czwartek, 25 stycznia 2024

Nungwi. Zanzibar, Tanzania

 

Nungwi (Ras Nungwi), wieś położona na północnym krańcu wyspy Unguja, bardziej znanej jako Zanzibar, jest drugą co do liczby ludności (ok. 30.000) osadą na wyspie. Przez całe wieki jej mieszkańcy zajmowali się rybołówstwem i budową tradycyjnych łodzi dau/dhow i niechętnie patrzyli na rozwój infrastruktury turystycznej. Aż do lat 90. XX wieku kiedy stało się to co było nieuniknione – pojawiły się hotele, bary, restauracje. I tak Nungwi stało się popularnym ośrodkiem turystyczno-wypoczynkowym a w 2014 roku znalazło się na liście „100 najlepszych plaż świata” (CNN).


Sama wioska niewiele się zmieniła – kryte blachą falistą domki wzniesione z kamienia koralowego lub pustaków stoją wzdłuż niebrukowanych ulic. Wiele budów niezakończonych, po wielu domostwach pozostały ruiny. 



 

 

 

 

 

 

Wnętrza najstarszej na Zanzibarze latarni morskiej Hog Point (lub Ras Nungwi) nie zobaczę – jest zamknięta dla zwiedzających. Ma 14 metrów wysokości, została otwarta w 1881 roku i nadal jest czynna. 

We wschodniej części wioski, jeszcze dalej za latarnią, znajdują się dwa akwaria z  żółwiami, w tym jedno reklamujące się: „pływaj z żółwiami w żółwiowym sanktuarium” (opinie o nim są całkowicie sprzeczne – że fajnie jest być z żółwiami „na wyciągnięcie ręki” i przeciwnie, że nie jest to nic innego jak brodzenie w pełnej fekaliów wodzie). Nie miałam jednak zamiaru odwiedzać żadnego z nich. 

Idę sobie zatem wzdłuż morskiego brzegu, od miejsca, z którego widzę latarnię, w kierunku zachodnim. Jest odpływ, miejscami plaża pokryta jest wodorostami. W tej części wschodniej resortów wielu nie ma, raczej restauracje. Kawałek dalej mijam kilka łodzi remontowanych lub budowanych – wszak Nungwi słynie z budowy tych tradycyjnych łodzi żaglowych dau (lub „z angielska” dhow) lub nieco mniejszych zwanych ngalawa (z pływakami/wysięgnikami po obu stronach zwiększających stabilność) używanych u wybrzeży Półwyspu Arabskiego, Indii i wschodniej Afryki, według niektórych źródeł już od VI wieku p.n.e.  









Nieco dalej zaczyna się już strefa wczasowa. Autorzy projektów hoteli, zarówno tych o współczesnej architekturze, jak i tych stylizowanych na wiejskie, kryte strzechą chaty, wkomponowali w swoje projekty koralowe klify (często używając dodatkowo drewnianych pali) wspierając na nich budynki czy tarasy widokowe. Włączenie z tym najsłynniejszym, nazwanym „Pokład Tytanika” w Royal Zanzibar Beach Resort.  


 

 

 

 

 

 

 

Tutaj kończę mój spacer – handlową uliczką z ofertą skierowaną do rezydentów resortów, wracam do wioski. 

Idąc dalej mogłabym dojść do plaż Kendwy, kolejnej miejscowości wypoczynkowej, nie sądzę jednak, aby ich krajobraz różnił się od tego co widziałam podczas tego trzykilometrowego spaceru a nie wiem, jak daleko znajduje się kolejna handlowa uliczka pozwalająca wyjść poza strefę hotelową (ochrona strzeże dostępu na teren hoteli wybudowanych jeden koło drugiego i nie można przez ich teren wyjść poza plażę). 





Druga pierzeja głównego placu
Główny plac Nungwi

 

 

 

 

 

 

 

Rondo w centrum wioski

Zakład usługowy poza terenem resortów

wtorek, 9 stycznia 2024

Park Narodowy Jozani. Zanzibar


Zanzibar to nieduża wyspa (85x39 km), zatem i jedyny park narodowy na tej wyspie też duży nie jest. Park Narodowy Jozani Chwaka Bay ma 50 kilometrów kwadratowych i jest to jedyna pozostałość lasu pierwotnego porastającego kilkaset lat temu wyspę i inne obszary Afryki Wschodniej.


Według Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody i Zasobów Naturalnych teren parku zajmuje „największy zachowany drzewostan niemal naturalnego lasu na Zanzibarze”.
Park narodowy utworzony w 2004 roku ma chronić unikalny ekosystem tworzony właśnie przez ten pierwotny las rosnący na podłożu z wapienia koralowego a także przybrzeżne lasy namorzynowe, słone bagna i łąki trawy morskiej. 


Te ostatnie wraz w namorzynami (często trawa morska porasta też między ich korzeniami) stanowią ważne środowisko lęgowe dla wielu gatunków ryb, ptaków i wszelkiego rodzaju mniejszych organizmów.

Na tablicy edukacyjnej przed wejściem do parku fotografie zwierząt, dla których ten skrawek lasu jest domem. I równocześnie pan przewodnik (spacer po parku tylko z przewodnikiem, grupy są tworzone na miejscu dla osob kupujących bilet indywidualnie) informuje, że i tak nie zobaczymy ani leoparda zanzibarskiego, ani mangusty (szczęśliwie widziałam kilka okazów na Serengeti), ani nawet dujkerów Adera (antylopa). Ale na pewno zobaczymy blue monkey (koczkodan czarnosiwy) i Zanzibar Kirk's red colobus monkey czyli gerezę trójbarwną. Koczkodany już widzimy - hasają wokół zabudowań recepcji i restauracji szukając co można ukraść, do gerez pan nas zaprowadzi.

Po przeczekaniu porannego deszczu idziemy zatem w las. Większość drzewostanu stanowią drzewa mahoniowe (uogólniając, jako że mahoń to drewno uzyskiwane - w Afryce - z drzew kilku różnych rodzajow i gatunków; mahoniowiec właściwy jest gatunkiem typowym w Ameryce; nie jest to przedmiotem tego postu). Ale są i palmy, i nawet eukaliptusy. W poszyciu zachwycają dorodne paprocie.


Hałas wysoko w gałęziach drzew i spadające kawałki owoców wskazują, że jesteśmy na terytorium gerez trojbarwnych.
Zanzibar Kirk's red colobus monkey
(Piliocolobus kirkii) to gatunek endemiczny Zanzibaru zagrożony wyginięciem. Doliczono się zaledwie 1000-6000 osobników (według różnych źródeł). Tylko około 50% tej populacji żyje w lesie Jozani. Rezydowanie tych małp poza strefą obszaru chronionego zwiększa zagrożenie ich istnienia.

"Kirk" w nazwie to z szacunku dla Sir Johna Kirka (1832-1922), brytyjskieho lekarza, przyrodnika i administratora na Zanzibarze, który jako pierwszy zwrócił uwagę naukowców na ten gatunek.
Polska nazwa - gereza/gerezanka trójbarwna - wyraźnie wskazuje na umaszczenie tego gatunku małpek. Wzdłuż ramion i przednich łap oraz na pyszczku sierść jest koloru czarnego, na grzbiecie jej barwa zmienia się na czerwono-rudy po brąz, na pozostałych części ciała sierść i włosy są biało-szare. Długi ogon, również czerwony, nie jest chwytny. Służy tylko do zachowania równowagi.
Charakterystyczną cechą tego gatunku jest zredukowany kciuk, a właściwie jego brak, co również jest zaznaczone w nazwie. Słowo colobus pochodzi bowiem od greckiego ekolobóse , co oznacza „skrócić" i dotyczy to właśnie owej redukcji kciuka do jego całkowitego braku.

Gereza trójbarwna jest głównie roślinożercą i żywi się liśćmi, głównie młodymi. Nie pogardzi również nasionami, kwiatami, czasem korą i owocami - ale tylko niedojrzałymi ponieważ nie może trawić cukrów zawartych w owocach dojrzałych.


Gdyby nie poranny deszcz może moglibyśmy je oglądać z trochę bliższej odległości. Gerezy te bowiem lubią suche środowisko dlatego teraz, po ulewie, buszują wysoko w gałęziach drzew. Gdy jest sucho i świeci słońce, schodzą niżej. Teraz co prawda słońce już dobrze przygrzewa, ale nie na tyle mocno, żeby w ekspresowym tempie osuszyć ziemię i niższe partie lasu.

