środa, 23 maja 2018

Apollonia – świadek czasów greckich i rzymskich. Albania


Apollonia to drugi co do wielkości i znaczenia kompleks archeologiczny pozostałości po czasach greckich i rzymskich na terenie Albanii (za ten pierwszy i najważniejszy uważany jest Butrint). Aby zwiedzić Apollonię zatrzymuję się w Fier, skąd dojeżdżam do wioski Pojan (10 kilometrów). Od ruin z czasów antycznych dzieli mnie zaledwie kilometr.

Był rok 588 p.n.e., gdy przybyli tutaj koloniści greccy z wyspy Korkyra, znanej dzisiaj jako Korfu. Na prawym brzegu rzeki Aous, na niewysokim wzgórzu (56 metrów n.p.m.) założyli osadę, którą nazwali Apollonia na cześć greckiego boga Apollona, przewodnika muz, patrona sztuki i poezji, życia, piękna i wielu innych przymiotów. Osada, w której w czasach największego rozkwitu mieszkało 60 tysięcy ludzi, prężnie się rozwijała dzięki dogodnemu położeniu na szlaku handlowym. Tutaj zaczynała się południowa nitka Via Egnatia, o której więcej będzie przy okazji Durrës. Miasto nie straciło swojego znaczenia nawet w czasach Imperium Romanum (od 229 roku p.n.e.), co więcej, funkcjonowała tutaj sławna w antycznym świecie Szkoła Sztuk Pięknych Apolloniates, a jednym z jej uczniów był Oktawian August.



Trzęsienie ziemi, które nawiedziło ten rejon w 345 roku n.e., zmieniło bieg historii. A ściślej mówiąc, zmieniło bieg rzeki Aous oraz morską linię brzegową, co nie pozostało bez wpływu na dalsze dzieje Apollonii. Ujście rzeki zostało zamulone, miasto straciło dostęp do morza, zniszczone zostały pastwiska. Zapanowała malaria, która doprowadziła do znacznego wyludnienia miasta. Dzieła dokończyły kolejne najazdy Macedonii oraz wzrost znaczenia portów we Wlorze i Durrës. Apollonia opustoszała i na wieki całe słuch o niej zaginął. Została odkryta w XVIII wieku, ale archeolodzy rozpoczęli prace badawcze dopiero w latach 1916–1918.

Kiedy mijam ostatnie zabudowania wioski, na pastwiskach po obu stronach drogi zaczynają się pojawiać wystające z ziemi murki, efekt rekonstrukcyjnej pracy archeologów. Tutaj kiedyś stały wille mieszkańców Apollonii, teraz po kamieniach spacerują żółwie. Całkiem spore, o prawie dwudziestocentymetrowej długości pancerzach. Dalej ścieżka prowadzi na wzgórze, do centrum tej antycznej metropolii.

Wieść niesie, że bilety wstępu są tutaj dla obcokrajowców droższe niż dla Albańczyków, tymczasem nawet nie ma stanowiska kas. Ciekawe, nie będę jednak szukała i pytała. Szkoda tylko, że kierownictwo miejscowej szkoły urządziło swoim uczniom, właśnie dzisiaj, właśnie tutaj, piknik z puszczaniem latawców. Wkraczam zatem na teren wykopalisk w atmosferze jazgotu wydobywającego się z dziesiątek młodych, zdrowych płuc, co nie jest najlepszym akompaniamentem do kontemplowania miejsc o ponad dwutysiącletniej historii. Cóż mogę jednak zrobić…

Najbardziej charakterystyczną budowlą jest tutaj Dom Agonothetów z II wieku, a właściwie portyk tej budowli pieczołowicie zestawiony z odnalezionych fragmentów frontonu i kolumn. Kiedyś, jak wskazują na to inskrypcje na kamiennych elementach, odbywały się tutaj walki gladiatorów. Agonotheta to uczestnik takich walk.

Za Domem Agonothetów widać odeon, antyczny teatr, na którym jakaś grupa młodzieży, znacznie mniej hałaśliwa aniżeli ich młodsi koledzy, ustawia się do zdjęcia. Na pewno wszyscy się zmieszczą, wszak ten również z II wieku pochodzący teatr mógł pomieścić nawet 300 widzów. Prowadzi do niego handlowa uliczka, wzdłuż niej pozostałości dawnych sklepów… I można by dalej wymieniać: łuk triumfalny, świątynia Artemidy, obelisk Apollona, forum, jedna willa, druga, fragmenty cystern i magazynów, pozostałości murów obronnych. A tutaj na kamieniach muru wyryte, chociaż mało już czytelne, litery greckie alfa i delta oznaczające sługę. Czy to odniesienie do posługi kamieniarza układającego ten mur? 












Każde stanowisko tych ruin zostało dokładnie opisane, po albańsku i po angielsku. Opisowi towarzyszy plan budowli i wizualizacja, jak ta budowla mogła kiedyś, przed wiekami wyglądać. Takie ruinki, tak dobrze przygotowane do zwiedzania, to ja mogę w nieskończoność oglądać. Wypada jednak zaglądnąć też na akropol. Wiem, że jeszcze nie został odkopany, ale za to prowadzi do niego autentyczna, licząca 2500 lat, brukowana kamieniami droga.

 

Akropol odkopany nie został, za to pokryto go tonami betonu uformowanego w dziwne kształty, w czasach kiedy kraj zalewały tysiące bunkrów mających chronić mieszkańców Albanii przed wyimaginowanym wrogiem. Archeologom przybyło pracy – żeby kiedyś dokopać się do antycznych pozostałości, najpierw będą musieli usunąć betonowe konstrukcje, przy których tworzeniu zapewne część murów z czasów grecko-rzymskich bezpowrotnie uległa zniszczeniu. 


(…)
No, to chyba zobaczyłam już wszystko, pamiętam, że po drodze mam jeszcze zerknąć na Nimfetum, tymczasem tuż po wyjściu z klasztoru widzę jeszcze jedną odkrywkę. To kolejna willa, wydobyto już na światło dzienne rozległą mozaikę stanowiącą podłogę. Niestety jest mało widoczna przez przykrywającą ją matową folię. Czy kiedyś powstanie jakaś wiata chroniąca ją przed wpływem czynników atmosferycznych?
Nimfetum (lub nimfeum – w tradycji rzymskiej fontanna, w tradycji greckiej źródło wody pitnej) jest w tym przypadku określane jako zespół studni i fontann z IV wieku p.n.e. będących elementami dawnej sieci wodociągowo-kanalizacyjnej. Widać go daleko od drogi, za pastwiskiem, na zboczu wzgórza będącego przedłużeniem akropolu. Nie będę bliżej podchodziła, nie będę też szukała willi z portykiem, która znajduje się gdzieś tutaj w okolicy, poza ścisłym terenem wykopalisk. Jest już późno, a wypada jeszcze przejść się ulicami Fier. 


Nimfetum
































poniedziałek, 14 maja 2018

Leżący Budda, węże i kolorowe wstążki – Georgetown, Malezja




Nie ma chyba w Georgetown turysty, który nie dotarłyby do 33-metrowego Buddy leżącego, przepraszam, doznającego oświecenia, w tajskiej świątyni Chayamangkalaram, wzniesionej na gruncie podarowanym przez królową Wiktorię. Wiele źródeł mówi, że to trzecia na świecie figura Buddy pod względem wielkości, dokładne pomiary i statystyka plasują ją jednak dopiero na miejscu czternastym.

Ściany świątyni pokryte są niszami z prochami wiernych. Wzrok przyciąga podłoga z kafelków przedstawiających stylizowane kwiaty lotosu, jeden z symboli buddyzmu.






