sobota, 26 lutego 2022

Santana czyli Santa Ana. Madera, Portugalia


Santana, wbrew pozorom nie ma nic wspólnego ze sławnym Carlosem. Nazwa tej liczącej około ośmiu tysięcy mieszkańców gminy jest krótką formą "Santa Anna" i pochodzi od wezwania pierwszej kaplicy zbudowanej w tym miejscu. (kaplica pw. św.  Anny). W  XVII wieku zastąpiono ją kościołem, który przez wieki poddany był tak wielu przebudowom, że śladów oryginalnej budowli trudno się  doszukać.

Santana jest znana z tradycyjnych domów budowanych ze spadzistymi dachami  ze słomy, z pomalowaną na biało fasadą oraz czerwonymi i niebieskimi drzwiami i oknami. Takie domy budowali rolnicy w czasach zasiedlania wyspy.
Kilka odrestaurowanych domków można zobaczyć na skwerze obok ratusza.


Spacerując ulicami można jeszcze spotkać stare, nadal używane domy, chociaz często w bardzo złym stanie, albo nowobudwane budynki stylizowane na te tradycyjne.






Obok będących atrakcją turystyczną domków, zainteresowanie zwiedzających budzi zarówno platforma z zainscenizowanymi  obrazkami nawiązującymi do jakiejś tradycji jak i kukły wiszące na wielu budynkach.  I rzeczywiście. To wystawa nawiązująca do tradycji karnawałowej (rozpoczynającej czas karnawału) w Santanie zwanej "Festa dos compadres" - w wolnym tłumaczeniu: "Święto Towarzyszy".

Nie wgłębiając się w szczegóły, bo tych nie poznałam, chodzi o swego rodzaju rywalizację między kobietami a mężczyznami, rywalizację pełną sarkazmu i ironii, które przejawiają się w walce na podobieństwo tworzonych kukieł do wyszydzanego oryginału i celności ironii zawartej w wierszykach wieszanych na szyjach tychże. 



Takie słowno-kukiełkowe wyszydzanki mogą trwać kilka dni.  Kończą się sądem i spaleniem szmacianych figur poprzedzonym paradą z olbrzymią "matką chrzestną" (to ta w fioletowej spódnicy) i karłowatym  "ojcem chrzestnym" (na tę postać nie natknęłam się chodząc ulicami Santany). A w ogóle, to tradycja ta przywędrowała na Maderę z Azorów. W tym roku obchody święta zostały odwołane ale żeby zadośćuczynić tradycji, zorganizowano wystawę. Czy kukły wiszące na wielu domach są częścią tej wystawy czy mimo wszystko jednak mieszkańcy rywalizują ze sobą, tego nie wiem.


W czerwcu 2011 roku Santana otrzymała od UNESCO wyróżnienie „Rezerwat Biosfery” w uznaniu bogactwa ekosystemu, oraz starań aby pogodzić ochronę różnorodności biologicznej ze zrównoważonym użytkowaniem.  Ten fakt został rok później uczczony "Pomnikiem Biosfery" (projekt maderskiego rzeźbiarza Luísa Paixã), przedstawiającym "połączenie planety Ziemi w jej kulistym kształcie z człowiekiem, w tym przypadku reprezentowanym przez postać kobiecą".


Wobec takiego wyróżnienia trudno się dziwić, że w okolicy można kontemplować naturę korzystając ze 120 kilometrów ścieżek spacerowych. Ja "doświadczałam biosfery" na nieco krótszym dystansie, i w mało przyjaznych warunkach (mgła i przelotne deszcze), odwiedzając parki: Parque Florestal das Queimadas oraz Parque Florestal Pico das Pedras. To w głębi lądu.





Dużo lepsze warunki miałam penetrując część Santany nad brzegiem morza i zachwycając się oblewanymi falami skałami i klifem  z trzech punktów widokowych.
Wymienianą w przewodnikach atrakcją Santany jest "Park tematyczny Madery". Jeżeli zdążę to jutro go odwiedzę.






niedziela, 13 lutego 2022

Jeszcze o żółwiach. Teksty inspirowane podróżami

Jurmała, Łotwa

 
Było to kilka lat temu, uczestniczyłam w warsztatach literackich (http://www.saga.villa.org.pl/). Pewnego dnia inspiracją naszych tekstów miała być skorupa żółwia. Nie pamiętam wszystkich prac uczestników warsztatów, ale niedawno „znalazłam” kilka moich tekstów z tych właśnie zajęć. Inspirowanych – jakżeby inaczej – podróżami.
 

 

Jak widzę skorupę żółwia

Nieregularne kształty. Twarda, nierówna powierzchnia z zagadkowymi znakami.
Piękna. Materiał na drogocenną biżuterię.
Warunek istnienia. Kręgosłup dla życia w niej zamkniętego.
Gdy pełna tego życia – symbol długowieczności. Talizman.
Więzienie dla obcego, który próbuje zamienić się miejscami. 
 
 

Galapagoskie refleksje

(inspiracja rejsem na wyspy Galapagos, Ekwador)
 
To było tak dawno, że ledwie pamiętam. Żyliśmy w dużej grupie ciesząc się słońcem, wodą, i własną obecnością. Nie spieszyliśmy się, bo i po co…
Czasem otaczały nas dziwne stwory na dwóch łapach, przypatrywały się nam. Mówiły że jesteśmy unikalni, że mamy największe rozmiary ze wszystkich naszych pobratymców. Że dlatego nazywają nas żółwiami słoniowymi. Twierdzili, że daliśmy nazwę miejscu gdzie żyjemy – Galapagos[1].
Obcych było coraz więcej, nas było coraz mniej. Kolejno odchodziły kuzyni i kuzynki.
Długoszyjny wdał się w walkę z tym Bezzębnym z drugiej strony wyspy. Został bardzo pogryziony…
Czteropalczasty stracił dwie kończyny i pół pancerza w starciu z łódką tych stworów które po raz kolejny przypłynęły nas oglądać.
Czasem nie było wiadomo co się stało gdy przemierzając nasze ścieżki spotykaliśmy tylko puste pancerze naszych bliskich.
Moje Żyjące Wnętrze długo walczyło z przeciwnościami. Poległo nie mogąc ani przełknąć ani wypluć tego czegoś co pozostawili coraz mniej serdecznie witani przybysze. I tak zostałam sama.
I pewnie leżałabym sobie już zawsze w cieniu opuncji, nie martwiąc się o jedzenie i picie, gdyby nie to, że przybysze postanowili wytyczyć ścieżkę. Bo trudno im było przedzierać się przez gąszcze krzewów i traw! Wykarczowali spory kawałek gęstwiny. I znaleźli mnie.
Najpierw ogarnęła mnie wściekłość, przecież przez nich moje Żyjące Wnętrze przestało istnieć, przecież przez nich zostałam sama.
Ale kiedy mnie umyli (oj, jak przyjemnie było pozbyć się tych zeschniętych gród błota oblepiającego każdą moją tarczkę!), kiedy wysuszyli, kiedy położyli na trawniku koło swojego gniazda, poczułam się jak nowo narodzona.
I teraz bardzo lubię, kiedy ktoś z nich wślizguje się do mojego wnętrza. Wtedy choć przez chwilę mogę poczuć bicie jego serca, przypomnieć sobie jak to było kiedyś, przed laty.  
 
 


Rupek – egzystencja bez napędu. Życie bez Dępana

[inspiracja wyprawą na Wielką Wyspę Piaszczystą (Fraser Island), Australia]
 
Pamiętam ciepłą wodę w jeziorze, wygrzany piasek, przyjemny chłód w cieniu krzaków, ciszę i spokój. Zawsze byliśmy razem. Ja i mój Dępan. Chroniłem go przed słońcem na lądzie, przed okaleczeniem gdy pływając zderzaliśmy się z kuzynami. Nawet zapuściłem wyrostek tylny, żeby bardziej chronić jego ogonek!
 
Potem coraz częściej nad jeziorem pojawiały się stworzenia, które nazywały samych siebie LUDŹMI. Zostawiali na piasku jakieś dziwne rzeczy, które nam przeszkadzały w spokojnych wieczornych spacerach. Już w ogóle nie chciało nam się z wody wychodzić. Chowaliśmy się w głębinach jeziora żeby nie słyszeć okropnych hałasów jakie wydawali. Ale i tam potrafili nas znaleźć. Wyciągali nas z wody, odwracali do góry plastronami. Podobało im się jak machamy łapkami nie mogąc znaleźć żadnej podpory. Dla nich to było śmieszne, dla nas okropne. Pewnego razu złapali i zabrali Rupkę, wybranką mojego serca. Wołała nas, ale nie mogliśmy jej pomóc.
 
Zostaliśmy sami. Ja i Dępan. Dępan i ja. Niepodzielna całość. Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało.
Żeby nie podzielić losu mojej Rupki chowaliśmy się po krzakach, ale tam czyhały na nas psy dingo.
Mijały lata i mój Dępan coraz częściej mówił o zielonych, niebiańskich pastwiskach i jeziorach. Opowiadał jak fajnie tam będzie. Już nie będzie ludzi, nie będzie psów dingo, a jak będą, to będą żyły z nami w przyjaźni.
Aż nadszedł ten dzień. Dępan odszedł.
 
Tylko dlaczego zawsze jak mówił o zielonych pastwiskach to nigdy nie wspomniał, że wybiera się tam sam?! I dlaczego musiał odejść akurat wtedy gdy byliśmy na środku plaży?!
A jeżeli już chciał odejść sam, beze mnie, to dlaczego nie zaniósł mnie w krzaki gdzie mógłbym sobie leżeć niezauważony do końca świata? Dlaczego nie pamiętał, że bez niego, bez mojego Dępana, zostanę na zawsze w tym samym miejscu? Na środku plaży!
 
I tak sobie leżeliśmy aż mój Dępan zmienił się w nicość. Było mi lekko, tylko co z tego! Nie mogłem się schować przed palącymi promieniami słońca. Nie mogłem zaznać ochłody w wodach naszego jeziora. 
 
Pewnego dnia jakiś mały ludź wygrzebał mnie z piasku. Pokazał tym większym ludziom. Owinęli mnie czymś i wrzucili do jakiegoś worka. Było ciasno, ciemno i zimno. Słyszałem tylko jednostajne buczenie. Kiedy mnie wyjęli byłem w jakimś dziwnym, nieprzytulnym miejscu. Widziałem idealnie płaskie, niskie niebo, nie było krzaków ani drzew tylko jakieś kanciaste obiekty.
 
Plaża na której mnie położyli jest wysoko, jest twarda, nie ma na niej ziarenek piasku. Czasem biorą mnie z tej plaży, dotykają, podają innym. Jeżeli przez przypadek upadnę oglądają czy jestem cały. Myślałby kto, że się przejmą gdybym się rozleciał na kawałeczki!
 
Jestem szczęśliwy gdy wreszcie odłożą mnie z powrotem na moją nową plażę. Najbardziej lubię, jak zapalają słońce. Nazywają to lampą. Wtedy czuję się jak przed laty na mojej wyspie.

I mogę sobie spokojnie tęsknić za tym egoistą Dępanem.

Wpisy o Fraser Island:
http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2015/07/australia-fraser-island-wielka-wyspa.html


 

Skorupa żółwia oczami celnika

Proszę pokazać zawartość walizki. I jeszcze tej torby.

– A to, co to jest?
– Skorupa żółwia.
– A gdzie zawartość?
– Jaka zawartość?
– No przecież w tej skorupie coś było.
– Może było, ale nie ma. Taką ją znalazłem.
– Proszę jechać.

