wtorek, 25 kwietnia 2017

Pod znakiem peonii. Luoyang - Chiny


 
Peonie lub piwonie, jeżeli ktoś woli, są narodowym kwiatem Chin. Dla włodarzy miasta Luoyang piwonia stała się narzędziem służącym promocji ich grodu. Nie mając – mimo długiej historii – zbyt wielu obiektów do ujęcia w ofercie turystycznej, postawiono na piwonie. 
 



Przeglądając plan miasta, widzę kilka ogrodów poświęconych tej roślinie. Jeden z nich, największy chyba, Ogród Narodowego Kwiatu Chin, nie wymienia nazwy własnej tego kwiatu. Brama ze stylizowanych żelaznych piwonii nie pozostawia jednak wątpliwości, o jaki kwiat chodzi. 
 

Zagłębiam się w alejki ładnie utrzymanego parku rozciągającego się na długości ponad dwóch kilometrów na południowym brzegu rzeki Luo, na ruinach cesarskich budowli z okresu dynastii Sui (VI/VII wiek) i Tang (VII–X wiek). Tablice informacyjne podają statystyki – ile metrów kwadratowych, ile gatunków roślin, ile żyjątek różnorakich żyje w parku. Nie staram się nawet zapamiętać tych liczb. Wolę rozkoszować się spacerem wśród eleganckich pawilonów, brzegiem strumyków i stawów, przechodzić mostkami, podziwiając ich rzeźbione elementy. Wolę napawać się widokiem soczystej zieleni w wydzielonych ogrodach – ten nawiązuje do antycznego założenia, tamten to już ogród na wskroś nowoczesny. 



Ubolewam tylko, że piwonie, których rabaty widać w całym ogrodzie, czas kwitnienia mają, tutaj w Chinach, już za sobą. Szkoda, że nie byłam tutaj trzy tygodnie wcześniej, w czasie festiwalu peonii, który odbywa się corocznie w kwietniu. 




Gospodarze, a pewnie i miejscowi biznesmeni, starają się ten krótki okres kwitnienia kwiatu zrekompensować w inny sposób. Peonie są obecne w każdym miejscu miasta. Ścieżki w parku wybrukowane są kolorowymi kostkami, tworząc stylizowane kwiaty tego gatunku. Balustrada mostu, którym przechodzę na drugi brzeg rzeki, składa się z kamiennych elementów z płaskorzeźbionymi piwoniami, lampy na moście, i nie tylko w tym miejscu, ozdobione są metalowymi wizerunkami – jakżeby inaczej – piwonii. Tuż za mostem jest widoczny z daleka pomnik peonii. Nie widziałam chyba ani jednej reklamy, ani jednego banera, który nie byłby ozdobiony tymi kwiatami. A przy wejściu do prawie każdego sklepu straszą naręcza wielokolorowych, olbrzymich – w porównaniu z rzeczywistymi rozmiarami – sztucznych kwiatów piwonii. 

Kiedy docieram do centrum miasta, zaczyna się już robić ciemno. Nie zwiedzę wybudowanego na centralnym placu miasta Muzeum Luoyangu, nie zobaczę bogatej kolekcji brązów i porcelany sprzed wieków, świadczących o niegdysiejszym splendorze miasta. Nowoczesny budynek, w większości skryty pod ziemią, otwarto zaledwie pięć lat temu. Jego szczyt wieńczy rydwan ciągniony przez sześć spiżowych rumaków. 
 
Zobaczę jednak, jak spędzają wieczory mieszkańcy miasta. Na drugim końcu placu gra muzyka. Tym razem to nie aerobik, ale tańce. Całkiem sporo osób oddaje się tej formie rozrywki wokół ogromniastego pomnika. Z grupy postaci na jego cokole wyróżnia się jedna – to Chengwang, czyli król Cheng z dynastii Zhou, drugi władca tej dynastii, założyciel wschodniej stolicy Chengzhou, dzisiejszego Luoyangu. Chciałoby się powiedzieć: właściwy człowiek, może raczej pomnik, na właściwym miejscu… 



Reklama dźwignią handlu!




Gdyby ktoś zapomniał co można, a raczej czego nie można w parku peonii robić...

niedziela, 16 kwietnia 2017

Jak to na Tajwanie było…


Tajwan nigdy nie znajdował się w moich planach podróżniczych. Oczywiście wiedziałam, że to zbuntowana prowincja Chin, oglądałam reportaże o tym, w jaki sposób bezcenne skarby gromadzone przez kolejnych członków kolejnych dynastii cesarskich znalazły się w Narodowym Muzeum Pałacowym w Tajpej, i coś tam słyszałam o pięknie natury niewielkiej przecież wyspy. Ale żeby tam jechać? Kiedy jednak zaczęłam układać harmonogram podróży na Filipiny i do Chin… przecież Tajwan leży tak bardzo „po drodze”, że bardziej już być nie może.

No to wstąpię na Tajwan. W drodze z Manili do Szanghaju.

Oficjalna nazwa kraju, do którego jadę i który najczęściej nazywamy Tajwanem, to Republika Chińska (albo Republika Tajwanu) leżąca na wyspie kiedyś zwanej Formosa. Odkryli ją w 1517 roku portugalscy żeglarze płynący do Japonii. W dzienniku podróży opisali ją jako Ilha Formosa, piękna wyspa. I tak już na jakiś czas pozostało, obecna nazwa wyspy to Tajwan.

W 1624 roku w południowej części wyspy kolonię założyli Holendrzy, rozwijając uprawę ryżu i trzciny cukrowej oraz prowadząc działalność misyjną. Do pracy na plantacjach sprowadzali chłopów z kontynentu, co zapoczątkowało rozwój osadnictwa chińskiego. W 1661 roku chiński dowódca Zheng Chenggong, bardziej znany jako Koxinga, wyparł Holendrów i utworzył niezależne Królestwo Dongning. Ono z kolei zostało zlikwidowane w roku 1683 z rozkazu cesarza Kangxi z dynastii Qing i w ten sposób Tajwan został przyłączony do Chin.

W najdłuższym miejscu wyspa ma długość 377 kilometrów, w najszerszym – 142 kilometry. Chyba zatem nie będzie to trudna podróż.
(…)

Krótki jest ten mój pierwszy w Tajpej, popołudniowo-wieczorny spacer w pobliżu hostelu, ale równocześnie czuję wielką ulgę. Po ostatnich kilku dniach w przeludnionej, zakorkowanej, zaśmieconej i śmierdzącej Manili czuję się jak w innym, lepszym świecie. Tutaj w Tajpej chodniki służą do chodzenia, światła – do regulowania ruchu, a metro wygląda jak metro. A… i jeszcze temperatura – jakieś 10 stopni mniej niż na Filipinach. Już lubię Tajwan!


(…)
Często w czasie podróży w różnych krajach otrzymuję pytanie, skąd jestem. I równie często zdarza się, że widzę konsternację, bo rozmówca nie bardzo wie, gdzie też ta Polska leży. W Tajwanie nie zdarzyło mi się, żeby ktoś czuł się zakłopotany swoją niewiedzą, bo wszyscy mój kraj kojarzyli, dwie osoby były w Polsce i były w stanie dosyć dokładnie powiedzieć, w jakich miastach i co widziały. A jedna dziewczyna za tydzień do Polski wyjeżdżała na swoją podróż przedślubną.
(…)


To tylko niewielkie fragmenty eKsiążki Emerytka na Tajwanie, która  jest już w sprzedaży
w księgarniach internetowych. 

Zobacz też:



Niektóre księgarnie internetowe, w których aktualnie można nabyć eEmerytkę na Tajwanie:





niedziela, 9 kwietnia 2017

Niedziela Palmowa na Palawanie. Filipiny


Rok temu przyszło mi spędzić Niedzielę Palmową w Puerto Princesa, na filipińskiej wyspie Palawan. 

Puerto Princesa to jedno z największych pod względem powierzchni miasto na świecie (2539 km²) chociaż liczy tylko 153 835 tysięcy mieszkańców. Zostało założone 4 marca 1872 przez Hiszpanów i nazwane Puerto de la Princesa na cześć księżniczki Eulalii de Asis de la Piedad, córki królowej Izabeli II. Prawa miejskie uzyskało 1 stycznia 1970.

Najważniejszym kościołem katolickim Puerto Princesa jest katedra pw. Niepokalanego Poczęcia NMP a główne uroczystości Niedzieli Palmowej zaczynają się o godzinie 3:00 w nocy.


To zapewne bohaterowie nocnej uroczystości










Nie wezmę w nich udziału. Poprzednią noc spędziłam w autobusie z Vigan do Manili, potem przelot na wyspę, muszę to odespać. Poza tym spacerowanie w środku nocy po obcym przecież mieście i to w egzotycznym dla nas kraju, nie wydaje mi się rozsądne, tym bardziej, że zatrzymałam się w hotelu odległym 
o 3 kilometry od kościoła. 
Oglądam zatem tylko poświęcenie palm podczas zwykłej mszy niedzielnej. 



Tutejsze palmy zrobione są z fantazyjne splecionych, prawdziwych liści palmowych – wszak jestem w kraju, gdzie palmy rosną na każdym kroku.

Palmy poświęca ksiądz z kościelnym, nie używają jednak kropideł ale… butelek z podziurkowana nakrętką. W pewnym momencie niezbyt dokładnie zakręcona nakrętka odpada i wierni oraz palmy zostają poświęceni całym strumieniem wody – nikt o to nie ma do księdza pretensji. Ksiądz zamienia swoja odkorkowaną butelkę z butelką kościelnego i dalej już święci palmy sam.

 



















Kiedy ksiądz mija mnie, przerywa kropienie wodą i nie odmawia sobie zadania mi pytania: skąd jesteś? Takiej reakcji, gdy powiedziałam że jestem z Krakowa, z Polski, nigdy bym się nie spodziewała.

– Dzień dobry – słyszę, najczystszym polskim językiem, z lekkim tylko obcym akcentem wypowiedziane słowa.  

Ot, niespodzianka. Nie udało mi się niestety dowiedzieć, w jakich okolicznościach filipiński ksiądz nauczył się polskiego pozdrowienia.

Dekoracja kościoła w przeddzień, w czasie uroczystości ślubnych
Dekoracja w Niedzielę Palmową
Wyjątkowo okazała palma

Symbolem Palawanu jest paw.
Od gatunku Polyplectron napoleonis (wieloszpon lśniący)
żyjącego na tej wyspie



sobota, 1 kwietnia 2017

Dzięcioły, czaple, strusie, fregaty… Międzynarodowy Dzień Ptaków

Mewy o jaskółczych ogonach - Galapagos



Rano dowiedziałam się, że dzisiaj obchodzimy Międzynarodowy Dzień Ptaków. Od razy przypomniały mi się wszystkie (no, może prawie wszystkie!) ptaki jakie widywałam na podróżniczych ścieżkach. Oto niektóre z nich.

Nie wszystkie co prawda rozpoznałam z nazwy ale ich oglądanie zawsze sprawiało mi wielką frajdę – szczególnie gdy podchodziły tuż do ławki, na której siedziałam.

 

Zgodnie z najpopularniejszą encyklopedią internetową:

Międzynarodowy Dzień Ptaków  obchodzony 1 kwietnia ustanowiony został w 1906 podczas ratyfikacji Konwencji o ochronie ptaków pożytecznych dla rolnictwa z 19 marca 1902 (o ochronie szerzej mówi Dyrektywa Ptasia Unii Europejskiej z 2 kwietnia 1979). Ptakom dedykowano jeszcze: Światowy Dzień Ptaków Wędrownych ( w dwóch wersjach) oraz Europejski Dzień Ptaków (1 października). 

 

Ibis szkarłatny - Tajpej, Tajwan
Ibis, Townsville, Australia


Ibis - Brisbane, Australia

Dziki indyk - Townsville, Australia

Fraser Island - Wielka Wyspa Piaszczysta, Australia

Isla Mujeres - Cancun, Meksyk
Isla Mujeres - Cancun, Meksyk

Mewa o jaskółczym ogonie - Galapagos
Celestun, Meksyk
Fregata - Galapagos

Albatros - Galapagos

Zięba Darwina (chyba!) - Galapagos

Głuptak błękitnonogi - Galapagos

Pelikany - Galapagos

Można żerować tak - Darwin, Australia
Ale czasem można tylko tak - Manila, Filipiny

Magnetic Island - Australia
Sydney - Australia















Park ptaków Jurong - Singapur
Kazuar - Australia ZOO

















Gwarki - Puerto Princesa, Palawan, Filipiny

Mozaika na chodniku - Brisbane, Australia

Kiedy ptaki mnie zainspirowały...
Pożegnanie z Hongkongiem