 
Po drugiej stronie świątynia birmańska otoczona pięknie zaprojektowanymi, pełnymi rzeźb ogrodami. To doskonałe miejsce na chwilę oddechu. Wizerunki Buddy, jego uczniów, mityczne stwory, zwierzęta, sadzawki z rybami. Figury ustawiano tu przez lata, świątynię rozbudowywano. Zaledwie kilka miesięcy temu oddano do użytku Złotą Pagodę Wieżę Zegarową. Takie „dwa w jednym”, jak gdyby nie mogli się zdecydować, co wybudowali: pagodę czy wieżę zegarową. 

Na uwagę zasługuje wyobrażenie pary opiekunów-strażników świata, Panca Rupa, opierających się o replikę kuli ziemskiej. Każda z tych mitycznych postaci, panów wody, lądu i powietrza, ma głowę lwa, trąbę słonia, ciało ryby, skrzydła mitycznego Garudy, uszy i kopyta konia i rogi jelenia.















A skoro o świątyniach mowa, nie można pominąć leżącej na drugim końcu wyspy buddyjskiej Świątyni Węży. Jak głosi legenda, pewien bogobojny człowiek udzielił niegdyś wężom schronienia w świątyni, chroniąc je przed niebezpieczeństwem, a one zadomowiły się na stałe. I rzeczywiście, węże (grzechotniki) są, ale, wbrew informacjom zawartym w przewodnikach, nie pełzają po ołtarzach i filarach, lecz leżą spokojnie, zwinięte na konstrukcjach z patyków, chyba odurzone dymem z palących się kadzideł. Tylko na zapleczu wiją się dwa gady, przeznaczone do fotografowania się z turystami. Spora liczba okazów w niewielkim zoo obok świątyni daje dobry przegląd gatunków i rodzajów węży.















Nie sposób nie wspomnieć też Kek Lok Si, najbardziej znanej na wyspie Penang świątyni, również buddyjskiej i największej w całej Azji Południowo-Wschodniej. I chyba najbardziej skomercjalizowanej, jaką widziałam. Nie ma innego wejścia na teren świątyń – bo pod nazwą Kek Lok Si kryje się cały zespół świątyń – jak przez wąski korytarz, utworzony przez stragany pełne dewocjonaliów… za mało powiedziane. Chociaż dewocjonalia są. Lśniący obrazek trójwymiarowego Buddy obok trójwymiarowego obrazka Ostatniej Wieczerzy. Poza tym wszystko, czego turysta i pielgrzym może potrzebować. Sukienki, podkoszulki, spodnie, majtki, klapki… A gdy dziecko zacznie płakać, o zabawkę też nie będzie trudno. Kiedy utyrany pielgrzym/turysta poczuje głód, na pewno z głodu i pragnienia nie umrze, wręcz przeciwnie… Oferta jest przebogata. Najchętniej wróciłabym do centrum miasta. Ale skoro już tu jestem i nie ma innego wejścia do świątyń, muszę jakoś przebrnąć przez to handlowe piekło.


Przed jedną ze świątyń kompleksu gałęzie pomalowanego na złoto drzewka pełne są kolorowych wstążek. Można je kupić tuż obok. Na każdej z nich widnieje jakiś napis: „zdrowie”, „szczęśliwy powrót”, „powodzenie w egzaminach”, „miłość”… Kupuje się stosownie do „zapotrzebowania” i wiesza na gałęziach drzewka. Rodzaj modlitwy.

I pomyśleć, że prawie w każdym kościele katolickim w Meksyku znajduje się figura urodzonego w Libanie świętego Makhloufa Charbela, na której wierni wieszają kolorowe wstążki. Zielona oznacza modlitwę o pracę i powrót nadziei, czerwony – prośbę o pieniądze… 

 







 

czwartek, 3 maja 2018

Pagoda, pęd bambusa czy sztabki złota? Budynek Tajpej 101. Tajwan




Współczesne Tajpej nie byłoby współczesnym Tajpej, gdyby nie budynek Tajpej 101, zaprojektowany w biurze C. Y. Lee & Partners, równocześnie najsłynniejszy projekt tego biura i urodzonego w Chinach, ale żyjącego na Tajwanie architekta C. Y. Lee.

Liczba 101 w nazwie nie jest bez znaczenia. 101 – bo tyle pięter liczy (plus pięć podziemnych), bo taki jest kod dzielnicy, bo to w ogóle dobra liczba nawiązująca zresztą do cyklu odnowy czasu: nowego wieku, który nastał w czasie budowy i wszystkich kolejnych nowych lat (1.01, czyli 1 stycznia, pierwszy dzień każdego roku). To zresztą nie jedyna symbolika towarzysząca tej budowli. 

Należałoby jeszcze wymienić chińskie monety czy motyw ruyi (stylizowane chińskie berło traktowane jednak nie jako atrybut władzy, ale jako talizman gwarantujący szczęście i spełnienie życzeń), które umieszczone są nad wejściem, na zwieńczeniu poszczególnych kondygnacji, jako sklepienie pasażu czy jako pomnik przed wejściem. 

A w ogóle to sylwetka budynku ma się kojarzyć z pagodą (symbol połączenia ziemi z niebem), pędem bambusa (symbol nauki i rozwoju) i stosem sztabek złota (symbol dostatku). 

 













Oddany do użytku w 2004 roku, mierzący 509,2 metra wieżowiec przez pięć lat dzierżył tytuł najwyższego budynku świata. W 2010 roku został pokonany przez Burdż Chalifa w Dubaju.


Właściwie nie miałam zamiaru wjeżdżać na platformę widokową, ale czyste niebo pomogło mi podjąć właściwą decyzję. Jestem zatem na 91. piętrze budynku, którego wysokość jako pierwszego na świecie przekroczyła pół kilometra. Jego budowa była wyzwaniem – ponieważ to i teren o wzmożonej aktywności sejsmicznej, i częste huragany, i konieczność stawienia czoła napięciom i naprężeniom, z jakimi nie spotkali się dotychczasowi budowniczowie budynków sięgających nieba. Schodząc na 89. poziom, można zobaczyć stabilizator drgań (lub, inaczej mówiąc, tłumik drgań harmonicznych – cokolwiek to znaczy!) – żółtą kulę o średnicy 5,5 metra zawieszoną na grubych stalowych linach. Tego typu stabilizatory stosowano już wcześniej, ale nigdy nie były one pokazywane publicznie. Tutaj stanowi dodatkową atrakcję dla zwiedzających. Nic zatem dziwnego, że ten damper baby doczekał się niezliczonych gadżetów, jakie można nabyć na miejscu oczywiście! Nabyć też można wyroby z korala – tak bogatej galerii wyrobów z korala nie widziałam jeszcze nigdy i nigdzie. Ceny? Pójdę jeszcze raz zerknąć na Tajpej z góry.



Widoczność dzisiaj rzeczywiście jest nadzwyczajna, nieczęsto w wielkich miastach spotykana. Poznaję miejsca, w których byłam lub w których będę. Panowie myjący budynek z zewnętrznych platform pozdrawiają nas gestami, ich miejsce pracy właśnie powoli jest opuszczane. I ja zjeżdżam już na parter – windą wewnętrzną – z prędkością prawie 17 metrów na sekundę!
 
 

Jeszcze krótki spacer szlakiem dzieł sztuki, jakie wystawiono wokół budynku. Wypada zwrócić uwagę na dwa z nich, przed głównym wejściem. Abstrakcyjna forma „Nieskończone życie”, przypominająca trochę skuloną postać (inspiracją dla artysty był embrion), została zrobiona ze stalowych lin wind, które wymieniono w 2010 roku, po pięciu latach używania. Instalacja „Towarzysze” składająca się z siedmiu filarów pokrytych różnokolorowymi szkiełkami ułożonymi we wzory typowe dla tangramu poświęcona jest pamięci twórców budowli oraz sześciu osób, które zginęły w trakcie budowy.