Zaledwie dobę temu wszystkie znaki na
niebie i ziemi wskazywały, że mój pobyt w tym mieście może zostać drastycznie
ograniczony. Tymczasem przede mną całe cztery dni – przecież dzień dopiero się
zaczyna. Dobrze, że tyle – szkoda, że tylko tyle. Bo, nie nudząc się, spędzić
tu można tygodnie. Bowiem to miasto szczególne, dla mnie jedyne godne
odwiedzenia na Bali – chociaż zwolennicy plaż Kuty i Sanur pewnie się z tym nie
zgodzą.
Ubud to miasto
artystów z niezliczoną liczbą galerii sztuki. Wysokiej lub niskiej, ale zawsze
warto popatrzeć lub porozmawiać z ludźmi, którzy się sztuką – w baaaardzo
szerokim tego słowa znaczeniu – parają.
Nazwa Ubud
pochodzi od starobalijskiego wyrazu oznaczającego medycynę. I rzeczywiście
przez wieki w mieście parano się ziołolecznictwem, a tutejsi kapłani cieszyli
się dobrą sławą, jako medycy. W XIX wieku osiedliło się tutaj wiele
arystokratycznych rodzin.
Najnowsza
historia Ubud zaczęła się w latach 20. XX wieku, kiedy, zachęcani przez
członków rodziny królewskiej, zaczęli przybywać tutaj artyści z Europy. Jednymi
z pierwszych byli Walter Spies i Rudolf Bonnet. Z ich inicjatywy sprowadzano do
Ubud artystów z całej Bali, aby uczyli swoich rodaków, Balijczyków, rodzimej
sztuki, chroniąc ją od zapomnienia. Zachęcali też Balijczyków do malowania
technikami europejskimi. Rozdawali mieszkańcom Ubud i okolic farby, aby ci
malowali sceny z codziennego życia właśnie tak, jak robili to oni.
Europejscy
artyści inspirowali się sztuką balijską, artyści miejscowi chętnie czerpali
wzory ze sztuki uprawianej przez przybywających gości. Dzisiaj w licznych galeriach
można oglądać efekty tych wzajemnych inspiracji.
Swojego miejsca na ziemi poszukiwał też
urodzony w 1911 roku na Filipinach Don Antonio Maria Blanco, artysta o
hiszpańsko-amerykańskich korzeniach, zwany balijskim Salvadorem Dalim – ze
względu na charakterystyczny beret, krzykliwy ubiór i ekscentryczny charakter.
Po ukończeniu artystycznych studiów w Nowym
Jorku Blanco miał zamiar osiąść na Tahiti, ale los rzucił go na Hawaje, do
Japonii i do Kambodży, aby ostatecznie przywieść go w 1952 roku na Bali. Rok
później ożenił się z balijską tancerką Ni Ronji. Bali dało mu wszystko, czego
potrzebował, aby się rozwinąć artystycznie: baśniowe krajobrazy, zjawiskową
atmosferę otoczenia, obecność sztuki i miłość. Na podarowanym mu przez króla
terenie wybudował dom, studio i galerię znane obecnie jako The Blanco
Renaissance Museum. Wchodzi się do niego przez gigantycznych rozmiarów marmurową
bramę w kształcie sygnatury mistrza, znaną jako największa sygnatura w świecie.
Podpisem w takim kształcie sygnował swoje prace. Pracownia pozostała w stanie
nienaruszonym, na sztalugach widnieje jedna z prac artysty. W galerii blisko
300 obrazów w porządku chronologicznym. Bohaterkami większości z nich są
kobiety, wyraz jego uwielbienia dla – jak utrzymywał – najpiękniejszych
stworzeń bożych. Każdy obraz ma ciekawą ramę, każda jest inna, większość z nich
zaprojektowana przez samego artystę. Obok niewielka pracownia i galeria syna,
Mario Blanco, jednego z czworga dzieci Antonio, mieszkającego i tworzącego w
miejscu, które stworzył jego ojciec.
Jednak Ubud to
nie tylko świątynie sztuki – muzea i galerie. Tych prawdziwych, poświęconych
kultowi religijnemu świątyń i pałaców też nie brakuje. I wcale nie są gorsze od
tych w Denpasarze. Co więcej, tutaj nawet hotele przypominają świątynie. Prawie
wszystkie mieszczą się właśnie w takich otoczonych murami przestrzeniach,
wypełnionych niewielkimi budynkami – takie skrzyżowanie świątyni, pałacu i
zespołu bungalowów. Ma to swój urok, jakkolwiek pierwszej nocy czuję się trochę
nieswojo, jakbym bezcześciła jakąś świętość. Potem się przyzwyczajam, przestają
mi przeszkadzać nawet koguty i inna menażeria, zaczynające dzień dużo wcześniej
niż zwykli podróżnicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz