piątek, 17 lutego 2017

Dziedzictwo Narodowe świątyń Nikkō – Japonia


Początki Nikkō jako miejsca kultu sięgają VIII wieku, kiedy na tereny te przybył kapłan Shōdō Sōnin (735–817). Aby się do Nikkō dostać, poszłam po linii najmniejszego oporu, wykupując pakiet usług obejmujący przejazd pociągiem, wstępy do trzech świątyń oraz przejazd autobusem ze stacji kolejowej do zespołu świątyń. Pociąg, jakaś prywatna linia kolejowa, jedzie prawie dwie godziny do odległej o 128 kilometrów miejscowości będącej celem chyba wszystkich przybywających do Japonii. 

Miasteczko Nikkō, położone na skraju parku narodowego o tej samej nazwie, kryje wiele skarbów, ale tym, co przyciąga podróżników z całego świata, jest kompleks chramów Tōshō-gū wzniesiony jako mauzoleum Ieyasu, pierwszego sioguna z rodu Tokugawa. Zmarły w 1616 roku Ieyasu życzył sobie co prawda skromnego grobowca, ale niespełna dwadzieścia lat później jego wnuk, Iemitsu, rozpoczął budowę mauzoleum, które miało być godne jego dziadka. I rzeczywiście, stworzył obiekt budzący podziw i szacunek. Przede wszystkim dla talentu twórców. Koszty budowy zamknęły się kwotą czterdziestu bilionów jenów (według dzisiejszej wartości tej waluty). Sanktuarium nie ominęła jednak fala krytyki. Główny zarzut to brak prostoty i elegancji charakterystycznej dla tradycyjnej japońskiej architektury. Ze względu na nieprawdopodobne wręcz bogactwo zdobień mówi się, że obiekt ten reprezentuje styl japońskiego baroku, a nawet japońskiego rokoko.

Cały kompleks świątynny obejmuje pięćdziesiąt pięć budowli, liczba malowideł, rzeźb i innych artefaktów jest niepoliczalna. Rzeczywiście, oko nie wie, na czym ma spocząć. Najznamienitszym obiektem kompleksu jest brama Yōmei-mon (Brama Światła Słonecznego). Złocone rzeźby stanowiące ornamentykę bramy policzono – jest ich czterysta. Lwy, smoki, feniksy i inne ptaki, mędrcy i dzieci, stylizowane kwiaty. Czasem brama jest nazywana Bramą Zachodzącego Słońca. A to dlatego, że jej uroda jest tak wielka, iż można ją podziwiać, nie licząc czasu, aż słońce zostanie zakryte mrokiem zmierzchu i szczegóły architektonicznego klejnotu staną się niewidoczne. No i w takiej sytuacji trzeba więcej pisać? Przecież żadne słowa nie opiszą kolorystyki, kształtów, detali, które można zobaczyć. 




I chociaż brama Yōmei-mon uważana jest za najwspanialszy obiekt świątyni, dla mnie równie wspaniała jest pięciopiętrowa pagoda. Każde z pięter ma swoją symbolikę – ziemia, woda, ogień, wiatr i eter – coś ulotnego, przemijającego. To najwyższy poziom pagody. Stąd już bliżej do niematerialnego świata. Oryginalna pagoda z XVII wieku spłonęła, ale na początku XIX wieku została odbudowana. Obecna nie ma fundamentów. Między poszczególnymi poziomami nie ma stropów, a na wysokości czwartego piętra zawieszono belkę o sześćdziesięciocentymetrowej średnicy. Kończy się około dziesięciu centymetrów nad ziemią. Taka konstrukcja pozwala na przesuwanie się środka ciężkości budynku, podnosząc jego odporność na podmuchy wiatru czy trzęsienie ziemi.


 
Teren całego świątynnego kompleksu wznosi się łagodnie ku górze. Zwiedzając kolejne obiekty, dociera się do miejsca usytuowanego najwyżej, do grobowca Ieyasu, który jako jedyny obiekt pozostał skromny, zgodnie z jego życzeniem. Sporych rozmiarów urna z brązu chroniona jest daszkiem w kształcie stożka. Do grobowca prowadzą strome schody, każdy stopień wykuty w jednym kamieniu. Pielgrzymów na nich nie brakuje. Pamięć protoplasty sławnego rodu trwa. 

Wizyta w miejscu wiecznego spoczynku Ieyasu nie mieści się w wykupionym pakiecie. Muszę kupić dodatkowy bilet, ale dzięki temu mogę zobaczyć kota śpiącego w otoczeniu peonii, albo po prostu piwonii, na portalu nad wejściem na święte schody prowadzące do mauzoleum. A kot to nie byle jaki, to arcydzieło japońskiej sztuki, kolejny narodowy skarb Japonii. Kot został wyrzeźbiony przez Hidari Jingorō, artystę – rzeźbiarza i cieślę, aktywnego latach 1596–1644, chociaż wielu historyków uważa tę postać za fikcyjną. Jingorō dążył do stworzenia nowego stylu polegającego na rzeźbieniu jak najbardziej realistycznych postaci. Biały kot w czarne łaty jest bardzo realistyczny. Drzemie w tym miejscu od ponad czterystu lat, a ma się wrażenie, że za chwilę zacznie ziewać i przeciągać się leniwie.


Realistyczne rzeźbiarstwo w drewnie nie rozwinęło się, nie było kontynuowane, ale miało swój wkład w rozwój innych dziedzin sztuki, szczególnie ceramiki. Wyglądające jak żywe koty z porcelany, fascynowały i nadal fascynują kolekcjonerów.

 

Hidari Jingorō przypisuje się też często składający się z ośmiu paneli fryz okalający ściany Sinkyusha (Świętej Stajni). Scena przedstawiona na drugim z tych paneli znana jest powszechnie – to trzy małpy, z których jedna zakrywa sobie uszy, druga usta, trzecia oczy. Ale mało kto wie, że wyobrażenie trzech mądrych małp to tylko część historii przedstawionej na fryzie, historii, która w syntetycznej formie opisuje cały cykl ludzkiego życia. Nowo narodzone dziecko uczy się wszystkiego od rodziców patrzących z niepokojem na przyszłość swoich potomków. Rodzice udzielają rad: „nie słuchaj zła, nie mów zła, nie patrz na zło”. Z biegiem lat dzieci stają się niezależne, szukają swego miejsca w ziemi. Nie wszystko się udaje, przyjaciele się odwracają. Nadchodzą lepsze dni, powstaje nowa rodzina. Urodzi się nowe dziecko, któremu matka przekaże to samo, czego nauczyła się od swoich rodziców: „nie słuchaj zła, nie mów zła, nie patrz na zło”.














I jakkolwiek uważa się, że wyrażona w scenach fryzu filozofia ma swe korzenie w chińskiej legendzie buddyjskiej z VIII wieku, to niewątpliwie ta życiowa maksyma rozprzestrzeniła się na cały świat za sprawą XVII-wiecznej rzeźby na ścianach Świętej Stajni, przed którą stoję. 


 














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz