Zaledwie dobę temu wszystkie znaki na
niebie i ziemi wskazywały, że mój pobyt w tym mieście może zostać drastycznie
ograniczony. Tymczasem przede mną całe cztery dni – przecież dzień dopiero się
zaczyna. Dobrze, że tyle – szkoda, że tylko tyle. Bo, nie nudząc się, spędzić
tu można tygodnie. Bowiem to miasto szczególne, dla mnie jedyne godne
odwiedzenia na Bali – chociaż zwolennicy plaż Kuty i Sanur pewnie się z tym nie
zgodzą.
Ubud to miasto
artystów z niezliczoną liczbą galerii sztuki. Wysokiej lub niskiej, ale zawsze
warto popatrzeć lub porozmawiać z ludźmi, którzy się sztuką – w baaaardzo
szerokim tego słowa znaczeniu – parają.
Nazwa Ubud
pochodzi od starobalijskiego wyrazu oznaczającego medycynę. I rzeczywiście
przez wieki w mieście parano się ziołolecznictwem, a tutejsi kapłani cieszyli
się dobrą sławą, jako medycy. W XIX wieku osiedliło się tutaj wiele
arystokratycznych rodzin.
Najnowsza
historia Ubud zaczęła się w latach 20. XX wieku, kiedy, zachęcani przez
członków rodziny królewskiej, zaczęli przybywać tutaj artyści z Europy. Jednymi
z pierwszych byli Walter Spies i Rudolf Bonnet. Z ich inicjatywy sprowadzano do
Ubud artystów z całej Bali, aby uczyli swoich rodaków, Balijczyków, rodzimej
sztuki, chroniąc ją od zapomnienia. Zachęcali też Balijczyków do malowania
technikami europejskimi. Rozdawali mieszkańcom Ubud i okolic farby, aby ci
malowali sceny z codziennego życia właśnie tak, jak robili to oni.
Europejscy
artyści inspirowali się sztuką balijską, artyści miejscowi chętnie czerpali
wzory ze sztuki uprawianej przez przybywających gości. Dzisiaj w licznych galeriach
można oglądać efekty tych wzajemnych inspiracji.
Boom turystyczny
rozpoczął się na Bali w latach 60. XX wieku. Sztuka niekiedy obniżała swe loty,
stając się turystyczną tandetą, co nie zmienia faktu, że Ubud pozostaje centrum
artystycznych poszukiwań.
Dodatkową atrakcją jest niewielka ptaszarnia założona jeszcze za życia artysty. Ptaki przyzwyczajone są do wizyt turystów i chętnie pozują z nimi do zdjęć. Ze mną też – a jakże. Dzioborożec siedzi mi na ręce, papuga na ramieniu.
Jednak Ubud to
nie tylko świątynie sztuki – muzea i galerie. Tych prawdziwych, poświęconych
kultowi religijnemu świątyń i pałaców też nie brakuje. I wcale nie są gorsze od
tych w Denpasarze. Co więcej, tutaj nawet hotele przypominają świątynie. Prawie
wszystkie mieszczą się właśnie w takich otoczonych murami przestrzeniach,
wypełnionych niewielkimi budynkami – takie skrzyżowanie świątyni, pałacu i
zespołu bungalowów. Ma to swój urok, jakkolwiek pierwszej nocy czuję się trochę
nieswojo, jakbym bezcześciła jakąś świętość. Potem się przyzwyczajam, przestają
mi przeszkadzać nawet koguty i inna menażeria, zaczynające dzień dużo wcześniej
niż zwykli podróżnicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz