Odwiedzając
Garni (Armenia), przenoszę się w czasie do zamierzchłej starożytności, a nawet do czasów
wcześniejszych. To tutaj, na trudno dostępnej skale w dolinie rzeki Azat znaleziono
ślady zamieszkania oraz fortyfikowania tego miejsca z okresu brązu. Obecny
układ twierdzy pochodzi z III wieku p.n.e. i jest następstwem podbojów
Aleksandra Wielkiego, które przyniosły do Armenii kulturę hellenistyczną.
Najsłynniejsze jednak obiekty – świątynia Mitry i łaźnie rzymskie, datowane są
na I wiek n.e.
Z murów
cyklopowych niewiele już pozostało. Cyklopowych, ponieważ ich powstanie
przypisywano Cyklopom. Największy zachowany fragment to ten z bramą wejściową,
chociaż z 12–14 metrów wysokości pozostało zaledwie 2–4 metry. Mur miał 2 metry grubości, układany
był z bloków skalnych bez obróbki i bez zaprawy murarskiej, a pozostałe
niewielkie przestrzenie były wypełniane drobnym gruzem i ziemią. Czasem
poszczególne kamienie były spajane żelaznymi trzpieniami. Kiedy jednak patrzę
na to, co zostało, mam poważne wątpliwości co do jego oryginalności. Kamienne
bloki są nie tylko ociosane, lecz także… chyba mogę powiedzieć: znormalizowane.
Myślę, że to efekt odbudowy z X wieku – po inwazji Arabów w VII wieku.
Tablica przy
wejściu przedstawia plan stanowiska, jego legenda wymienia osiem obiektów.
Uwaga wszystkich skoncentrowana jest na tylko jednym z nich – na świątyni
poświęconej Mitrze, bogowi słońca i światłości, patronowi władców i wojowników.
Bóg ten, wywodzący się z mitologii indoirańskiej, w okresie helleńskim
identyfikowany był z greckim Apollem lub Heliosem.
Tutaj w Garni świątynia
została wybudowana w I wieku n.e., w czasach króla Tiridatesa I, według
najlepszych wzorów architektury helleńskiej. Podchodząc do świątyni, mam
wrażenie, że zbliżam się do ateńskiego Partenonu.
Centralna część
sanktuarium, naos (łac. cella)
otoczona jest kolumnadą składającą się z 24 kolumn – po 6 kolumn z frontowej i
tylnej strony, po 8 po bokach. Całość na wysokim na 3 metry podium. Dziewięć
schodów w przedniej części pozwala wejść do wnętrza. Na południowej ścianie naosu
pozostała tylko zwieńczona tympanonem wnęka – tutaj spoczywał posąg bóstwa. I w
tym przypadku bazaltowe kamienne bloki, z których wzniesiono świątynię, spojono
żelaznymi klamrami, które dodatkowo zalano stopionym ołowiem. Tak wzmocnione
mury miały stać po wsze czasy. I rzeczywiście, świątynia przetrwała 17 wieków
różnych burz dziejowych. Ostała się nawet pierwszym chrześcijanom, którzy
równali z ziemią świątynie poświęcone pogańskim bóstwom. Uległa trzęsieniu
ziemi w 1679 roku.
To, co dzisiaj
oglądam, to efekt prac wykopaliskowych prowadzonych od 1949 roku. Przywracając
świątyni dzisiejszy kształt z odebranych ziemi szczątków, architekt Aleksander
Sainian posługiwał się szesnastowiecznym poematem, w którym szczegółowo ją opisano.
Nie wszystkie fragmenty udało się umieścić w pierwotnym położeniu, nie
wszystkie bowiem udało się znaleźć. Świadczą o tym betonowe plomby wypełniające
brakujące miejsca. To jednak, co zostało odtworzone, dowodzi kunsztu dawnych
artystów. Na powstałych przed wiekami rzeźbach można wypatrzeć liście akantu,
paproci, owoce winogron, granatów, rozety czy kwiaty unikalne występujące tylko
Armenii. Wielu motywów nie da się rozpoznać, uczeni znaleźli jednak wplecioną w
ornament inskrypcję, mówiącą o przekształceniu świątyni na meczet – po inwazji
arabskiej na te ziemie.
Poprzez
przestrzeń między kolumnami patrzę na dolinę rzeki Azat, płynącej gdzieś tam, sto
metrów niżej. Jakże doskonale usytuowano tę świątynię, ale i całą twierdzę.
Strome ściany wąwozu doskonale broniły ją z trzech stron.
W bezpośrednim
sąsiedztwie świątyni Mitry, po jej zachodniej stronie, w 659 roku wybudowano
kościół ufundowany przez katolikosa Nersesa III Budowniczego. Tego samego, z którego
inicjatywy powstała katedra w Zwartnocu. Ten kościół, zwany kościołem Sion, był
jej kopią. Odtworzono tylko zarys fundamentów. W jej północnej części znajduje
się grób katolikosa Masztoca Yeghivardetsi, który w 876 roku, uciekając z
Eczmiadzynu przed arabską inwazją, przeniósł siedzibę Apostolskiego Kościoła
Ormiańskiego właśnie tutaj, do Garni. W XII wieku wybudowano nad jego grobem,
właściwie w ramach kościoła Sion, niewielką kaplicę. Pozostała tylko płyta
nagrobna.
Również po
letnim pałacu króla Tiridatesa I nie pozostało nic poza fundamentami. Zresztą ten
dwukondygnacyjny pałac nie był duży, miał powierzchnię zaledwie 15 na 40 metrów. W armeńskich
kronikach nazywany był „pałacem chłodu”, ponieważ został tak zaprojektowany,
aby portyk wzdłuż dłuższej ściany „łapał” chłodny wiatr wiejący z kanionu. Poza
tym w otwartych łukach portyku wieszano mokre zasłony oraz przywożono z
wysokich gór bloki lodu, które miały dodatkowo ochładzać powietrze w komnatach.
Jakoś nie mogę sobie wyobrazić szczegółów tego nowoczesnego jak na tamte czasy
systemu klimatyzacji …

Podobnie jak
łaźni rzymskiej w jednym z narożników tej królewskiej willi. Wiadomo, że
składała się z kilku pokojów – garderoba, łaźnia zimna, łaźnia gorąca, ciepły
pokój i pokój bez szczegółowego określenia jego rodzaju. Najbardziej imponującą
pozostałością są mozaiki przedstawiające sceny z mitologii. Wykonane z kamieni
w 15 odcieniach. To też muszę sobie tylko wyobrazić, bo całe łaźnie zostały
schowane pod dachem szopy chroniącej tę część wykopalisk nie tylko przed zgubnym
wpływem czynników atmosferycznych, lecz także przed wzrokiem zwiedzających.
Drzwi do wnętrza są bowiem zamknięte na cztery spusty.
Jeszcze mniej
pozostało po koszarach, w których stacjonowała straż królewska. Zarys
fundamentów zarósł niekoszoną chyba nigdy trawą, ścieżki – nawet jeżeli kiedyś
były, pozostało po nich ledwie wspomnienie. Kiedy już jestem w samym środku
tego zarośniętego rumowiska, przypomina mi się wąż, który tylko machnął mi ogonem
dzisiaj rano w klasztorze Geghard. Czym prędzej wychodzę na asfaltową ścieżkę
prowadzącą do bramy.
Ostatni rzut oka
na świątynię Mitry, ostatni rzut oka na wąwóz, na piętrzące się nad nim szczyty.
Jeszcze spojrzenie na Kamień Heliosa, uważany za kamień węgielny pałacu. Z daleka
widać, że to tylko część większej struktury. I rzeczywiście. Jest to fragment
dużego chaczkaru. Dopiero podczas współczesnej budowy koparki przewróciły go i
wtedy został odkryty napis na jego tylnej stronie. Napis ten, w języku greckim,
mówi o tym, że król Tiridates wybudował siedzibę dla swojej żony w jedenastym
roku swojego panowania, co pozwala sprecyzować datę powstania pałacu. Wcześniej
datowano tę budowlę na II wiek n.e.
Zobacz też: http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2018/01/najpierw-klasztor-achtala-armenia.html
Zobacz też: http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2018/01/najpierw-klasztor-achtala-armenia.html
Dziś bardzo odległy kawał pięknej historii! Armenię mam w swoich planach!!!
OdpowiedzUsuńTo koniecznie trzeba te plany zrealizować, bo to niezwykle ciekawy kraj. I nietrudny do zwiedzania.
UsuńBardzo ciekawy i mało oklepany kierunek! Świetna relacja! Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
OdpowiedzUsuńCiekawe miejsce. A jak wygląda podróżowanie po kraju. Łatwo przemieszczać się ich komunikacją?
OdpowiedzUsuńNie miałam większych problemów z samą komunikacja. Większość miejscowości zwiedzałam w czasie jednodniowych wypadów z Erywania - niestety każdy kierunek ma swój dworzec, więc każdorazowo musiałam się dowiadywać jak dojechać. I to był pewien problem, bo w Erywaniu nie ma informacji turystycznej. A przynajmniej nie było wtedy, kiedy tam byłam.Punktem wyjścia były informacje z przewodnika LP, które starłam się potwierdzić w hotelu czy biurach podróży. Ale zdecydowanie było to łatwiejsze aniżeli podróżowanie po niejednym kraju w Azji - wszędzie docierałam transportem publicznym.
Usuń