niedziela, 21 lutego 2016

Wodospad Słoniowy – Da Lat (Wietnam)


Wodospady Datanla i Prenn znajdują się stosunkowo blisko Da Lat i łatwo się tutaj dostać. Największą chyba jednak sławą cieszy się Wodospad Słoniowy (lub Wodospad Słonia). Tylko gdzie on dokładnie jest i jak się tam dostać? Po raz kolejny muszę zakłócić spokój pracownikom informacji turystycznej znajdującej się na skwerku przed moim hotelem. Pan jest bardzo miły, ale mamy poważne problemy komunikacyjne.
Chyba rozumie, o co pytam, ale odpowiedź mnie nie satysfakcjonuje. Taxi! Nie komentuję, ale informuję pana, że pytam o public transport. Tylko co to jest public transport? Pan prosi, żebym to napisała, i z kartką biegnie do komputera. Uruchamia program tłumaczący i uśmiech rozjaśnia jego twarz.
– A, chodzi pani o autobusy? Nie, tam nie można się dostać autobusem. To jest trzydzieści kilometrów od miasta, tam można dojechać tylko taksówką (!) – recytuje wyuczony tekst.
Może nawet i wie, jak dojechać autobusem, ale wytłumaczenie jakim i z jakiego przystanku, na dodatek po angielsku, jest wyzwaniem ponad siły, a raczej ponad jego umiejętności lingwistyczne. Postanawiam wykorzystać chociaż wielką mapę miasta i okolic, jaka wisi na ścianie, i proszę o pokazanie, gdzie właściwie ten wodospad się znajduje. Aha, na południowy-zachód od miasta. „Jadę” palcem po mapie w kierunku centrum. Znajduję wylotówkę – tędy musi przejeżdżać autobus, gdy opuści labirynt uliczek w centrum miasta. A większe miejscowości, do których może się kierować, to… szukam w okolicy wodospadu. Może jechać do Nam Ban lub Binh Thanh…


Chwilę później jestem już przed hotelem Sajgon Da Lat, na przystanku czeka kilka osób. Na rozkład jazdy nie mam co liczyć, muszę i mogę czekać, pogoda wyśmienita. Wczoraj jeszcze trochę chmur straszyło deszczem, dzisiaj świeci piękne słońce, które na tej wysokości nie męczy.
Po drugiej stronie ulicy zatrzymuje się wracający skądś autobus. Poniżej dachu autobusu nazwy miejscowości, jest i Nam Ban, i Binh Thanh. Fantastycznie! Już wiem, że do wodospadu dojadę. Dwadzieścia minut później autobus podjeżdża. Chcąc się upewnić, czy dojadę tam, dokąd chcę, pokazuję panu bileterowi zdjęcie (w folderze) wodospadu. Dojadę! 

 
Gdy zbliżamy się do celu, pan zatrzymuje autobus, pokazuje drogę, którą mam pójść. Dwieście metrów dalej znajduję wejście do wąwozu z wodospadem. Na razie nie ma kasy, nie ma biletów wstępu. Wracające już dwie Niemki zaczepiają mnie, żeby mi podpowiedzieć, że najpiękniejszy widok jest z samego dna wąwozu, gdzie wiele osób już nie dociera, kończąc swoje spotkanie z wodospadem na pierwszym punkcie widokowym. Dziękuję za podpowiedź i zapewniam, że na pewno dojdę do końca, chociaż prawdę mówiąc, to nie zdaję sobie sprawy, co to oznacza. Tego dowiaduję się chwilę później.















Ścieżka jest stroma, wymaga przeskakiwania ze skały na skałę, dobrze, że w większej części jest zabezpieczona poręczami. Na ostatnim odcinku poręczy już nie ma, ale przecież nie po to tyle się męczyłam, żeby wracać, nie osiągnąwszy celu. Z duszą na ramieniu pokonuję kolejne przeszkody.

Wielkie kamienne słupy leżą poprzewracane u stóp trzydziestometrowej kurtyny wodnej. Chcę wierzyć, że to skamieniałe legendarne słonie, a raczej ich trąby. Bo przed wiekami miał się odbyć ślub syna i córki wodzów dwóch sąsiadujących z sobą plemion. Na zaślubiny zostały zaproszone też słonie, które całym stadem udały się nad potok Cam Ly, gdzie miało się odbyć wesele. Tutaj jednak okazało się, że państwo młodzi już nie żyją. Słonie zaczęły płakać i lamentować, w końcu zmarły i skamieniały u stóp wodospadu, który od tego czasu nazywa się Wodospadem Słoniowym. To, co teraz widać i na czym stoję, to skamieniałe trąby. Wielkie to zaiste musiały być słonie, skoro miały tak potężne nosy!
Piękne miejsce.

  
 

Tuż obok wodospadu świątynia Linh An. Została wzniesiona bardzo niedawno – na przełomie wieków XX i XXI – oczywiście wykorzystano zalety geomancji: woda przed i góry za świątynią. Dwudziestometrowe, cementowe smoki wylegują się po bokach schodów. We wnętrzu świątyni zwracają uwagę dwie figury Buddy o wielu twarzach i wielu rękach, w ogrodzie za świątynią ogromny uśmiechnięty Budda z wielkim brzuchem, w którym mieści się mały pokoik. Ale wejść do niego nie można, przynajmniej w tej chwili. Mogę za to przyglądnąć się modłom, które odbywają się właśnie przed świątynią. Przed wielką, zapewne nowo kupioną ciężarówką zaimprowizowano mały ołtarzyk, mnich dokonuje poświęcenia pojazdu.



Wpis o wodospadzie Datanla: https://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2016/02/wodospad-dantala-da-lat-wietnam.html
Wpis o wodospadzie Prenn: https://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2016/02/wodospad-prenn-da-lat-wietnam.html




4 komentarze:

  1. Wspaniała podróż, a właściwie podróże. Gratuluję odwagi i kibicuję w dalszej drodze. Moją pasją też są podróże ale sama bym się nie wybrała.

    OdpowiedzUsuń
  2. Emerytkawpodrozy1 marca 2016 15:31

    Nigdy nic nie wiadomo. Pozdrawiam z Singapuru...

    OdpowiedzUsuń
  3. Hey super pióro :) fajnie się czyta :) jestem właśnie w dalat i spotkała mnie taka sama sytuacja ...już wiem po pani wpisie że można dojechać normalnie autobusem a koleś z hostelu wciska mi kit że nie ma takiej opcji !!! Myslalam że go udusze..za to jego przyjaciel chętnie Zrobi za przewodnika i motocyklem zawiezie gdzie trzeba!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ciepłe słowa a przede wszystkim cieszę się, że moje pisanie "przydaje się" w praktyce.Życzę udanej wycieczki do wodospadu i w ogóle przyjemnego pobytu - i w Dalat i w całym Wietnamie. A może jeszcze i w innych krajach... POzdrawiam

      Usuń