środa, 30 sierpnia 2023

BAŁKANY czyli podsumowań czas.


Bałkany to obszar – bardzo  ogólnie rzecz ujmując – którego ścieżkami wędrowałam ostatnie sześć tygodni.  
  
„Ogólnie” bo „Bałkany” to pojęcie mające wiele znaczeń. To nazwa regionu w Południowej Europie, to potoczna nazwa Półwyspu Bałkańskiego, określenie łańcucha górskiego a także nazwa kilku miejscowości w Bułgarii, Białorusi i w Polsce. 
 
 
„Po raz pierwszy słowo „Bałkany” pojawiło się w liście włoskiego pisarza Buonaccorsi Callimarco w 1490 r. i odnosiło się do łańcucha górskiego położonego w południowej Europie; słowo „Bałkany” jest pochodzenia tureckiego i oznacza „góry”. Angielski podróżnik, John Morritt, wprowadził ten termin do literatury angielskiej pod koniec XVIII wieku i odtąd zaczęto go używać dla określenia wyżynno-górskiego obszaru położonego między Adriatykiem a Morzem Czarnym. Równolegle funkcjonowały także inne nazwy tego obszaru: „Turecka Europa”, „Półwysep Grecki” oraz „Półwysep Południowosłowiański” (S. Pavić 2000). Nazwę Półwysep Bałkański ukształtował w 1808 r. niemiecki geograf August Zeune (Jezernik 2007), którego celem było utworzenie równoległego pojęcia dla Półwyspu Apenińskiego i Iberyjskiego. Nazwa Bałkany nadal jest używana przez geografów dla określenia pasma górskiego położonego na Półwyspie Bałkańskim ciągnącego się łukiem od rzeki Timdsor po wybrzeże Morza Czarnego; nazwa ta jest stosowana zamiennie z Szar Planina. Jednakże w mowie potocznej zyskała znacznie szersze znaczenie, wykraczające daleko poza geograficzne pochodzenie.”[1]
 
 
Bałkany to także określenie regionu historyczno-kulturowego, który charakteryzuje się wieloetnicznością, wielokulturowością oraz wielowyznaniowością. Regionu o skomplikowanej historii, której najważniejsze okresy to: przynależność do Cesarstwa Bizantyjskiego, skolonizowanie przez Słowian w VI wieku n.e., wieki panowania tureckiego czy przymusowa unifikacja pod sztandarem Jugosławii (abstrahując w tym momencie, których państw w jakim stopniu te etapy historii dotyczyły).
 
Na Półwyspie Bałkańskim leżą: Czarnogóra, Słowenia, Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Albania, Grecja, Macedonia Północna, Bułgaria oraz częściowo Serbia, południowo-wschodni skraj Rumunii (Dobrudża) i europejska część Turcji. Chorwację, Słowenię i Albanię odwiedziłam już wcześniej. W Belgradzie, Skopje, Medjugorie a pewnie i w kilku innych miejscowościach zatrzymywałam się w czasie podróży do Grecji i Turcji (kiedy to było!), w Sofii mieszkałam rok (w pamiętnym roku 1989 – zburzenie Muru Berlińskiego). 
 
 
W harmonogramie podróży znalazły się:
1.  Serbia (Belgrad, Nowy Sad).
2.  Bośnia i Hercegowina (Bania Luka, Sarajewo, Višegrad, Mostar).
3. Czarnogóra (Heceg Novi, Kotor, Podgorica, Virpazar/Jezioro Szkoderskie, Bar, Ostrog/klasztor).
4.  Kosowo (Prisztina, Peć, Prizren).
5. Macedonie Północna (Skopje, Ochryda, św. Naum/klasztor, Pesztani/Muzeum na wodzie)
6.  Bułgaria (Sofia, Bankja, Płowdiw, Wielkie Tyrnowo).
7.  Rumunia – część nie leżąca na Półwyspie Bałkańskim (Bukareszt, Mogoșoaia, Timișoara).
 
 
Moja podróż trwała czterdzieści cztery dni, w czasie których pokonałam:
- samolotem  - 700 kilometrów (Kraków – Belgrad),
- autobusami - 3612 kilometrów,  
- pociągami   - 1814 kilometrów,
- na piechotę - tym razem nie liczyłam, ale biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia podróżnicze (czyli średnio 15 kilometrów dziennie), mogę przyjąć szacunek na poziomie 650 kilometrów, czyli tak mniej więcej jak z Zakopanego do Gdańska.

Czterdzieści trzy noce  nocy spędziłam w piętnastu hotelach, pensjonatach i mieszkaniach prywatnych rezerwując noclegi za pośrednictwem najpopularniejszych serwisów internetowych, jedną noc spędziłam w autobusie, jedną w pociągu. 
 

Przygody? Głównie w drodze powrotnej. Dwa opóźnienia pociągów (120 minut z Wielkiego Tyrnowa do Bukaresztu i 150 minut z Bukaresztu do Timisoary); odwołany przejazd autobusowy z Budapesztu do Katowic, konieczność kupienia dodatkowego biletu z Budapesztu (ale przewoźnik zwrócił różnicę w cenie biletu – PRAWIE całą!) i związane z tym ponad ośmiogodzinne oczekiwanie na kolejny autobus. 
A! i jeszcze dawno nie przeżywana kontrola bagażu na granicy macedońsko-bułgarskiej. Tak, tak jak to kiedyś bywało - wszystkie bambetle z luków autokaru na zewnątrz, "proszę otworzyć", ile papierosów pani ma (w domyśle: przemyca). Jedna osoba nawet miała jakiś problem, bo pani kontrolująca coś tam znalazła, ale widziałam, że do autobusu wróciła.  
 
 
Upały nie pokrzyżowały mi planów, chociaż rozpatrywałam możliwość przerwania podróży i  powrotu w jesieni. Kiedy jednak okazało się, że cena lotu ze Skopje/Podgoricy równa jest tygodniowemu pobytowi last minute gdzieś tam koło równika, kontynuowałam moją bałkańską przygodę. Tym bardziej, że temperatura nieco spadła (do 31-33 stopni z wcześniejszych 37-39!) a przede mną otwierały się szlaki górskie okolic Skopje (góra Vodno, kanion Matka) i Sofii (Witosza z setkami kilometrów szlaków turystycznych).   
 
 

 
Okazji do spacerów na łonie przyrody było zresztą więcej, żeby wspomnieć chociażby brzegi jezior Ochrydzkiego i Szkoderskiego czy czarnogórskie wybrzeże Adriatyku. Zresztą najczęściej trudno jest oddzielić naturę od historii i architektury – kiedy na przykład po ruinach niegdysiejszych osad przechadzają się żółwie lub wygrzewają się w słońcu jaszczurki a mury średniowiecznych, lub jeszcze starszych twierdz czy teatrów, porasta bujna, choć nieco wyschnięta trawa i dorodne krzaczyska.  
 

 
Podobnie jak trudno oddzielić to, co składa się na wspomnianą wcześniej wieloetniczność, wielokulturowość oraz wielowyznaniowość. Cyrylica i litery łacińskie, meczety i cerkwie, ruiny rzymskich budowli, tureckie bazary, hammamy i karawanseraje, mosty wzniesione przez wybitnych budowniczych, poddanych sułtanów i konstrukcje współczesne, czasem kontrowersyjne (ale to akurat dotyczy nie tylko tego regionu świata). I kwestie tożsamości narodowej jak na przykład określenie pochodzenia: „pisarz/malarz jugosłowiański” chociaż Jugosławia już zniknęła z map świata.  
 



A obok tego relikty historii najnowszej – tej z przełomu XX i XXI wieku. Nieodbudowane jeszcze budynki ze śladami bombardowań, muzea ludobójstwa, cmentarze, oznaczenia miejsc, w których kilkanaście zaledwie lat temu zginął człowiek. Jeden lub kilku.
 
Muzeum Ludobójstwa - Mostar


 
 
Nie mogę też nie wspomnieć miejsc czy nazwisk znanych z historii lub literatury i tych anonimowych, odkrywanych w czasie wędrówki poza utartymi szlakami a dostarczających nie mniej wrażeń czy podziwu dla natury oraz ludzkiej zręczności i wyobraźni.
 
 
Na razie jeszcze żyję wspomnieniami i porządkowaniem zdjęć. A do wielu miejsc, które odwiedziłam w tej podróży będę wracała w kolejnych wpisach.
 




















niedziela, 27 sierpnia 2023

Konstantyn Brâncoveanu i Pałac Mogoșoaia. Bukareszt, Rumunia

Konstantyn Brâncoveanu (1654-1714) to hospodar (władca) Wołoszczyzny w latach 1688–1714, który wraz z czterema synami został stracony przez Turków 14 sierpnia 1714 roku. W 1992 roku zostali kanonizowani przez Rumuński Kościół Prawosławny. Działalność polityczna i związane z nią intrygi innego możnego rodu, które doprowadziły do jego śmierci, nie jest przedmiotem tego wpisu, jest nim jego działalność na polu kulturalnym.


