(Część I postu: http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2015/01/ubud-kulturalne-centrum-bali-cz-i.html)
Pałace i
świątynie Ubud to doskonała scenografia dla różnego rodzaju sztuk i
przedstawień. Organizatorzy życia turystycznego zadbali o to, żeby przyjezdny
się nie nudził. Każdego dnia ma on do wyboru dziesięć przedstawień tradycyjnych
balijskich tańców, chyba najważniejszej dziedziny balijskiej sztuki, tej
związanej z kultem religijnym. Każde przedstawienie w innej świątyni czy
pałacu, każde prezentowane przez inny zespół. Jakże inaczej przeżywa się te
występy w takich przepełnionych magią miejscach aniżeli na jakiejś normalnej
scenie!
Oglądam inscenizacje najbardziej popularnych tańców i już wcale się nie
dziwię, dlaczego w prawie każdej galerii można zobaczyć obrazy pt. Tancerka tańca kecak czy Tancerka tańca legong. I dlaczego w
wielu miejscach budynki i ogrodzenia są ozdobione rzeźbami tańczących postaci.
Ubrane w bogate,
zdobione złotem szaty i w olśniewających, przypominających wysokie korony,
nakryciach głowy dziewczyny tańczą w charakterystycznie wygiętej postawie. W
mroku rozświetlanym tylko pochodniami tańczą ich nogi, tańczą ich ręce, głowy,
oczy. Czy to jeszcze jest taniec czy już trans? W przypadku tańca legong nastrój tworzą dźwięki gamelanu,
w przypadku tańca kecak
akompaniamentem jest szczególnego rodzaju śpiew czy raczej recytacja
kilkudziesięciu mężczyzn ubranych jedynie w kraciaste sarongi i z czerwonym
hibiskusem we włosach. Siedząc na ziemi wokół tańczących postaci, kołyszą się
rytmicznie z uniesionymi wysoko rękami. Każdy taniec, każda część inscenizacji,
to przedstawienie jakiejś historii, często pochodzącej z narodowych eposów lub
legend. Dlatego każdy widz dostaje wraz z biletem krótkie streszczenie
dotyczące przedstawienia. A co, niech poczyta trochę, a nie siedzi jak na
tureckim kazaniu!
Aby zrozumieć
żart, w którym mieszkańcy Ubud śmieją się sami z siebie, nie potrzeba żadnej
instrukcji. Zarówno do jednego z pokazów tańca, jak i podczas występu teatru
cieni (tak, tak, w końcu załapałam się na pokaz wayang, udaremniony w Yogyakarcie przez ulewny deszcz) zostają
wplecione scenki, z którymi można spotkać się każdego dnia na ulicach Ubud.
Otóż każdy
spacer odbywa się przy szczególnego rodzaju akompaniamencie. Do uszu każdego
bez wyjątku turysty bezustannie dobiegają słowa:
– Transport?
– Taxi! Taxi!
– Taxi?
– Transport, transport.
Chwyt
marketingowy znany mi z Yogyakarty: „Skąd jesteś?” zostaje tutaj zastąpiony pytaniem:
„Gdzie idziesz?”. Odpowiesz – wpadłeś. Przewiozą cię nawet na drugą stronę
ulicy. Oczywiście za specjalną stawkę – tylko dla turysty.
Zupełnie innego
rodzaju doznań dostarcza Małpi Gaj, niewielki skrawek deszczowego lasu
zamieszkany przez balijskie długoogonowe makaki. Na terenie lasu znajdują się
trzy świątynie i niewielki cmentarz. Balijczycy uważają mieszkające tu małpy za
strażników chroniących te świątynie przed złymi mocami. Dlatego czczą je i
otaczają opieką. Nie wolno zwierząt drażnić i przeganiać, ale należy je
dokarmiać, głównie bananami czy papają. One tymczasem tak się rozbestwiły, że
wydaje się, że nawet myśl o jedzeniu wywołuje ich atak. Nie mówiąc już o
sytuacji, gdy konieczne jest wyjęcie czegoś z plecaka. Trzeba uważać, ale warto
tu zaglądnąć.
Aby jakiemuś
turyście nie przyszło do głowy coś głupiego, po terenie krąży kilku panów
strażników, ubranych w sarongi i udangi. Sarong,
wiadomo, kawałek materiału upięty w specjalny sposób, tworzący rodzaj spódnicy.
Udang to nakrycie głowy zrobione z
chusty upiętej specyficzną metodą, z charakterystycznym wypustem na przedzie.
Ponieważ kształt wypustu przypomina krewetkę, całe nakrycie głowy przyjęło
nazwę od tegoż skorupiaka – bo udang
znaczy właśnie „krewetka”. Sposobów wiązania chust jest wiele – w zależności od
statusu społecznego i regionu.
Widok panów w
sarongach nie jest niczym nadzwyczajnym w całej Azji Południowo-Wschodniej.
Czasem chodzą tak ubrani z jakiegoś powodu, np. w sułtańskim pałacu w
Yogyakarcie tak nosiła się pałacowa świta – obecnie obsługa turystów. Tutaj, na
Bali, jest to ubiór codzienny. W Denpasarze wypierany jednak przez dżinsy, w
Ubud nadal noszony przez dziewięćdziesiąt procent mężczyzn, dodających miastu
niezwykłego uroku. A jak wspaniale prezentują się na motorach!
Oj, jak mnie się
podobają panowie w sarongach i udangach!
Fascynująca kultura, przepiękne zdjęcia - cóż więcej tutaj można napisać. Jestem tą szczęściarą, która ma możliwość podróżowania, mam do tego ogromne serce, więc rozumiem skąd takie zainteresowanie Bali. To dla mnie również interesujący temat, aczkolwiek nigdy nie miałam możliwości tam być, chociaż bardzo bym chciała.
OdpowiedzUsuńPodobno chcieć to móc... Życzę wytrwałości a kiedyś na pewno...
UsuńWygląda to super. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję, również pozdrawiam.
UsuńBardzo ciekawie to zostało opisane. Będę tu zaglądać.
OdpowiedzUsuńDziękuję, zapraszam.
Usuń