Wędrówkę po lesie Jozani kończymy spacerem kładką w lesie mangrowym.










niedziela, 7 stycznia 2024

Od niewolnictwa do sanktuarium. Wyspa Changuu, Zanzibar

 

Wyspa Changuu, bardziej
znana jako Wyspa Więzienna (Prison Island)  to wyspa położona w Kanale Zanzibarskim, w odległości 5,6 km na północny zachód od Stone Town.  Wyspa ma około 800 metrów długości i 230 metrów szerokości w najszerszym miejscu.



Nazwa Changuu pochodzi od suahilijskiej nazwy ryby, która jest pospolita w otaczających ją wodach (na niektórych starszych mapach jest opisana jako wyspa Kibandiko ale nazwa ta nie jest już używana).
Wyspa była niezamieszkana do 1860 roku. W tym własnie roku  pierwszy sułtan Zanzibaru, Majid bin Said, podarował Changuu dwóm Arabom zajmującym się handlem niewolnikami a oni  wykorzystywali wyspę jako więzienie dla niesubordynowanych niewolników przed ich  sprzedażą na targu niewolników w Stone Town lub wysłaniem do innych krajów.
W 1890 roku Zanzibar stał się brytyjskim protektoratem a pierwszym ministrem
Zanzibaru został Sir Lloyd William Mathews (1850-1901). Rok później w imieniu rzadu, kupił wyspę od arabskich właścicieli z przeznaczeniem na wybudowanie na niej kompleksu więziennego. Już nie dla niewolników (Mathews był abolicjonistą i promował zniesienie niewolnictwa wśród sułtanów a jego działalność przyczyniła się do zniesienia niewolnictwa w 1897 roku).


Kompleks miał służyć wymiarowi sprawiedliwości w zwykłym trybie, jednak nigdy żaden wiezień nie stał się jego rezydentem. Ukończone w 1894 roku budynki zostały przeznaczone na zorganizowanie w nich stacji kwarantanny obsługującej wszystkie terytoria brytyjskie w Afryce Wschodniej.  Główną monitorowaną chorobą była żółta febra. Podejrzane o chorobę osoby były przewożone ze statków na wyspę, gdzie przebywały przez okres około dwoch tygodni.


Ponieważ statki przybijały do brzegów Afryki Wschodniej w okresie od grudnia do marca (okres żeglugowy), w pozostałych miesiącach wyspa stała się popularnym celem wypoczynkowym dla mieszkańców Zanzibaru, w dużej części Europejczyków. Zbudowano nawet Bungalow Europejski. Jednak liczba wczasowiczów musiała zostać ograniczona wobec braku na wyspie źródła wody pitnej. Wtedy wykorzystywano wodę deszczową gromadzoną w zbiornikach (obecnie jest doprowadzana podwodnym rurociągiem z Zanzibaru).



Wyspa nie pełni już funkcji miejsca odbywania kwarantanny i obecnie jest własnością rządu. W istniejących budynkach funkcjonuje restauracja i małe muzeum (okresowo pensjonaty prowadzone przez wynajęte firmy). 



Bungalow Europejski został przekształcony w restaurację nazwaną imieniem Mathewsa (aktualnie nieczynna).
W północno-zachodniej części wyspy wybudowano kompleks wypoczynkowy i każdy kto po zwiedzeniu "więzienia" zapędzi się za daleko w kierunku północnym zostanie sprowadzony na ziemię przez ochronę, która broni o niego dostępu.


Nie zobaczę zatem dołów pozostałych po wydobyciu kamienia koralowca, który służył  (i nadal służy) jako material budowlany. Zostały one podobno przekształcone w baseny.
"Na pocieszenie" pozostaje spotkanie z żółwiami, których historia w tym miejscu zaczyna się w 1919 roku, kiedy brytyjski gubernator Seszeli podarował Zanzibarowi cztery żółwie olbrzymie Aldabra (Aldabrachelys gigantea; gatunek endemiczny dla Seszeli; jedne z największych żółwi świata). Znalazły one dom właśnie na Changuu. 


Żółwie rozmnażały się szybko i do 1955 roku bylo ich około dwustu.
Niestety stały się przedmiotem kradzieży (na sprzedaż za granicę, jako zwierzęta domowe lub do spożycia) i ich liczba szybko spadła.
W 1996 roku pozostało zaledwie siedem żółwi. Rząd Zanzibaru (przy pomocy jednej z organizacji międzynarodowych) zbudował ośrodek w celu ochrony żółwi zwany marketingowo "sanktuarium żółwi".


