Pagan bardziej znane jest pod angielską
nazwą Bagan. Opiewane przez poetów,
budzące nostalgiczne wspomnienia, sprawia, że podróżnicy tutaj kończą swoje
podróże. I wracają.
Robiąca wrażenie nazwa nie jest jednak prostym
tłumaczeniem nazwy obecnej, która pochodzi od starobirmańskiego Pukam. W języku pali miasto nazywa się Arimaddana, co właśnie tłumaczy się jako Miażdżący
Wrogów.
Pierwsze
wiarygodne dane podlegające naukowej weryfikacji pochodzą jednak dopiero z
wieku XI, z okresu panowania króla Anawrahty Minsawa, który wstąpił na tron w
roku 1044. Dlatego najczęściej przyjmuje się, że Imperium Pagan istniało i
przeżywało swój rozkwit w okresie 1044–1287. Król Anawrahta zjednoczył, często
narzucając siłą swoje zwierzchnictwo, państewka leżące w dolinie Irawadi.
Wiadomo, że upadek państwa nastąpił w wieku XIII, chociaż przyczyna tego upadku
nie jest jasna.
Nie miejsce
tutaj na wyliczanie zasług króla Anawrahty i przypominanie, dlaczego go nie
kochano. Trzeba jednak wspomnieć, że jako „ojciec narodu birmańskiego” wdrożył
wiele zmian politycznych, gospodarczych, społecznych i kulturalnych. I
religijnych – bo to właśnie za jego przyczyną obowiązującą religią stał się
buddyzm therawada – i tym samym odwrót od dotychczas powszechnie wyznawanego
buddyzmu ari. Anawrahta jest również uznawany za pierwszego „Budowniczego
Świątyń” Pagan.
Początkowo na
brzegu Irawadi powstało otoczone murami miasto. W XII wieku zaczęto wznosić
budowle również poza murami, na rozległej równinie otaczającej miasto, głównie
od wschodu i północnego wschodu. W ciągu dwóch wieków powstało… no właśnie,
nikt do końca nie wie, ile dokładnie pagód, klasztorów, świątyń, ołtarzy
wzniesiono. Mówi się o trzynastu tysiącach, z których dziejowe zawirowania
przetrwało zaledwie kilka tysięcy. Ile z nich zobaczę?
Strefa
archeologiczna Pagan to obszar o długości trzynastu i szerokości ośmiu
kilometrów. Otoczona murami – w tej chwili resztkami murów – najstarsza część
nosi nazwę Stare Pagan. Jakieś trzy kilometry na południe od Starego Pagan
rozciąga się Nowy Pagan, a cztery kilometry na północny wschód leży miejscowość
Nyaung
U, sypialnia wszystkich chyba podróżników.
Po kilku zalewie
godzinach snu – przecież szkoda dnia na wylegiwanie się, gdy jestem w jednym z
najsławniejszych miejsc na świecie – i wyśmienitym śniadaniu wyruszam na
spotkanie z historią.
Nyaung U nie
jest duże. Funkcję centrum pełni trójkątny placyk, do którego prowadzą trzy
ulice. Jedna to ta, którą przyszłam, druga wiedzie na przystań, a trzecia – do
Starego Pagan. Ogrodzony dość wysokim żółtym murkiem klomb z samotnym krzewem
bugenwilli ma przydać temu centrum reprezentacyjności. Może nawet na tym
„rynku” był kiedyś asfalt, teraz ma się wrażenie, że to ubita glina.
Mniej lub
bardziej estetyczne bilbordy dookoła placu świadczą, że mieszkańcy miasteczka
doskonale wiedzą, że reklama jest dźwignią handlu. Albo, odnosząc to zjawisko
do nomenklatury współczesnej, znają zasady marketingu.
Kiedy w kolejny
wieczór idę ulicami już po zapadnięciu zmroku, całej mizerii pokrytej grubą
warstwą piachu nie widać, a iluminacja co większych budynków, głównie hoteli,
wskazuje, że ambicje… życia w metropolii nie są obce jej mieszkańcom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz