sobota, 25 marca 2017

Inspiracje. Między jedną wyprawą a drugą…


Kiedy jestem w jakimś obcym kraju, kiedy odwiedzam muzea i galerie, kiedy przechodzę „marketami” i „mercadami” na których nie brakuje obrazów i innych prac lokalnych artystów (i nie w znaczeniu pejoratywnym używam tutaj słowa „lokalny”!), kiedy oglądam tkaniny artystyczne tworzone w różnych technikach, to zawsze sobie obiecuję, że po powrocie do domu to i owo sobie namaluję, wyhaftuje, utkam, uszyję... Drugim źródłem prowokującym do stworzenia czegoś jest sama natura.
 


Tylko czasu jakoś zawsze brak.

Tej zimy jednak postanowiłam zrealizować niektóre wcześniejsze fascynacje i tak oto – nie uzurpując sobie prawa do nazywania się artystką – namalowałam kilka obrazów. 


Na Dominikanie urzekły mnie niezwykle kolorowe wyobrażenia targowisk właśnie. Trafiła się możliwość wzięcia udziału w kilkugodzinnych warsztatach malarskich ale na namalowanie wielopostaciowego obrazu czasu nie było. Namalowałam i przywiozłam tylko trzy przekupki.

Zatłoczony bazar (zdjęcie na wstępie tego wpisu) powstał w ostatnich tygodniach. 














 

 
Ketmie spotykam we wszystkich niemal krajach o cieplejszym klimacie. Najpiękniejsze widziałam w Panamie. Ketmie inspirują...

Ketmiom (lub chińskim różom, lub hibiskusom) poświeciłam też album:



W Wietnamie podziwiałam obrazy z laki. Żeby przybliżyć zagadnienie, cytuję to co napisałam na ten temat w Emerytce w Wietnamie:


W kolejnych wystawowych salach Muzeum Sztuk Pięknych w Hanoi najdłużej zatrzymuję się przy ekspozycjach tego, co typowe dla Wietnamu. No właśnie, tylko nie wiem, jak tę technikę nazwać: obrazy w lace, obrazy z laki? Zwróciły moją uwagę już w pierwszych dniach pobytu w Wietnamie, czy to w galeriach, czy w sklepach z pamiątkami. Oczywiście wyroby z laki – puzderka, lusterka, biżuteria, meble, elementy zbroi – były mi znane wcześniej, ale utożsamiałam je głównie z Chinami i Japonią. Tutaj w Wietnamie laka odsłania mi jeszcze inne oblicze. Znane od wieków metody wykorzystywania żywicy sumaka (istnieje około dwustu gatunków tej rośliny) do zdobienia różnych przedmiotów, w Wietnamie są wykorzystywane również do tworzenia obrazów. Artyści wietnamscy, malarze w latach trzydziestych XX wieku zaczęli eksperymentować z laką, uzyskując wspaniałe efekty.

Technika wykorzystywania laki do tworzenia obrazów, niekiedy bliższych płaskorzeźbom, jest niezwykle pracochłonna. Kolejne warstwy żywicy są nakładane na specjalnie dobraną, drewnianą deskę. Warstw takich może być nawet kilkanaście, każda suszona jest powoli, z dala od wiatru czy przeciągu. Każda jest polerowana, kiedyś drobnym piaskiem czy pumeksem, teraz przy użyciu mechanicznych polerek. W końcu nakładanie pigmentu. I ponowne lakierowanie, i ponowne gładzenie… Ewentualnie użycie dłut i rylców, aby uzyskać jak najbardziej plastyczną powierzchnię.

Intryguje mnie element powtarzający się w zdecydowanej większości obrazów – części krajobrazów, liście, płatki kwiatów, elementy ubiorów, czasem tło, to biały lub kremowy marmurek… chyba tak mogę nazwać to, co widzę. I chociaż różne techniki malarskie nie są mi obce – jeżeli nie z praktyki, to przynajmniej z teorii – to nie mam pojęcia, jak można uzyskać taki marmurkowy efekt.

Odpowiedź poznaję kilka dni później, kiedy jadąc nad zatokę Ha Long, wstępujemy do jednego z wielu ośrodków przysposabiających do zawodu niepełnosprawną młodzież, a i dorosłych. Jedna z uczennic pracowicie wklepuje skorupki ugotowanego jajka w ciekłą jeszcze żywicę rozprowadzoną na desce! Dowiaduję się również, że można w podobny sposób wykorzystać macicę perłową, muszle ślimaka czy metale szlachetne. Oczywiście tutaj, przy taśmowej nieomalże produkcji pamiątek dla turystów, skorupka jajka jest niezastąpiona, chociaż mimo tak taniego surowca obrazki z laki nie należą do tanich (skorupki jajka to chyba jedyny tani składnik!).

 
Moim obrazkom do obrazów z laki daleko, ale i tak przypominają mi chwile spędzone w Wietnamie i wszystkie obrazki z laki, i nie tylko z laki, jakie tam widziałam.



Tulipany zawsze mnie fascynowały, nie wiem nawet czy nie obsesyjnie... Najwięcej tych kwiatów, i najpiękniejsze, widziałam w rumuńskich Jassach.

Kilka obrazów z tulipanami już wcześniej namalowałam, tulipany też haftowałam i tkałam. Tej zimy powstał kolejny obraz. 





 

Prawie w każdym kościele w Meksyku widziałam figurkę św. Szarbela. Postać tego świętego wtedy, kilka lat temu kiedy byłam w Meksyku, mało jeszcze była znana w Polsce, jego kult znacznie rozszerzył się w ostatnich latach a ja na chwilę wróciłam do ikonopisania.

Charbel Makhlouf, właściwie Jusuf Antun Machluf (1828–1898, w Libanie), duchowny maronicki i pustelnik, kanonizowany w roku 1977.


A to taki sobie melanż wszystkich pejzaży
jakie kiedykolwiek przesuwały się za oknami
autobusów lub pociągów, którymi podróżowałam…






4 komentarze:

  1. Droga Podróżniczko! Jesteś bardzo utalentowana. Powinnaś wreszcie zorganizować wystawę własnych prac. Może w Willi Decjusza?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. emerytkawpodrozy26 marca 2017 11:57

      Dziękuję za ciepłe słowa!
      A wystawka będzie - przecież po to jest TargArt. Do zobaczenia za cztery dni.

      Usuń
  2. Azjatyckie rysy mi się najbardziej podobają ;] Masz piękną pasję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. emerytkawpodrozy29 marca 2017 20:04

      Dziękuję bardzo! Miło się czyta takie komentarze...

      Usuń