Konstantyn Brâncoveanu jest bowiem znany ze swojej działalności w dziedzinie kultury rumuńskiej oraz aktywności fundacyjnej. Z jego inicjatywy powstało wiele klasztorów i cerkwi, drukarni, a także rezydencji dworskich. W przedsięwzięciach tych został wypracowany swoisty styl architektoniczno-rzeźbiarski czerpiący z lokalnych źródeł rumuńskich ale również z włoskiego renesansu i baroku. Styl ten nazwano od jego imienia „stylem brynkowiańskim”. Za arcydzieło stylu brynkowiańskiego uważany jest wpisany na listę UNESCO klasztor w Horezu (ok. 230 km na północny zachód od Bukaresztu).

Aby zobaczyć jeden z ufundowanych przez Konstantyna Brâncoveanu pałaców jadę do miejscowości Mogoșoaia na peryferiach Bukaresztu. Pałac został zbudowany w latach 1698-1702 i ofiarowany synowi Stefanowi. Po ich śmierci pałac, podobnie jak ich cały majątek został skonfiskowany przez Turków. Kolejny hospodar wykupił pałac i zwrócił go wnukowi Konstantyna, tym sposobem posiadłość pozostała w rękach rodziny do początków XIX wieku. W wyniku mariażu ostatniej z rodu, Zoe Brâncoveanu, z Gheorghem Bibescu (hospodar Wołoszczyzny w latach 1843–1848), dziedzictwo rodu znalazło się w rękach ich syna Grégoire Bibesco-Basaraba.

W 1912 roku właścicielką pałacu została Marta Bibesco (1886–1973), francusko-rumuńska pisarka o bogatym życiorysie, który starczyłyby na niejedna powieść. Aby odnowić zdewastowany i zbombardowany w czasie działań wojennych pałac, publikowała romanse pod pseudonimem Lucile Décaux i artykuły do magazynów o modzie pod własnym nazwiskiem. Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku pałac stał się miejscem spotkań polityków i międzynarodowej elity.
 
Po II wojnie światowej, w 1948 roku, cały majątek Bibescu został skonfiskowany przez władze komunistyczne. Domem Marty Bibescu został Paryż, gdzie zmarła 28 listopada 1973 roku. 



Przeprowadzony w styczniu 2001 roku sondaż umieścił księżniczkę Martę Bibescu na pierwszym miejscu wśród najbardziej wpływowych kobiet w historii Rumunii jako Kobieta Tysiąclecia i Kobieta XX wieku.
 
W 1957 roku pałac został przekształcony w muzeum. W ostatnich latach przeszedł gruntowną renowację – zarówno pałac jak i budynki pomocnicze: kuchnia, spiżarnia/lodówka, wieża z bramą oraz budynek wybudowany w połowie IX wieku. Ten ostatni podobno został przekształcony w luksusowy hotel. Być może, ale na razie życia żadnego w nim nie widać.   

 

Co nie przeszkadza mi z prawdziwa przyjemnością błądzić alejkami parku, oglądać wnętrza pałacu, podziwiać detale architektoniczne ale również wystawy współczesnych artystów w pomieszczeniach kuchni i spiżarni czy ekspozycję fresków (w piwnicach pałacu) z monasteru Văcărești (XVIII w), zburzonego decyzją Nicolae Ceaușescu z 1984 roku pod pozorem zrobienia miejsca na budowę gmachu Sadu Najwyższego. 
 
Zaglądam też do wybudowanego równocześnie z pałacem, tuż za murami posiadłości, kościoła pw. św. Jerzego oraz grobowca rodzinnego w parku.   




Dziełem, przed którym zatrzymuję się dłużej, jest tkanina zajmującą całą ścianę kancelarii książęcej. Najpierw biorę ją za gobelin, z bliższej odległości widzę, że to haft. To praca Nory Steriadi (1889–1948), rumuńskiej malarki i dekoratorki wnętrz – portret rodziny Konstantyna Brâncoveanu. Haft jedwabiem, na zlecenie Marty Bibescu, został wykonany według obrazu wotywnego w klasztorze w Horezu. Nora Steriadi haftowała ten portret (50 metrów kwadratowych) z dziesięcioma zakonnicami przez dwa lata (1930–1932).