Fudżi z okna pociągu jadącego z Kioto do Tokio |
Autobus wiezie
mnie do miasteczka Kawaguchiko położonego nad jeziorem o tej samej nazwie,
jednego z pięciu jezior położonych na północ od Fudżi. Kawaguchiko to wymarzone
miejsce do oglądania góry z nieco dalszej perspektywy. Niestety, nie mam
szczęścia. Niebo się zachmurzyło, szczytu nie widać. Ale nie pada, jest ciepło,
doskonałe warunki do spacerów i nie tylko. Sporo „łabądków” i nawet dużo
większy „rekinek” czekają na chętnych do popływania po jeziorze.
Kilka muzeów i
galerii, m.in. Muzeum Zabawek i Muzeum Kamieni (tych szlachetnych,
oczywiście!), zaprasza, aby je zwiedzić. Przegrywają z naturą. Trasa jest tak
malownicza, że szkoda czasu na przebywanie w jakimkolwiek wnętrzu. W oddali
góry i górki (z wyjątkiem tej najważniejszej!), na brzegu liczne, znane mi z
dzieciństwa, a ostatnio chyba w Polsce nieco zapomniane, onętki. Już wcześniej
zwróciły moją uwagę, zdobiąc chociażby kilkudoniczkowe „przydomowe ogródki” i w
Tokio, i w Kamakurze. Teraz, obok kwitnących
wiśni, to dla mnie kolejny symbol Japonii.
Autobus, którym
wracam do Tokio, przybywa do dworca z półtoragodzinnym opóźnieniem za sprawą gigantycznego
korka na peryferiach miasta (mimo woli przychodzi na myśl Zakopianka w
niedzielne popołudnia!). Co ciekawe, mimo zmroku światło w autobusie jest cały
czas zapalone. Obserwuję, że w innych mijanych lub mijających nas autobusach
też. Widać taki tutaj, a Japonii, zwyczaj.
Znów się nie wyśpię, jutro wcześnie rano mam pociąg do Nikkō.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz