poniedziałek, 15 maja 2017

Centrum „jigoku” czyli piekieł – Beppu. Japonia


Beppu to samo centrum jigoku – piekieł. Tutaj przyjeżdża się, aby zawrzeć bliższą znajomość ze zjawiskami typowymi dla terenów geotermalnych. No i oczywiście zakosztować dobrodziejstw ciepłych źródeł.

Najbardziej popularna trasa po terenach wulkanicznych jest poza centrum, zatem zostawiam ją sobie na jutro. Dzisiaj poznaję miasto i odwiedzam zabytkowy już, z 1879 roku, Takegawara Onsen. Imponujący drewniany budynek.
 

Onsen to w dosłownym tłumaczeniu ciepłe źródło, ale w praktyce stosuje się tę nazwę również do określenia zagospodarowanego miejsca, w którym można kąpieli zażywać. Ot, takie europejskie „łazienki” lub bliższe współczesnym czasom SPA. W prospektach turystycznych są zamieszczane dokładne instrukcje, jak korzystać z onsenów. No bo to nie tak jak w Europie.

Do pomieszczenia z basenem wchodzi się jak mamusia urodziła. Korzystając ze zgromadzonych misek, kraników i pryszniców zainstalowanych poza głównym basenem, należy się dokładnie umyć. Dyskretnie podpatruję, z jakim namaszczeniem panie Japonki dokonują ablucji. Dokładnie namydlają mikroskopijne ręczniczki, jeszcze dokładniej namydlają tymi ręczniczkami każdy kawałek ciała, po czym jeszcze bardziej dokładnie spłukują najmniejszy ślad mydła. Teraz dopiero wchodzą do basenu zasilanego wodą z gorącego źródła. Staram się jak mogę i mimo że używam gąbki, a nie ręczniczka, i nie jestem w stanie uczynić z procesu mycia takiego rytuału jak towarzyszące mi panie, myślę, że równie czysta wchodzę do basenu. I jeszcze prędzej wychodzę…
Woda w basenie to po prostu wrzątek, siadam w pobliżu kranu doprowadzającego zimną wodę, ale i tak nie da się długo wysiedzieć. To znaczy ja nie mogę, Japonki mogą. Opuszczam zabytek.

A ponieważ wrzątek wydobywający się z wnętrza ziemi jest tak łatwo dostępny, to i każdy dom ma swój własny onsen. Mój hotel też, zatem nie mogę nie skorzystać z jego dobrodziejstw. Tutaj temperaturę wody można uregulować, co sprawia, że kąpiel jest prawdziwą przyjemnością. Może godzina wylegiwania się w przyjemnie ciepłej wodzie wystarczy?















(...)
Wracam na plażę, żeby nabrzeżem wrócić do centrum. Uwagę moją zwraca coś dziwnego – z czarnego piachu wyglądają ludzkie głowy. Po chwili dociera do mnie, że to kąpiele w piasku, które wczoraj oferowano mi już w Takegawara Onsen, rzetelnie jednak uprzedzając, że tego typu kąpiele nie są wskazane dla osób z problemami ciśnieniowymi i kardiologicznymi. 

 
Teraz obserwuję całą procedurę. Delikwenci ubrani w niebieskie, płócienne kimona kładą się w przygotowane w piasku płytkie wykopy, obsługa zasypuje ich ciała grubą warstwą mokrego piachu. Nad wszystkim unosi się lekka para, co wskazuje, że piasek jest gorący. No tak, jest wybierany z płytkiego basenu obok, gdzie jest ogrzewany wodą z gorącego źródła. Powstają w ten sposób dwa rzędy „mogił”, tak, tak to wygląda. Z tych „mogił” wystają tylko głowy poddających się piaskowej kąpieli. To podobno doskonały sposób pozbycia się wszelkich trosk i problemów. Po około 10–15 minutach „mogiłki” są rozkopywane, zrelaksowani kuracjusze, już w mokrych i pobrudzonych piaskiem kimonach, udają się pod prysznic, poza zasięg wzroku obserwatorów z zewnątrz. 

 
Staczam wewnętrzną walkę, ciekawe byłoby tego zakosztować, ale jednak nie… Mój organizm, jakkolwiek znosi cierpliwie wszelkie moje ekscesy, w tym przypadku miałby prawo zaprotestować… Szkoda.

Powoli wracam do hotelu. I znów oddając się błogiemu lenistwu w hotelowym onsenie, podsumowuję minione dni i snuję plany na dni następne.

Od jutra czeka mnie ciężka – ale przyjemna – „praca”. Kioto.

I jeszcze parę zdjęć z Beppu... 















 















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz