środa, 30 grudnia 2020

30 grudnia 2020. Takie wspominanie…


Rok 2020. Już mija… To czas, kiedy bardziej niż zwykle jesteśmy skłonni do podsumowań, do wspomnień, do refleksji.

Podsumowywać nie bardzo jest co – wiadomo, pandemia! 

Oddawać się refleksjom będę, kiedy będzie można coś podsumowywać.

Wspominać – to dozwolone i możliwe zawsze!

Tym jednak, co w ostatnich dniach skłoniło mnie do spojrzenia w przeszłość, był ostatni odcinek dokumentalnego programu TVN „Kobieta na krańcu świata”, a ściślej mówiąc, wypowiedzi Elżbiety Dzikowskiej, której poświęcony był setny odcinek. Między innymi Elżbieta Dzikowska wspominała też o swojej pracy dla „Kontynentów”[1].

A ja przecież wychowałam się na „Kontynentach”! 

To z kart tego czasopisma dowiedziałam się o kempingówkach. Dowiedziałam się, że kraje europejskie są dostępne (koniec lat siedemdziesiątych XX wieku!) dla wszystkich, za stosunkowo małe pieniądze – „małe” pod warunkiem, że najpierw „wystoi się” w kolejce  udział w takiej imprezie (aby kupić moją pierwszą kempingówkę spędziłam 23 godziny w kolejce przed biurem Orbis przy placu Szczepańskim!) a potem weźmie się z Polski nie tylko namiot, materac, śpiwór, butlę gazową i kuchenkę, ale też zapasy żywności na 20-30 dni.

Brałam. Nie tylko ja. Wypełnione po brzegi autokary, z wymontowanymi ostatnimi siedzeniami (tak aby dobytek trzydziestu kilku uczestników takiej objazdówki mógł się do autobusu zmieścić), mknęły drogami Europy pozwalając na własne oczy zobaczyć to, czego uczyliśmy się na lekcjach historii czy geografii, co oglądaliśmy na słabych technicznie, czarno-białych zdjęciach w podręcznikach czy nielicznych czasopismach.

Teraz, patrząc z perspektywy czasu, muszę przyznać, że to było wyzwanie. Przejazd, czasem kilkuset kilometrów, zwiedzanie, wieczorny przyjazd na kemping, rozbicie namiotu, przygotowanie posiłku, kilka godzin snu i pobudka – tak aby zdążyć zjeść śniadanie, przygotować jakiś prowiant na cały dzień, zwinąć namiot i jak najwcześniej wyruszyć w dalszą trasę. I tak przez trzy tygodnie, lub dłużej. Luksusem były postoje na kempingach w pobliżu większych miast, gdzie zatrzymywaliśmy się na dwie lub kilka nocy.  

Rok 1987, Madryt, kamping Osuna – tuż po przyjeździe, przed rozbiciem namiotów

Tak zwiedziłam Francję, Belgię, Szwajcarię, Hiszpanię, Andorę, dwukrotnie Grecję, „kawałek” Turcji, Włochy z Sycylią, San Marino.  A „po drodze” NRD, RFN, Czechosłowację, Węgry, Austrię, Jugosławię.

Rok 1981, kamping na peryferiach Mons, Belgia

Z sentymentem wspominam nawet zalany deszczem namiot w Szwajcarii, inwazję komarów pod Stambułem, czy autostop (rozklekotaną półciężarówką) na Olimp – bo program przewidywał jeden dzień odpoczynku na plaży, ale jakoś nie wyobrażałam sobie, żeby bezczynnie leżeć na piasku w cieniu siedziby greckich bogów.   

Moją pierwszą podróż do krajów Europy Zachodniej (Belgia, Francja, Szwajcaria) odbyłam we wrześniu 1981 roku. Dwa miesiące później wydawało się, że to była też ta ostatnia. Stan wojenny ogłoszony w grudniu 1981 roku uziemił nas na dwa lata. Kolejny raz mogłam wyjechać – tym razem do Grecji – dopiero w 1984 roku.

W czasie lektury kolejnych numerów „Kontynentów” poznałam nazwisko „Dzikowska”. Teraz nie pamiętam już publikowanych zdjęć, ani treści czytanych wtedy artykułów autorstwa Elżbiety Dzikowskiej, ale nie ulega wątpliwości, że wywarły one wpływ na moje podejście do poznawania świata, do podróżowania. A uzmysłowiłam to sobie, słuchając wypowiedzi pani Elżbiety Dzikowskiej we wspomnianym wyżej programie, w odcinku zatytułowanym W pogoni za Elżbietą.

…wszędzie są dzieła sztuki.  Ja z tym żyję na co dzień, kocham sztukę. Podział był taki, że mnie interesowało to co stoi, zabytki, przyroda, a jego [Toniego Halika] co się rusza, czyli Indianie, zwierzęta…”[2]

Może dlatego tak chętnie w czasie moich podróży odwiedzam galerie sztuki, wystawy czy pracownie (lub pracownie-muzea) pozwalające poznać twórczość nieznanych lub mało znanych w Polsce artystów. Czasem biorę udział w warsztatach poznając techniki tam stosowane. A z podróży nie przywożę instrumentów, przykłady tradycyjnej broni czy masek ale biżuterię, obrazy, tkaniny.

Korale z jadeitu – Nowa Zelandia. Maorysi przypisywali jadeitowi, zwanemu przez nich pounamu, znaczenie mistyczne. 

 

Fotografuję małe fragmenty przyrody, przeskalowuję do dużych formatów i rzeczywistość staje się abstrakcją, zaświadczając, że abstrakcji naprawdę nie ma, że wszystko wywodzi się z natury, która jest największą artystką.”

Zdarzyło mi się być w Warszawie w 2005 roku, kiedy, zupełnie przypadkiem, trafiłam do Galerii Zapiecek, gdzie właśnie była wystawa zdjęć Elżbiety Dzikowskiej zatytułowana „Świat na korze”. Czy to nie od tego czasu zwracam większą uwagę na fakturę pni drzew, liści, owoców, rysunek żyłek na kamieniach, mozaikę utworzoną z wyschniętego błota? I chociaż abstrakcja zawsze była mi bliska, teraz chyba innymi oczami na nią patrzę.

 

Ostatni fragment, który utkwił mi w pamięci, komentarza nie wymaga:

Ja ciągle jestem futuro a nie retro i wydaje mi się, że ciągle jestem młoda, bo ciągle mi się chce… chce mi się wszystkiego… chce mi się pracy, chce mi się podróży…”

Mnie też się chce!

 
Kraków, 2014


[1] „Kontynenty” – miesięcznik o tematyce geograficzno-krajoznawczej, ukazujący się w PRL-u w latach 1964–1989.

[2] Wszystkie cytowane fragmenty pochodzą z setnego odcinka programu TVN „Kobieta na Krańcu świata” (emisja premierowa 6 grudnia 2020).


Miałam też przyjemność powspominać trochę – głównie pustynię Atakama, chociaż w różnych aspektach – w większym gronie:

- na UTW Politechniki Krakowskiej:

-     uczestnicząc w  Festiwalu Wielokulturowym Nowi Krakowianie:

https://www.facebook.com/1098877508/videos/10223537640244651/

 

Artystycznym spotkaniom w podróżach poświeciłam m.in. posty: 

http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2018/03/czas-na-plaze-bali-indonezja.html

http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2015/01/ubud-kulturalne-centrum-bali-cz-i.html

http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2018/08/sztuka-wysoka-sztuka-popularna.html

http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2016/01/federico-uribe-czyli-co-mozna-zrobic-z.html

http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2018/07/sztuka-batiku-indonezja-malezja.html

https://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2020/04/dookoa-swiata-z-iga-nitka-i-warsztatem.html

http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2017/03/inspiracje-miedzy-jedna-wyprawa-druga.html

 

Obrazki tworzone przez Indian Huicholi (Meksyk) – „malowane” przędzą wklejaną w wosk pszczeli, którym wcześniej pokryto deskę. Są tworzone pod wpływem pejotla, odurzającej substancji uzyskiwanej z jednej z odmian roślin kaktusowatych. Od dawna pejotl używany był przez Indian w obrzędach i ceremoniach. Roślina rośnie bardzo wolno i niełatwo ją znaleźć, zatem już sam proces jej zbierania był rytuałem. Pielgrzymi wybierający się, aby zebrać nieduże, mięsiste kulki kaktusa, składali bogom ofiary przed rozpoczęciem pielgrzymki. Składali je też przed powrotem do rodzin dziękując za znalezienie rośliny prosząc, żeby w kolejnym roku zbiory były również obfite a najbliższy okres  pomyślny.

Symbolika obrazów jest trudna do rozszyfrowania przez osoby z zewnątrz tej kultury. Można się wspomóc krótkimi notkami przyklejonymi na odwrocie. Na ile ich treść oddaje to, co czuł artysta będący w czasie aktu twórczego w transie wywołanym halucynogennym pejotlem?



Obrazek namalowany na płótnie pokrytym drobnym piaskiem. Technika unikatowa stosowana w Pagan (Mjanma) 

 

Obraz namalowany ("zbitym" drewienkiem) na warsztatach w Ubud (Bali, Indonezja)


Batiki namalowane na warsztatach w Chiang Mai (Tajlandia)


Między innymi australijski opal (opal boulder) i kamień nowozelandzki ozdobiony tradycyjnym maoryskim wzorem.



Biżuteria etniczna z różnych krajów Ameryki Łacińskiej