wtorek, 4 grudnia 2018

Gdyby nie srebro. Potosí, Boliwia



Jestem w Potosí. Jestem na wysokości 4067 metrów n.p.m. Jestem w mieście położonym najwyżej na świecie, założonym w 1545 roku. Kto na takiej wysokości zakłada miasto?
Hiszpanie.
Pytanie „dlaczego” jest właściwie bez sensu. Jeżeli konkwistadorzy założyli tutaj miasto, to znaczy, że liczyli na krociowe zyski. To znaczy, że było tutaj coś, co miało przynieść niewyobrażalne dochody.

Było. Srebro. Odkryto je w Cerro de Potosí (góra Potosí), której nazwę zmieniono potem na Cerro Rico (Bogata Góra). Góra została podziurawiona tysiącami szybów. Rdzenni mieszkańcy zostali niewolnikami zachłannych najeźdźców zmuszających ich do wysiłku ponad ludzkie siły, ponad dwanaście godzin dziennie. Żeby nie tracili czasu na dojazdy czy raczej dojścia do pracy, przebywali pod ziemią po kilka miesięcy. Kiedy powymierali, sprowadzono 30 tysięcy niewolników z Afryki. I ciągle było mało. Mimo że rosły fortuny inwestowane w pałace i kościoły. Mimo że tak duże ilości srebra na rynku zachwiały gospodarką europejską. Do czasu…


Po dwustu latach eksploatacji zasoby srebra się skurczyły. Zaczęto wydobywać cynę. Miasto, dodatkowo zaangażowane w walki niepodległościowe, z dwustutysięcznego ośrodka w latach prosperity, w połowie XIX wieku stało się dziesięciotysięcznym grajdołem.

Cyna i srebro nadal są wydobywane, na niewielką już skalę. Kopalnie pracują na granicy opłacalności, o inwestycjach w nowe technologie nawet nie ma co marzyć, warunki pracy w kopalniach nie zmieniły się od stuleci. Niektóre z kopalń można zwiedzać, co łączy się jednak z brodzeniem w brudnej wodzie, chodzeniem na czworakach, przeciskaniem się przez ciasne korytarze czy możliwością zatrucia się szkodliwymi substancjami.

Nie, takich doświadczeń nie jestem ciekawa. Zwiedzę Muzeum Diego Huallpy, zorganizowane w części jednej z dawnych kopalń.
Nie zwiedzę. Muzeum, nazwane imieniem Inki, który w 1544 roku odkrył srebro na zboczu góry, zostało zamknięte. Jedni mówią, że czasowo, inni – że na zawsze. A w ogóle to Diego srebra nie pożądał. Pewnego razu szukał zaginionych lam i noc zastała go na górze. Aby się rozgrzać, rozpalił ognisko. Nie wiedział, że na żyle kruszcu. Wielkie było jego zdziwienie, gdy rankiem w popiele znalazł grudki i nitki srebra. 


A góra nadal stoi, kształtem przypomina piramidę. Co prawda na skutek wydobycia z jej wnętrza tysięcy ton srebra jest niższa o kilkaset metrów w stosunku do pierwotnej wysokości, ale nadal stoi. Jadę poza miasto, żeby zobaczyć Cerro Rico z bliska.

Na zboczach nie ma żadnych roślin. Typowo industrialny krajobraz – baraki, nadbudowy szybów, nieutwardzone drogi, ciężarówki wzbijające tumany kurzu. Promienie słońca palą i oślepiają. Piekło na ziemi, piekło wewnątrz.



 













Już na piechotę wracam do centrum. Mijam kilka przedsiębiorstw/towarzystw kopalnianych. Napisy z nazwami umieszczone wprost na ścianach budynków – niewielkich budynków – świadczą też o tym, że to małe firmy, niezdolne do działań mogących poprawić sytuację robotników i ich rodzin. Mogą co najwyżej umożliwić turystom zwiedzenie tej czy innej kopalni, a przed zwiedzaniem przyprowadzić ich na targ – właśnie taki targ mijam – na którym kupią dla zatrudnionych pod ziemią robotników napoje, liście koki, papierosy czy… dynamit. Nawet na to czasami takie firmy bowiem nie mają środków! 

Za to pomników nawiązujących do górniczych tradycji miasta w Potosí nie brakuje. 




 














Na pierwszym planie kościół San Pedro

2 komentarze:

  1. Mimo wszystko widoki ładne, ale żyć na wysokości 4 tyś metrów... Ekstremalnie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ekstremalnie wysoko jest, ale oni są przyzwyczajeni. Ja też jakoś szczególnie tej wysokości nie odczuwałam - może dlatego, że jechałam od strony Chile, przez Altiplano, które jest na wysokości 3300-3800 m. n.p.m. Nie bolała mnie głowa, jedyne co zauważałam, to że działam jakby na zwolnionych obrotach. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń