niedziela, 27 października 2019

Tam gdzie był pierwszy zajazd w Edo – Shinjuku, Tokio



Podobnie jak wiele milionowych metropolii świata, Tokio nie ma jakiegoś jednego „centrum”. Swoje centrum ma każda dzielnica. Jadę do dzielnicy Shinjuku, tym razem koleją, bo takie połączenie jest wygodniejsze niż połączenie metrem. Obserwuję tubylców. Większość siedzących, a i stojących (a raczej wiszących – uczepionych wiszących uchwytów) drzemie. Kilka Japonek pieczołowicie pracuje nad makijażem. Dziwny widok! Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek w Polsce widziała dziewczynę malującą się w publicznym środku lokomocji. Nie wiem jeszcze, że będzie to powszechny obrazek w ciągu najbliższych tygodni.















Shinjuku oznacza „nowy zajazd” i nazwa ta nawiązuje do zajazdów i oberż, które powstawały na tym terenie w XVII wieku, kiedy usytuowano tutaj pierwszy po wyjeździe z Edo zajazd pocztowy. Kolejny etap rozwoju nastąpił po wybudowaniu w 1885 roku stacji kolejowej. Trzęsienie ziemi, które zniszczyło Tokio w 1923 roku, okazało się łaskawe dla tej właśnie dzielnicy. Tutaj zniszczeń było najmniej, zatem w naturalny sposób Shinjuku stało się główną dzielnicą miasta – „pełnym energii sercem tokijskiej metropolii”, cytując kolejny slogan z folderu. Nic zatem dziwnego, że tutaj właśnie znajduje się siedziba tokijskich władz miejskich – Tokyo Metropolitan Government.


Dojeżdżam do stacji docelowej i cudem nie gubię się w podziemnym gąszczu peronów, przejść, a przede wszystkim galerii handlowych, które zdominowały pierwotną funkcję tego obiektu – dworca kolejowego, a właściwie kompleksu dworców, z którego korzysta 3,5 miliona pasażerów dziennie. Udaje mi się wyjść na stronę zachodnią – i to już sukces. Podobno wielu Japończyków ma problemy ze znalezieniem drogi w tym podziemnym labiryncie. Teraz trochę z wykorzystaniem planu, trochę kierując się widocznymi już wieżami Tokyo Metropolitan Government, docieram na miejsce.

Powodem, dla którego większość przybywających do stolicy Japonii odwiedza tokijski magistrat, jest doskonale funkcjonująca informacja turystyczna na pierwszym piętrze oraz bezpłatne platformy widokowe na każdej z wież budynku. Obłowiwszy się zatem w mapy i foldery w informacji, wjeżdżam na czterdzieste piąte piętro, czyli na wysokość 202 metrów, aby z tej perspektywy popatrzeć na Tokio. Zaliczam obydwie platformy widokowe – i tę w wieży północnej, i tę w wieży południowej. A co tam… skoro już tutaj jestem i skoro wstęp jest bezpłatny… 














 
Widoki rzeczywiście niesamowite, końca nie widać – końca tokijskiej aglomeracji. Fudżi też nie, bo niebo nieco zamglone i nie ma zbyt dobrej widoczności. Ale doskonale widać pozostałe wieżowce dzielnicy noszące zresztą swoją nazwę: Nishi Shinjuku Skyscrapers. 

W lesie wieżowców intryguje ten o obłych kształtach. I rzeczywiście, jedynym warunkiem postawionym w konkursie na zaprojektowanie budynku, w którym miały znaleźć siedzibę trzy instytucje edukacyjne (szkoły: medyczna, mody oraz technologii i projektowania specjalistycznego), było to, żeby nie miał kształtu prostokąta. 

Tak powstał Mode Gakuen Cocoon Tower, lub po prostu Cocoon Tower. Powstał budynek, którego zewnętrzna elewacja z aluminium i ciemnego szkła pokryta diagonalnie ułożoną białą siatką uzasadnia nazwę: Kokon. Architektura budynku, nawiązanie do kokonu, ma też znaczenie symboliczne. Skorupa budynku to kokon, w którym kolejne pokolenia przeistaczają się w piękne motyle w zawodach, których arkana poznają w tym miejscu. 



 














Autorem projektów zarówno Tokyo Metropolitan Government jak i Mode Gakuen Cocoon Tower jest Kenzō Tange (1913–2005), japoński architekt, łączący w swoich projektach tradycyjne style architektury japońskiej z modernizmem. Wczoraj widziałam zaprojektowana również przez niego katedrę pw. Najświętszej Marii Panny (w dzielnicy Sekiguchi).  Pierwszy kościół w tym miejscu, drewniany, spłonął w czasie wojny. W 1955 roku Kenzō Tange, zaprojektował obecną świątynię, która została oddana do użytku w 1964 roku. Szkoda, że ze względu na panujące już ciemności (był późny wieczór)  nie mogłam w pełni zobaczyć i ocenić unikatowej formy – kształt świątyni i jej elewacja pokryta nierdzewną stalą.

Wzniesione według koncepcji Kenzō Tange budowle można oglądać na wszystkich kontynentach. Europejczykom jego nazwisko może być bardziej znane ze Skopje, które zostało zniszczone prze trzęsienie ziemi w 1963 roku. Jakkolwiek pracami odbudowy miasta kierował Polak Adolf Ciborowski, to ścisłe centrum zaprojektował właśnie Kenzō Tange.
W 1987 roku Kenzō Tange został uhonorowany nagrodą Pritzkera, architektonicznym Noblem.















Kończę ten dzień w Shinjuku Gyoen National Garde – Narodowym Ogrodzie Shinjuku Gyoen. Pierwotnie, w okresie Edo była to własność rodziny Naito, potem rodzaj ogrodu botanicznego, w którym prowadzono badania nad nowoczesnymi uprawami. W 1906 roku został przekształcony w Ogród Cesarski (Imperial Garden), zbombardowany w 1945 roku, w 1949 oddany do użytku mieszkańcom Tokio.

Podziwiam wypielęgnowane trawniki tradycyjnego ogrodu japońskiego, starannie przystrzyżone krzewy i drzewa, mostki spinające brzegi stawów, w których pływają kolorowe karpie i odbijające się w wodach tych stawów pawilony. I górujące nad tym wszystkim wieżowce Shinjuku. A jakby komuś było jeszcze mało ogrodu w stylu japońskim, może pobłądzić w dzikim ogrodzie angielskim lub przejść się do ogrodu francuskiego, chociaż róże, co prawda jeszcze kwitnące, czas świetności mają już za sobą (w końcu to październik!). W całym ogrodzie widać piknikujących tokijczyków, chociaż to nie niedziela ani święto. Nie widzę co prawda malarzy, ale podobno to ulubione miejsce malarskich plenerów, a fragment ogrodu w cieniu wieżowców to jeden z najczęściej malowanych motywów przez tokijskich artystów. 











wtorek, 22 października 2019

Muzeum Siergieja Paradżanowa. Erywań, Armenia



Podróże to dobra okazja aby poznać życie i twórczość artystów znanych tylko z nazwiska, lub nieznanych w ogóle. Dlatego lubię zwiedzać muzea biograficzne, poświęcone życiu, pracy i spuściźnie artystycznej ludzi, których wpływ na kulturę danego kraju był niewątpliwy i o których pamięć jest kultywowana. Śmiało mogę powiedzieć, że kiedy byłam w Erywaniu, jednym z największych przeżyć artystycznych była dla mnie wizyta w muzeum Siergieja Paradżanowa (1924–1990), urodzonego w Tbilisi Ormianina, mieszkającego okresowo w Gruzji i na Ukrainie, znanego głównie jako reżysera – jednego z najwybitniejszych twórców kina XX wieku. Jego najbardziej chyba znanym filmem są „Barwy granatu” o życiu ormiańskiego poety i barda Sajat-Nowa. 















Chodząc jednak po salach muzeum abstrahuję i od życia, i od twórczości filmowej oraz pisarskiej Paradżanowa (pisał nowele i scenariusze), skupiam się na tym, co mnie najbardziej interesuje. Był bowiem Paradżanow uznanym malarzem, a także twórcą kolaży, instalacji i asamblaży. W 1987 roku w Tbilisi zorganizowano pierwszą wystawę jego obrazów i rysunków, rok później wystawę przeniesiono do Erywania. Po sukcesie wystawy w Tbilisi tutaj, w Erywaniu, postanowiono utworzyć muzeum poświęcone jego twórczości. Sam uczestniczył w tworzeniu repliki jego mieszkania w Tbilisi, w drewnianym domu z XIX wieku na brzegu wąwozu przepływającej przez miasto rzeki Hrazdan. Muzeum otwarto już po jego śmierci, w 1991 roku. 















Muzeum znajduje się kawałek od centrum, ale nie tak daleko, żeby nie można było dojść na piechotę. Zaczynam zwiedzać, a każdy kolejny eksponat powoduje coraz większą moją ekscytację. Oglądałam już kilka wystaw kolaży-asamblaży w różnych częściach świata, ale to, co oglądam tutaj, to już nie zbiór, nie kolekcja, ale orgia materiałów, kolorów i technik zastosowanych w celu zrealizowania idei powstałej w wyobraźni twórcy. Kawałki strzaskanej porcelany współgrają z piórami i koronkami, suszone kwiaty i liście układają się w ludzkie postacie, pożółkłe czarno-białe fotografie komponują się z resztkami haftowanych serwetek, a fragmenty stłuczonych szklanek układają się w bukiety kwiatów. W tej ramie portret jakiegoś wojownika z resztek materiałów, w innej – ryba z ozdobnych taśm pasmanteryjnych. I autoportret – niejedyny zresztą – złożony ze starych strojów ludowych.


Każda kompozycja ma swój podtekst. Jedne nawiązują do filmów, inne – do dzieł artystów minionych epok (Leonarda da Vinci, Rafaela), jeszcze inne – do znanych postaci. Ta odnosi się do Gagarina, ta do matki artysty, a tutaj… portret Daniela Olbrychskiego (pierwsze zdjęcie tego wpisu)! Pieczołowicie złożony z kawałków ceramiki i pozłacanych paciorków nanizanych na nitki.

Szczególna jest kolekcja sześciu monet, które twórca wykonał w więzieniu z aluminiowych kapsli do butelek – wzór na nich wytłoczył paznokciem. Replika jednej z tych monet stanowi nagrodę specjalną zwaną „Talarem Paradżanowa”, wręczaną na dorocznym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Złota Morela, który odbywa się w Erywaniu od 2004 roku.


W więzieniu Paradżanow był kilkakrotnie – niezależność artystyczna nie zawsze jest dobrze widziana, nie była też dobrze widziana przez władze sowieckie. Każdy pretekst był dobry, aby ograniczyć komuś wolność. Paradżanow zawsze ją odzyskiwał w wyniku międzynarodowych kampanii wspieranych przez twórców światowej sławy, z którymi utrzymywał stałe kontakty. Dlatego na wystawie znajduje się też wiele dokumentów, listów, zdjęć, otrzymanych prezentów, świadczących o jego relacjach z innymi sławnymi twórcami, na przykład Fellinim, Buñuelem, Antonionim. Jest też zdjęcie Krzysztofa Zanussiego.

O jakże trudno opuścić mi pokoje tego szczególnego muzeum! Mimo że momentami kolekcja robi wrażenie nadmiaru, ja nie czuję przesytu[1] Chciałabym jeszcze i jeszcze… Powinnam jednak już wyjść, wypada coś jeszcze dzisiaj w Erywaniu zobaczyć.


[1] Większość eksponatów znajdowała się za szybą (gabloty lub obrazu) – stąd refleksy światła na zdjęciach.