O ich dobrostan dba specjalnie w tym celu powołana fundacja. Do 2000 roku liczba osobników wzrosła do 17 dorosłych, 50 młodych i 90 "niemowlaków".


Gatunek ten jest obecnie uważany za wrażliwy i został umieszczony na Czerwonej Liście IUCN przez Międzynarodową Unię Ochrony Przyrody . W dalszym ciągu na wyspę sprowadza się więcej żółwi, głównie młodych, z innych miejsc, w celu ochrony.

Chodzę sobie zatem alejkami, po których spacerują żółwie nie przestrzegający napisów, że przechodzenie przez barierki jest zabronione. Tego zakazu przestrzegają odwiedzajacy, gorzej jest z dotykaniem. Osoby pilnujące nie reagują, gdy ten i ów pozując do zdjęcia dotknie karapaksu.


Żółwie olbrzymie już spotkałam na swoich podróżniczych ścieżkach - na Galaoagos i na Mauritiusie - takiego giganta jak na Changuu  widzę jednak po raz pierwszy.


A oto jak na Changuu dojechałam i jak z niej wróciłam. 

Podróż łódką na wyspę trwa około trzydziestu minut. Jakoś dziwnie nie mam ochoty na prywatny wynajem łódki, ale przez przypadek dostrzegam ofertę dołączenia do grupy. OK, fajnie, biorę!


Pół godziny (!) po terminie zbiórki ktoś mnie odprowadza na plażę, z której łodzie odpływają. Czeka już dwoje Rosjan z przewodnikiem i Nowozelandka mieszkająca w Niemczech. Po chwili zostają doprowadzone dwie Francuzki, również z przewodnikiem. Ruszamy.
Tuż przed dopłynięciem do wyspy pada silnik. Na pełnym zatem morzu przesiadamy się do innej łódki a mnie jakoś dziwnie kojarzy się to z abordażem.


Dopływamy do mielizny, na której "się wysiada" z łódki. Tak, tak, nie ma żadnego mola, żadnego pomostu (to znaczy jest, ale pewnie zdezelowany, bo nikt przy nim nie cumuje) - to tak zwane wysiadanie "mokre", znane mi już z Galapagos. Zresztą wsiadanie było podobne.
Pan sternik informuje nas - mnie i Nowozelandkę - że nie wracamy z nim, bo on z Rosjanami i Francuzkami płynie dalej, a nas odwiezie "Gladiator": o, ten który tam jest zacumowany.
W tym momencie Nowozelandka się opamiętuje i pyta gdzie jest jej przewodnik (ja wiedziałam, że kupuję tylko transport), nikt jednak nie ma zamiaru jej odpowiadać.


Idziemy zwiedzać, niespiesznie, w końcu "Gladiator" na nas czeka, ja wiem, że mam dwie godziny na zwiedzanie (jakkolwiek zdaję sobie sprawę z niepewności sytuacji).
Kiedy nasycone wrażeniami, bardziej żółwiowymi niż więziennymi, wracamy na plażę, "Gladiator" właśnie odpływa, nie reagując na nasze machanie rękami. Ale równocześnie widzimy, że podpływa kolejna łódką o tej samej nazwie. Zabiera kogoś innego. Pan "porządkowy" niby usiłuje nam pomóc, w końcu znika. Kiedy podpływa kolejny "Gladiator" i dwie inne osoby podchodzą, żeby się "zaokrętować", w moją towarzyszkę wstępuje bojowy duch i nie bez emocji "informuje" załogę i prawowitych pasażerów, że to "nasz Gladiator" i że jeżeli chcą to mogą płynąć z nami! Dziewczyna i chłopak (chyba Brytyjczycy) po wysłuchaniu jej (i mojej) historii nie mają nic przeciwko temu, żeby nam pomóc.  Odpływamy.
No cóż, Nowozelandka "odwaliła" za mnie całą robotę!
Być może na mój względny spokój zadziałała świadomość, że na dowodzie wpłaty mam namiary na biuro, w którym zakupiłam usługę przewozu na wyspę Changuu i w ostateczności pójdę prosić o pomoc obsługę kasy (wstęp na wyspę jest płatny).
A może po prostu tak szybko się dostosowałam: Hakuna Matata!