wtorek, 29 listopada 2022

Ocean, skały i "Wielka Rzeka". São Antão, Wyspy Zielonego Przylądka

Legenda mówi, że kiedy Stwórca dokonał dzieła Stworzenia, strzepnął z rąk resztki ziemi, piasku i gliny, które wpadły do oceanu tworząc wyspy -  Wyspy Zielonego Przylądka.

Archipelag, w rzeczywistości będący tworem aktywności wulkanicznej ziemi, tworzy dziesięć (dziewięć zamieszkanych) wysp i szesnaście mniejszych wysepek, niektóre raczej można nazwać skałami. Wyspy są bardzo zróżnicowane pod względem topograficznym.


Drugą po względem wielkości jest wyspa São Antão (największą jest Santiago) - 43x24 km. Jest najbardziej wysunięta na zachód i najbardziej górzysta. I najbardziej zielona - żeby to jednak zobaczyć trzeba wybrać się w rejony górskie. Najwyższym szczytem jest Tope da Coroa (1979 m n.p.m.).
Tym razem odpuściłam sobie jednak zdobywanie szczytów koncentrując się na podziwianiu skalistego, północnego wybrzeża - częściowo jadąc poprowadzona wzdłuż wybrzeża drogą z Porto Novo do Ponta do Sol, częściowo wędrując z Ponta do Sol do Ribeira Grande.



Ponta do Sol to miejscowość "na krańcu świata" - w tym przypadku na najdalej na północ wysuniętym skrawku wyspy, i w ogóle Wysp Zielonego Przylądka. Jej "atrakcją" jest nieczynne lotnisko im. Agostinho Neto, które zostało zamknięte po katastrofie samolotu w 1999 roku (zginęło osiemnaście osób).



Ribeira Grande, czyli "Wielka Rzeka" to nazwa miejscowości leżącej u ujścia rzeki o tej samej nazwie. W tej chwili koryto jest puste, ale podobno w sierpniu rzeka rzeczywiście bywa duża i wzburzona.


Mieszkańcy Ribeira Grande są dumni ze swojego mieszkańca, chemika, Roberta Duarte Silvy (1837-1889). Stojąc jednak przed domem, bardziej przypominającym ruderę niż historyczny bądź co bądź obiekt, bardzo w te dumę, a raczej pamięć o wybitnym mieszkańcu, wątpię. Nawet tabliczka upamiętniająca to miejsce jest umieszczona wysoko, jest ledwie widoczna.


Spacer między tymi miejscowościami, niezbyt trudny, dostarcza niezapomnianych widoków nie tylko na morze i rozbijające się o brzeg fale,  ale też na góry, na niemal pionowe skały w cieniu których poprowadzono drogę. W najciekawszych miejscach zastygająca przed wiekami lawa utworzyła ciasno do siebie przylegające filary. Szkoda tylko, że słońce nie ustawiło się po dobrej stronie i większość skał musiałam fotografować "pod słońce".










niedziela, 20 listopada 2022

Ogród Kaktusów – Lanzarote, Wyspy Kanadyjskie


Ogród Kaktusów (Jardín de Cactus) w wiosce Guatiza został otwarty w 1991 roku. Został zaprojektowany  przez kanaryjskiego artystę Césara Manrique i był to ostatni projekt który zrealizował przed śmiercią (1992). Do wejścia zaprasza kaktus ośmiometrowej wysokości stalowy – ale pomalowany na zielono. 
 


 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Ogród powstał nie przez przypadek właśnie w tym miejscu. Na tym obszarze od stuleci uprawiano opuncję, z której pozyskiwano czerwca kaktusowego, owada z gatunku pluskwiaka z którego wytwarza się koszenilę (kwas karminowy) czyli naturalny barwnik – karmin. 
 
 
 
Kaktusowy ogród urządzono w nieczynnym już kamieniołomie o amfiteatralnie, tarasowo ułożonych zboczach. Wydobywana z kamieniołomu lawa wulkaniczna była granulowana tworząc materiał nazwany lokalnie „picón”, którym pokrywano pola uprawne. 20-30 centymetrowa warstwa takiej „gleby” doskonale wchłania wilgoć z powietrza (w nocy) oraz chroni korzenie roślin przed gorącem (w dzień). Za dobór okazów do ogrodu odpowiedzialny był botanik  Estanislao González Ferrer. W ogrodzie można zobaczyć gatunki kaktusów i sukulentów z różnych pustynnych i suchych obszarów innych kontynentów. Dane dotyczące liczby okazów i gatunków są tak różne w różnych źródłach, że lepiej ich nie przytaczać.  W najwyższym punkcie na skraju jednego z tarasów stoi odrestaurowany wiatrak z XIX wieku, niegdyś używany do produkcji gofio (rodzaj maki służącej jako przyprawa lub zagęszczacz).
 
 
Spacerując po ogrodzie, a można w nim spędzić wiele godzin, patrząc na znane i nieznane gatunki roślin, podziwiając to co stworzyła natura – na przykład kaktusa przypominającego do złudzenie żmiję – nie można też nie zwrócić uwagi na infrastrukturę. I nie można mieć wątpliwości, że kształty latarń, koszy na śmieci, wnętrze kawiarni czy pokoików do wypoczynku, też zostały zainspirowane Cactaceae Juss czyli kaktusowatymi.
 
 
 








niedziela, 13 listopada 2022

Aapravasi Ghat i „wielki eksperyment”. Mauritius


W 1639 roku na Holendrzy sprowadzili z Jawy na Mauritius trzcinę cukrową a z Madagaskaru zaczęto sprowadzać niewolników do pracy na plantacjach i w młynach cukrowych [1]. Kiedy Holendrzy opuścili Mauritius w 1710 roku, schedę po nich, wraz z plantacjami i niewolnictwem przejęła Francja. Sto lat później Francuzów zastąpili Brytyjczycy.  
 
 
W 1834 roku niewolnictwo na Mauritiusie zostało oficjalnie zniesione. Pozostały plantacje trzciny cukrowej i problem braku rąk do pracy na tych plantacjach. Wyemancypowani niewolnicy żądali lepszych warunków pracy i godziwej zapłaty. Problem dotyczył wszystkich krajów kolonialnych. Rozwiązaniem tego problemu miało być zastąpienie niewolników wolną, najemną siłą roboczą. A poligonem doświadczalnym tego „wielkiego eksperymentu” ostał właśnie Mauritius. Pierwszą falą nowych pracowników plantacji i zakładów cukrowniczych byli robotnicy z portugalskiej wyspy Madera, uwolnieni Afroamerykanie z USA i Chińczycy. Później sprowadzano robotników głównie z Indii. Według szacunków, z Indii przybyło około 97,5% całej imigracji zarobkowej Mauritiusa, czego odzwierciedleniem jest dzisiaj struktura ludności wyspy – około 70% mieszkańców stanowią Hindusi.
 
 
Sieć agencji, których przedstawiciele werbowali ludzi do pracy (na okres jednego do pięciu lat) do innych krajów rosła, a śladem Mauritiusa poszły inne kolonie brytyjskie, a później również inne kraje kolonialne. Zaadoptowanie tego sytemu przez różne kraje doprowadziło do migracji około 2,2 miliona ludzi na całym świecie, w tym 462 tysiące ludzi przybyło na Mauritius.
 
W teorii „kontrakt”, który podpisywali najmowani do pracy ludzie, dawał im prawo kontroli nad własnym życiem. W rzeczywistości zawierał on liczne przepisy, ograniczające ich wolność (np. nie można było się oddalić od miejsca pracy i mieszkania bez specjalnego zezwolenia). Mimo że pochodzenie etniczne robotników oraz forma zatrudniania uległy zmianie, złe warunki pracy, niski poziom życia i ograniczenie swobód życia pozostało.
 
„Wielki eksperyment” de facto usankcjonował inną formę niewolnictwa. 
 
 
Międzynarodowym symbolem XIX-wiecznej „pracy kontraktowej” jest Aapravasi Ghat [2] w Port Louis – miejsce, przez które musieli przejść wszyscy przybywający na Mauritius w ramach podpisanych umów.    
Słowo aapravasi w języku hindi znaczy „imigrant”, ghat to ciąg kamiennych schodów prowadzący w dół ku rzece. W tym przypadku przybywający do portu, bezpośrednio ze statku, z nabrzeża, wchodzili schodami na teren będący przystankiem w podróży do celu określonego w kontrakcie.  
 


W ciągu pierwszych piętnastu lat migracji kontraktowej, nie było jednego, stałego miejsca, z którym przybyli musieli spędzić pierwsze dni. Szczególnie warunki sanitarne pozostawiały wiele do życzenia. Dopiero w 1849 roku część nabrzeża Trou Fanfaron przeznaczono na budowę kompleksu „magazynu imigracyjnego”. Kompleks został zaprojektowany dla sześciuset osób, które zgodnie z założeniami miały przebywać w nim dwa-trzy dni, czekając na załatwienie spraw imigracyjnych, medycznych (szczepienia) zanim zostaną rozesłani na plantacje, do konkretnych lokalnych cukrowni lub przetransportowani do innych kolonii
 

Z pierwotnej zabudowy z połowy XIX wieku pozostało zaledwie 15%. Oryginalne są schody (14 stopni), którymi przybyli wchodzili na ten teren. Za schodami pozostałości basenów (łaźnia). Wokół centralnego placu budynki kuchni, szpitala, izba wartownicza. I miejsca, które kiedyś były zadaszone – tzw. szopy imigracyjne – w których czkano na załatwienie wszystkich spraw, jako że najczęściej w punkcie tym przebywało więcej niż sześćset osób przewidzianych w projekcie.  
 




 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
W części pomieszczeń, dobudowanych już w okresie późniejszym, znajduje się punkt informacyjny i niewielkie ale ciekawe muzeum dotyczące historii tego miejsca. 
 

W 2006 roku kompleks Aapravasi Ghat został wpisany na listę UNESCO.
 
Mniej więcej w tym samym czasie co „magazyn imigracji”, tuż obok, wzniesiono szpital wojskowy. Napis na bramie głosi, że jest to Międzynarodowe Muzeum Niewolnictwa. Na teren obiektu można wejść. Część budynków jest odrestaurowana (biura), część jest w ruinie, w podworcu ustawiono kilka tablic edukacyjnych dotyczących historii obiektu, ale żadnego muzeum nie ma. Z enigmatycznych wypowiedzi stróża wynikało, że muzeum jest w trakcie organizacji. 
 

[2] Nazwa Aapravasi Ghat stosowana jest od 1987 roku; wcześniej „Coolie Ghat”.