Jadę na północne
wybrzeże Dominikany, nazywane bursztynowym wybrzeżem. Moim celem jest Puerto
Plata (Srebrny Port).
Żeby wyjechać z Samaná,
musiałam się sporo natrudzić. Informacji turystycznej w Samaná nie ma, terminala
autobusowego też nie ma. To znaczy – jest na peryferiach miasta, ale odkryłam
go, dopiero będąc w autobusie wiozącym mnie na zachód. Tymczasem w centrum nikt
nie umie mi powiedzieć, o której odjeżdżają autobusy do Puerto Plata, ani podpowiedzieć,
że powinnam szukać przystanku – dworca. Na szczęście wszyscy są zgodni co do
tego, że „jakieś” autobusy są, odjeżdżają ze skwerku naprzeciwko przystani. Ale
o której godzinie? A kto to wie! Padają różne godziny, najczęściej 8.00 i 11.00,
zatem nie pozostaje nic innego jak zabawa w ruletkę. Okaże się, czy mam
szczęście do gier hazardowych. Jestem na miejscu dwadzieścia minut przed ósmą,
zapowiadając w hotelu, że jeżeli nie uda mi się trafić na godzinę odjazdu,
wrócę i zostawię bagaż na dalsze dwie godziny. I kiedy już minęła ósma i mam
zamiar rzeczywiście wracać do hotelu, autobus podjeżdża i przeszczęśliwa
wsiadam. Nieomalże w samo południe jestem w Puerto Plata.
Założone w 1502
roku Puerto Plata (Srebrny Port) rozwinęło się, kiedy zaczęli napływać żądni
złota Hiszpanie. Rozwijał się port, w drugiej połowie XVI wieku wybudowano
fortecę (Fortaleza de San Filipe) mającą bronić wyspy i mieszkańców przed
pirackimi atakami z północy. Fortecę nazwano imieniem św. Filipa, wbrew pozorom
nie na cześć świętego, ale na cześć Filipa II, króla Hiszpanii w czasie, kiedy
forteca została zbudowana. Z biegiem lat z fortecy uczyniono więzienie, potem
przekształcono ją w fabrykę rumu. Obecnie fabrykę rumu przeniesiono na
peryferia miasta, a we wnętrzu fortecy zorganizowano muzeum z wystawą
historycznych fotografii i kolekcją broni. Czy ja mam ochotę na oglądanie
fotografii i armat? Chyba nie.
To już wolę
spacer tutejszym „malekonem” – sześciokilometrowym bulwarem ciągnącym się
wzdłuż wybrzeża. I równocześnie wzdłuż alei imienia Gregorio Luperona
(1839–1897), urodzonego w Puerto Plata wojskowego i polityka, jednego z
najznamienitszych mieszkańców miasta. Toteż nie dziwi okazały pomnik generała
na koniu na skwerku naprzeciwko fortecy. Napis na cokole głosi, że to „pierwsza
szpada Restauracji”, nawiązując tym samym do zwanej właśnie Restauracją wojny
partyzanckiej między dominikańskimi nacjonalistami a Hiszpanami, którzy
próbowali rekolonizować Dominikanę 17 lat po uzyskaniu przez nią
niepodległości.
Obok fortecy innego
rodzaju pomnik – nieużywana już latarnia morska z końca XIX wieku. Tuż nad
wybrzeżem surowy granitowy prostopadłościan upamiętnia tych, którzy zginęli w
katastrofie lotniczej w 1996 roku. Samolot tureckich linii lotniczych lecący do
Frankfurtu runął do morza kilka minut po starcie. Nie przeżył nikt ze 198 osób
znajdujących się na pokładzie, ciał 123 pasażerów nigdy nie odnaleziono.
Znajduję też nazwiska Polaków – w samolocie było ich dziewięciu, w tym dwóch
ówczesnych posłów na Sejm.
Na tyłach
twierdzy rozciągają się zabudowania portowe. Niebieskie wieloryby pływają na równie
niebieskiej powierzchni ścian olbrzymich zbiorników o walcowatych kształtach.
Dobry pomysł – zamiast straszyć rdzewiejącymi blachami, można być elementem
sztuki ulicy. Jeszcze kawałek dalej zapomniany park imienia Juana Lockwarda, urodzonego w tym mieście
kompozytora, pieśniarza i gitarzysty. Poświęcony mu pomnik – w kształcie gitary
– niemal w całkowitej ruinie.
Przy brzegu na wodach zatoki szaleją kitesurferzy.
Na dodatkowym pasie, przeznaczonym dla rowerów, w szybkim tempie maszerują
chodziarze – widać, tutaj to popularniejsza forma aktywności fizycznej niż
jogging. Co kawałek przy jezdni rozłożyli się piknikowicze – tym na ruchu nie
zależy, na przywiezionych fotelikach rozłożyli się wokół samochodów i konkurują
między sobą ilością wypuszczanych w eter decybeli.
Tymczasem na
wyłączonej z ruchu ulicy zaczyna się coś dziać. Bo to przecież luty, a przecież
w lutowe niedziele to oni świętują karnawał. Rozpoczęły się przygotowania do
barwnego pochodu.
Karnawałowi na
Dominikanie poświeciłam post: http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2016/02/karnawa-ze-nie-w-rio-dominikana.html
[…]
W drodze do
hotelu mam jeszcze do zobaczenia „rynek”, używając naszego polskiego
określenia. Ten w Puerto Plata nosi nazwę Park Restauracji, czyli wspomnianej już
wojny partyzanckiej z XIX wieku. Na środku placu szykowna, piętrowa scena – La
Glorieta. Dzisiaj służy jako tło występów karnawałowych zorganizowanych dla
dzieci – dorośli bawią się na nadmorskim bulwarze, dzieci – w centrum miasta.
Dzieci występują, dzieci oglądają. To znaczy – oglądają dzieci z rodzicami. Dookoła
placu, a i w pobliskich ulicach, XIX-wieczne domy o pastelowego koloru fasadach
pięknie się prezentują w świetle zapalanych właśnie latarni. Jedna strona placu
zdominowana przez niedawno odnowioną katedrę pod wezwaniem św. Filipa. W
katedrze tłumy – właśnie kończy się uroczystość przyjęcia nowych członków do
bractwa Emaus.
Co jeszcze można
w Puerto Plata zobaczyć? Usiłuję zwiedzić muzeum Tainów, ale niestety dowiaduję
się, że już nie istnieje. Szkoda.
Muzeum Bursztynu
odwiedza większość przybywających do miasta. Odwiedzam je i ja, jakkolwiek
bursztyn akurat nie jest dla nas czymś egzotycznym. Ale warto. Zarówno ze
względu na kolekcję, jak i na miejsce, w którym kolekcja jest prezentowana. Wiktoriański
dworek ma już blisko 100 lat, a jego dzieje to historia sama w sobie: wielka
miłość na statku wiozącym niemieckich emigrantów do Nowego Świata, założenie
rodziny, jej wzbogacenie się, budowa rodowej siedziby, ogólnoświatowy kryzys z 1929
roku i konieczność sprzedaży rezydencji, kolejne zmiany właścicieli i funkcji
dworku, dewastacja zabytku i jego odbudowa. Od trzydziestu lat Villa Benz jest
siedzibą muzeum prezentującego unikalne i niezwykle wartościowe okazy
dominikańskiego bursztynu, którego spore pokłady odkryto w północno-zachodniej
części Dominikany. Między eksponatami, we wnętrzu których zastygły nieruchomo
owady i rośliny, znajduje się również kolekcja bryłek bursztynu w różnych
kolorach. Dowiaduję się, że bursztyn może występować w kolorach: białym,
cytrynowym, żółtym, żółtopomarańczowym, brązowym, zielonym, czerwonym, czarnym
i tzw. bezbarwnym (matowym). Hm… Dla mnie to one wszystkie są koloru
bursztynowego, ale pewnie specjaliści wiedzą lepiej. Aha, no i jeszcze mają
bursztyn niebieski. Jednak żeby zobaczyć błękitną barwę jantaru, trzeba go
oświetlić promieniami ze specjalnej żarówki. To już pokazuje mi pani w sklepie,
który kończy ekspozycję.
Piękne miejsce i chyba bardzo spokojne.
OdpowiedzUsuńHm… tak się zastanawiam, jak odpowiedzieć. Piękne miejsce jest, bez wątpienia. Spokojne? To zależy co się rozumie pod tym pojęciem. Wszędzie, gdzie jest dużo turystów, to tak spokojnie nie jest, ale zawsze można znaleźć jakieś ustronne miejsce do odizolowania się od turystycznego rozgardiaszu.
UsuńJak z kolei chodzi o „spokojność” w sensie bezpieczeństwa, to ja się czułam bezpiecznie. Co nie przeszkodziło kilkulatkowi pozbawić mnie czasomierza (tani był!). Wiedziałam, że coś knuje krążąc koło mnie i dwóch Niemców, z którymi rozmawiałam, i skupiłam się na pilnowaniu saszetki (takiej przewieszonej przez ramię). Do tej pory zastanawiam się, w którym momencie odpiął mi go z ręki.
Ot, uroki podróżowania!
Bardzo tam ładnie. Szkoda tylko, że trzeba być czujnym na każdym kroku.
OdpowiedzUsuń