wtorek, 26 marca 2019

Nankin – gdzie zaczęła się historia dynastii Ming. Chiny



Któż z nas nie słyszał o dynastii Ming, czyli Wspaniałej, nawet jeżeli nie potrafimy lat jej władania umiejscowić w czasie. Kiedy jej założyciel, Zhu Yuanzhang, który przyjął cesarskie imię Hongwu, uczynił miasto stolicą w roku 1368, miało ono za sobą prawie dwadzieścia wieków historii i niejednokrotnie już bywało miastem stołecznym. Nosząc zresztą różne nazwy. Nankinem, czyli Południową Stolicą, nazwał miasto dopiero w 1421 roku syn cesarza Hongwu, Yongle, który w 1403 roku przeniósł stolicę ponownie do Pekinu.
           

Większość zabytków miasta pochodzi właśnie z okresu panowania Mingów – złotego okresu w dziejach Nankinu. Wielkością przedsięwzięcia i stanem, w jakim przetrwały, imponują mury miejskie, najdłuższe, jakie kiedykolwiek powstały na świecie. W latach 1366–1386, na gruzach wcześniejszych umocnień, rękami 200 tysięcy robotników, wzniesiono mury o długości 33,4 kilometra, średniej wysokości 12 a grubości 7 metrów. Każda cegła użyta do budowy oznaczona była nazwą warsztatu, z którego pochodziła – ot, taka umowa gwarancyjna. W przypadku gdy wykryto fuszerkę, wiadomo było, kto miał dokonać naprawy. 

 













Do dziś zachowało się prawie dwie trzecie z całej długości murów i kilka z trzynastu bram miejskich. Zwiedzam jedną z nich – Wspaniałą Bramę Środkową (Zhonghuamen) w południowej części murów. Bardziej przypomina fortyfikację aniżeli bramę wjazdową do miasta. To właściwie cztery bramy jedna za drugą. Oddzielają niewielkie dziedzińce, które równocześnie stawały się pułapkami dla najeźdźców – forsowanie kolejnych bram groziło utknięciem na zamkniętym dziedzińcu i brakiem możliwości odwrotu.


Na spacer po szczycie murów wybieram ich część północno-wschodnią. Brama Xuanwumen jest mniej okazała niż Wspaniała Brama Środkowa, za to widoki są tutaj piękniejsze niż w południowej części miasta. Kiedy wchodzę na mur, zbliża się godzina 17:00, za chwilę brama zostanie zamknięta. Czy będę mogła zejść do miasta, czy spędzę noc na murach?

Niepotrzebnie się martwiłam. Co prawda wejść na mury można tylko do godziny 17:00, ale obsługa pracuje jeszcze blisko godzinę – tak aby wszyscy zdążyli z murów zejść.















Mur przebiega tutaj wzdłuż jeziora Xuanwu. Po jego wschodniej stronie wznosi się Góra Szkarłatna albo Szkarłatno-Złota, jak chcą niektórzy, na której zboczu znajduje się grobowiec cesarza Hongwu, Wielkiego Żołnierza, założyciela dynastii Ming. Nie bez powodu takie imię otrzymał ten chłopski syn, którego talent żołnierski doprowadził na cesarski stolec. W odpowiednim momencie przystąpił do powstania skierowanego przeciwko dynastii Yuan i poślubił córkę przywódcy. Wkrótce sam został jego liderem i sięgnął po koronę cesarską.
  
Więcej zdjęć murów, widoków z ich szczytów i parków u stóp kamiennych fortyfikacji:






wtorek, 19 marca 2019

Mesrop Masztoc i Matenadaran. Erywań, Armenia



W końcu XIX wieku Erywań był zapadłą mieściną, w której mieszkało niespełna 30 tysięcy mieszkańców. Dzisiaj to ponad milionowa metropolia. Zbudowana głównie z różowego tufu. Jej współczesny plan został wytyczony w latach 20. XX wieku przez architekta Aleksandra Tamaniana (1878–1936), który uznał, że główne bulwary miasta powinny biec w kierunku góry Ararat. Ścisłe centrum o średnicy półtora kilometra opasuje pierścień ulic i parków.

Trochę poza centrum znajdują się dwa obiekty z dwóch przeciwstawnych biegunów na osi czasu, dla których – nawet gdyby w Erywaniu nic innego nie było do zobaczenia – warto do stolicy Armenii przyjechać. Jeden to Matenadaran nawiązujący do schyłku starożytnej historii Armenii, drugi to Centrum Sztuki Cafesjiana – sztuki najnowszej pokazanej we wnętrzu na miarę XXI wieku.

Słowo matenadaran dosłownie oznacza repozytorium ksiąg. W przeciwieństwie jednak do repozytoriów znajdujących się w innych miastach i krajach ten zbiór ksiąg ma znaczenie szczególne. Aby to zrozumieć, trzeba się wrócić myślą do IV wieku, do czasu, kiedy żył mnich Mesrop Masztoc, późniejszy święty Kościołów ormiańskiego i katolickiego, który od 392 do 406 roku pracował nad stworzeniem alfabetu ormiańskiego. Mniej więcej w tym czasie, kiedy powstał alfabet, Armenia utraciła niepodległość.


Patrząc na kamienną postać Mesropa Masztoca strzegącego wejścia do Matenadaranu, przypominam sobie, co napisał Ryszard Kapuściński w reportażu Wanik, czyli druga Armenia[1]:
„Jest zdumiewające, że wymysł mało wówczas znanego mnicha mógł się tak natychmiast powszechnie przyjąć. A jednak to fakt! Już wówczas musiała istnieć wśród Ormian silna potrzeba identyfikacji i wyodrębnienia. […] Pobita na polu oręża, Armenia szuka ocalenia w scriptoriach. […] Czym jest scriptorium? Może to być cela, czasem izba w lepiance, nawet – pieczara skalna. W takim scriptorium stoi kopista i pisze. […] Tak powstaje to unikalne w kulturze światowej zjawisko: ormiańska książka. Mając swój alfabet Ormianie zaraz biorą się do pisania książek. Sam Masztoc daje przykład. Ledwie objawił alfabet, a już go zastajemy przy tłumaczeniu Biblii. […] Zaczynają powstawać całe biblioteki. Musiały to być zbiory ogromne: w 1170 roku Seldżucy niszczą w Suniku bibliotekę składającą się z 10 tysięcy tomów. Są to wszystko ormiańskie manuskrypty. Do dziś zachowało się 25 tysięcy ormiańskich manuskryptów. Z tego ponad 10 tysięcy znajduje się w Erewanie, w Matenadaranie. Kto chciałby obejrzeć resztę, musiałby odbyć podróż dookoła świata. […] Najpierw pisali na skórach, potem już na papierze. […] Kto umiał czytać i pisać, kopiował, ale byli zawodowi kopiści, którym całe życie zeszło za pulpitem. Owanes Mankaszarenc przepisał w XV wieku 132 księgi. […] Wiele tych ksiąg jest arcydziełem sztuki poligraficznej. Złote armie ormiańskich literek pełzają przez setki stronic. Kopiści byli jednocześnie wybitnymi malarzami. W książce ormiańskiej sztuka miniatury osiąga światowe wyżyny. Zwłaszcza nazwiska dwóch miniaturzystów – Torosa Roslina i Sarkisa Picaka – błyszczą nieśmiertelnym blaskiem. […] Losy tych ksiąg to historia Ormian”.
Czyż trzeba jeszcze coś więcej dodawać?















Pozostaje mi tylko wejść do wnętrza i przez szyby gablot popatrzeć na bezcenne dzieła. Podziwiać kolory i złocenia, które przetrwały dziejowe zawieruchy. Ewangelie, modlitewniki, zbiory kazań, dzieła filozoficzne, historyczne, poematy średniowiecznych poetów, książki medyczne, receptury… W formie tradycyjnej książki i w formie zwojów, teraz rozwiniętych, a nawet na korze brzozowej. Zachwycają nie tylko precyzyjnie pisane litery – chociaż nie rozumiem tekstu (podobnie jak wielu Ormian, ponieważ to język staroormiański), nie tylko zdobiące karty ksiąg miniatury, lecz także okładki, które same z siebie są dziełami sztuki – ze skóry i z drewna, zdobione metalowymi ornamentami. Ze srebra i złota, repusowane i upiększone szlachetnymi kamieniami. Historia niejednej księgi pisana jest śladami miecza, ognia, zacieków wody, krwi, ziemi. Niektóre księgi przebyły drogę tysięcy kilometrów, aby wrócić do ojczyzny ofiarowane Matenadaranowi przez umierających na obczyźnie, gdzie znalazły się wywiezione przez przodków traktujących je jak relikwie.


Poza główną ekspozycją, mieszczącą się zaledwie w trzech salach, mogę oglądnąć jeszcze wystawę: „Polscy Ormianie: tradycje piśmiennicze”. Wystawa poświęcona jest 650-leciu utworzenia diecezji ormiańskiej we Lwowie (1367–2017).


Podstawą zbioru, którego nieliczne tylko egzemplarze mogłam zobaczyć, jest księgozbiór gromadzony przez wieki w Katolikosacie Autokefalicznego Ormiańskiego Kościoła Apostolskiego w Eczmiadzynie. To tam, jeszcze w czasach Mesropa Masztoca, powstał pierwszy Matenadaran. W 1920 roku księgozbiór został upaństwowiony, a w 1939 przekazano go władzom radzieckiej Armenii i przemieszczono do Erywania. Ostatecznie zbiory przeniesiono do budynku wzniesionego w latach 1945–1957, w którym właśnie jestem. Miejsce, w którym go wybudowano, nie jest przypadkowe – budynek opiera się o szczyt wzgórza. W jego skałach wydrążono magazyny, gdzie przechowywane są zbiory, które nie są w tej chwili udostępnione do oglądania. To dla bezpieczeństwa w przypadku naturalnego lub spowodowanego przez ludzi kataklizmu. 


Z niedosytem – jak zwykle – opuszczam Matenadaran, jednak myślami jestem już „w”, a może „na” Kaskadzie. Jeżeli wierzyć wirtualnej mapie, to nie muszę schodzić (Matenadaran jest na sporym wzgórzu) do centrum, ale mogę przejść bocznymi uliczkami wprost na najwyższy poziom Centrum Sztuki Cafesjiana, nazywanego popularnie „Kaskadą”. Pani z obsługi Matenadaranu potwierdza – tak można przejść „górą”. Dziesięć minut później jestem na monumentalnych schodach kompleksu architektonicznego poświęconego sztuce.

Wizycie w Centrum Sztuki Cafesjiana poświęcę jeden z kolejnych postów.

Inne posty o Armenii:


[1] Ryszard Kapuściński, Kirgiz schodzi z konia. Chrystus z karabinem na ramieniu, Czytelnik, Wydanie II, Warszawa 1990