Po kilku godzinach. 

– Wiesz Rysiek, miałem dzisiaj takich dwóch gości. Wieźli żółwia ale bez zawartości. Samą skorupę. Puściłem ich ale nie wiem czy dobrze zrobiłem. No bo co oni zrobili z zawartością tej skorupy?
 
Australia ZOO - karmienie żółwi
 



[1] galápago (hiszp.) – żółw słodkowodny

środa, 9 lutego 2022

Oskar Niemeyer – od Palácio Capanema do Muzeum Sztuki Współczesnej w Niterói. Brazylia


Kilkakrotnie już w postach tego blogu wspominałam Oskara Niemeyera, współtwórcę brazylijskiej stolicy Brasílii (http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2018/10/zanim-powstaa-brasilia-pampulhabelo.html http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2019/05/miedzy-wizja-realem-brasilia-czesc-i.html). 
W tym wpisie wrócę do początków, ale i do lat dojrzałych jego kariery, która zaczęła się w Rio de Janeiro.
 

W latach 1937–1943 powstawał gmach Ministerstwa Edukacji i Zdrowia, bardziej znany jako Palácio Capanema (Gustavo Capanema był pierwszym ministrem Edukacji w Brazylii). Budynek został zaprojektowany przez zespół, na którego czele stał Lúcio Costa, późniejszy autor planu przestrzennego Brasílii. Do konsultowania projektu został zaproszony Le Corbusier (1887–1965), francuski architekt szwajcarskiego pochodzenia, czołowy przedstawiciel stylu modernistycznego w architekturze, a na etacie stażysty w biurze Costy zatrudniony był Oscar Niemeyer. Ogród aranżował Roberto Burle Marx. No to mam nie pójść, nie zwiedzić pałacu i ogrodu zaprojektowanego przez taką „spółkę”?

 

Pójść a zwiedzić to dwie różne rzeczy. Mogę zobaczyć tylko to, co widać zza parkanów rozstawionych przez ekipy remontowe. Budynek przechodzi generalną renowację. Na pocieszenie mogę zobaczyć biało-niebieskie kompozycje Portinariego na ścianach zewnętrznych – rybki, koniki morskie, muszle, rozgwiazdy…

 



 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Aby zobaczyć „dojrzałego” Niemeyera, płynę promem do Niterói, miasta po drugiej stronie zatoki Guanabara. Ciekawostką jest to, że jest to jedyne miasto w Brazylii, które nie zostało założone przez Europejczyków, ale przez przywódcę plemienia Temiminó o imieniu Araribóia. Nawet pomnik tuż przed przystanią pasażerską mu wystawiono!

 

Niterói szczyci się kilkoma dziełami Niemeyera, z których najbardziej znany jest wyglądający niczym UFO, i tak popularnie nazywany, budynek Muzeum Sztuki Współczesnej (Museu de Arte Contemporânea de Niterói — MAC) oddany do użytku w 1996 roku.  

 

 

 

 




Zaprojektowany przez Oscara Niemeyera (wraz z inżynierem Bruno Contarinim, który współpracował z Niemeyerem przy wcześniejszych projektach), budynek na skraju wysokiego klifu ma 16 metrów wysokości. Zasadnicza część – „spodek” – ma średnicę 50 metrów i  trzy kondygnacje. Prowadzi do niego wijąca się, niczym czerwony dywan, rampa.
 
Trzon kolekcji stanowi podobno 1217 prac zgromadzonych przez kolekcjonera sztuki João Sattaminiego od lat pięćdziesiątych. „Podobno” bo w praktyce tylko niewielka ich część jest eksponowana obok wystaw czasowych. A i tak większość wizytujących obiekt skupia się na jego architekturze i widokach, jakie można oglądać przez olbrzymie okna spodka – na rozległą plażę u stóp klifu i na Rio de Janeiro wraz z Głową Cukru widniejące po drugiej stronie zatoki Guanabara.