poniedziałek, 25 maja 2020

Mur dziesięciu tysięcy li – Wielki Mur Chiński, Huanghua. Cz. IV.



U stóp muru ze strażnicami znajduje się rezerwat. Rosnące tutaj drzewa zostały posadzone przez żołnierzy trzymających straż na murach w okresie dynastii Ming. Mówi się, że strażnicy bardziej zajmowali się różnego rodzaju uprawami niż strzeżeniem granic. Na początku ścieżki prowadzącej do rezerwatu ustawiono bramę-pomnik z ponadnaturalnej wielkości kasztanami. Jestem zdezorientowana, bo kasztany na tym pomniku mają kształt taki, jak znam, ale liście już nie… A przecież wiem, jak wyglądają liście naszych kasztanowców. Te tutaj są zupełnie inne. Chwilę potem z tabliczek na drzewach dowiaduję się, że to gatunek całkowicie odmienny – Castanea mollissima, kasztan chiński z rodziny bukowatych, podczas gdy kasztanowiec należy do rodziny mydleńcowatych.


Błądzę między liczącymi setki lat drzewami o powyginanych kształtach i spękanych pniach. Niektóre, gdyby nie pomoc człowieka, gdyby nie podpórki podtrzymujące kruche gałęzie, gdyby nie cementowe plomby, już dawno przestałyby istnieć. Są i takie, które cieszą się szczególnym kultem – tak przynajmniej sądzę, widząc czerwone wstążki oplątane na pniach i gałęziach. 

 

 
Staw Hailong leży na końcu szlaku, w najbardziej na zachód wysuniętym zakątku tego terenu. Nie zamierzam rezygnować z odwiedzenia go, mimo że pogoda nagle się załamuje. Przecież jeszcze nie ma nawet 14:00.
Chmury coraz niżej… żeby tak wytrzymało jeszcze z godzinę!

Wytrzymało zaledwie pół godziny. Duże krople deszczu dopadają mnie właśnie, gdy docieram do stawu. Do stawu czy do dna studni? Niewielkie płytkie jeziorko otoczone jest niemal pionowymi ścianami niczym cembrowiną. Dobre miejsce do kontemplacji i odpoczynku po spotkaniu z Wielkim Murem Chińskim – pod warunkiem że niebo nie płacze.


W ulewnym deszczu wracam do kasztanowego gaju i dalej północną stroną jeziora do zapory, a potem do wyjścia.

 













„Wielki Mur nad jeziorem” to niewątpliwie nowe miejsce na turystycznej mapie Chin. Chińczycy szczycą się, że sztuczny zbiornik to „wartość dodana do historycznej i kulturalnej atmosfery tego miejsca”. Powstał nawet poemat:
„Wielki Mur spotyka szemrzącą wodę,
jego antyczne ciało zanurza się w niej,
Mur w wodzie i woda nad murem.
Co za idealne dopasowanie człowieka i natury”.

Moje daleko niedoskonałe tłumaczenie angielskiej już wersji chyba jednak oddaje myśl autora. Te słowa mają usprawiedliwiać ingerencję w dziedzictwo przodków. Autor tego „poematu” jednak mnie nie przekonał. Idąc zamglonym i mokrym brzegiem jeziora, myślę, że szkoda, iż sztuczne jezioro musiało powstać właśnie tutaj, niszcząc to, co zostało stworzone przed wiekami.















Kompletnie przemoczona, mimo parasolki i peleryny, wracam do centrum miasteczka. Oczywiście padać już przestało. Na szczęście jestem przygotowana na taką ewentualność. Buty zmieniłam, jak tylko zaczęło padać, teraz ubieram suchy T-shirt, wyjmuję bluzę, którą schowałam do plecaka, żeby nie zmokła. W suchym już odzieniu jestem gotowa na blisko czterogodzinny powrót do Pekinu. Chwilę potem podjeżdża autobus, pani konduktorka rozumie, o co mi chodzi, gdy pokazuję jej nazwę „Pekin”. Już w Huairou podpowiada, gdzie powinnam się przesiąść, i wskazuje przystanek autobusu 916. Jeszcze nie minęła godzina 21:00, gdy jestem w hotelu. 











1 komentarz:

  1. Widoki to tam miałaś niesamowite. Dzięki za ich małą cząstkę!
    No i dowiedziałam się, że są chińskie kasztanowce zupełnie inne od naszych. Wyczytałam, że ich owoce są jadalne. Fajna relacja, dziękuję:)))

    OdpowiedzUsuń