sobota, 7 lipca 2018

Sztuka batiku – Indonezja, Malezja, Tajlandia


Udział w kursie batiku miałam zaplanowany na Jawie. Kiedy jednak w jednej z agencji turystycznych dostrzegam ulotkę o takim kursie tutaj, w Chiang Mai (Tajlandia), nie mogę nie skorzystać z takiej okazji. Szybko udaje mi się skontaktować i porozumieć z Ann, która od prawie 10 lat prowadzi takie kursy, zresztą nie tylko dla przyjezdnych. O ósmej rano zabiera mnie sprzed hotelu do swojego domu i pracowni poza miastem. Prezentuje materiały służące do tworzenia batików, udziela krótkiego instruktażu i już mogę „tworzyć”. Żeby nie marnować czasu (cóż, wena nie zawsze jest na zawołanie!), korzystam z wzorów Ann.

Pierwszy batikowy obrazek to żółto-pomarańczowe kalie. Skopiowanie wzoru to pestka. Gorzej z pokryciem wzoru woskowymi liniami. Mieszanka wosku z parafiną podgrzewana jest w specjalnym naczyniu podłączonym do prądu. Moja niewprawna ręka drży, trzymając canting – urządzenie do nakładania wosku, a powstałe linie, mimo rysunku, odzwierciedlają stan napięcia towarzyszący tworzeniu mojego pierwszego batikowego dzieła (wężykiem, wężykiem…). Nie obywa się też bez nakapania gorącego wosku na rękę, ale lekarza wzywać nie trzeba. Malowanie ograniczonych woskowymi liniami pól idzie mi już znacznie lepiej. Przypomina trochę akwarelową technikę „mokre na mokro”. Farba rozlewa się po tkaninie, tworząc barwny deseń. Pozostaje jeszcze utrwalić kolory specjalnym środkiem i usunąć wosk. Ann przygotowała wcześniej gorącą „kąpiel” w miednicy stojącej na gazowej kuchence. Zanurzam w niej tkaninę i mieszam drewnianym patykiem, przywołując wspomnienia gotowania bielizny pościelowej w czasach mojego dzieciństwa, gdy nie było jeszcze pralek automatycznych.


Moje kalie schną już na słońcu, a ja kopiuję storczyki, chyba najczęściej spotykany motyw batikowych zdobień. Trzy pomarańczowo-fioletowe orchidee są wkomponowane w marmurkowe tło – poznaję kolejną technikę stosowaną w batikowej twórczości.

Późnym popołudniem kończę zajęcia i Ann odwozi mnie do centrum. To był udany dzień. Poznałam coś nowego i na dodatek odpoczęłam.



(…)
W Georgetown (Malezja) kontynuuję wątek batikowy i odwiedzam fabrykę, a raczej warsztat rzemieślniczy, batiku. Oj, mogłabym całymi godzinami stać i obserwować nakładanie wosku czy farb. Ręcznie albo przy pomocy rzeźbionych stempli. Chciałabym też przyglądnąć się, jak powstają wzory lub jak przebiega proces usuwania wosku. Ale to już wiedza tajemna, tego zwykłym turystom się nie pokazuje. Wraz z innymi wścibskimi zwiedzającymi zostaję zaprowadzona do przyfabrycznego sklepu. Niestety, zarobić to ja im nie dam, ale co sobie pooglądam, to moje! A jest na co patrzeć. Na półkach, wieszakach, stołach i ścianach nie tylko suknie, szale i chusty zdobione batikiem, ale i obrazy, niektóre to prawdziwe dzieła sztuki. Ceny… Może zmienię temat! 















(…)
Jestem w Kuala Lumpur. Połowę jednego dnia spędzam w Narodowym Muzeum Tkanin zorganizowanym w jednym z gmachów wybudowanych wraz z budynkiem sułtana. W zmodernizowanym zaledwie kilka lat temu muzeum poznaję tajniki wytwarzania tradycyjnych tkanin malajskich. Obok eksponowanych tkanin ekrany z prezentacjami o sposobie ich wytwarzania. Znacznie poszerzam moją wiedzę na temat batików. Bogata ekspozycja obrazów na tkaninach pozwala poznać możliwości, jakie daje ta technika. To nie tylko storczyki i kamelie, ale również precyzyjnie oddane portrety czy skomplikowane abstrakcyjne kompozycje. Mogłabym tu spędzić i parę dni.


(…) 
Kolejnym etapem mojej podróży jest Jawa (Indonezja). Jawajski batik, jako dziedzictwo narodowe Indonezji, został wpisany na listę Arcydzieł Ustnego i Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. Batik stał się tutaj elementem tożsamości kulturowej. Różne regiony i różne grupy społeczne mają swoje własne wzory. Specjalne motywy o symbolicznym znaczeniu, wywodzące się z filozofii i religii, zarezerwowane były i są dla członków i potomków rodów królewskich. Sporą kolekcję takich tkanin oglądam w Keratonie, pałacu sułtańskim liczącym 200 lat.
 
No i jak, będąc w samym sercu batikowego „zagłębia”, znów nie spróbować czegoś stworzyć? Pani w ośrodku badań naukowych nad batikiem oferuje mi kilkutygodniowe studia, ale szybko wyprowadzam ją z błędu – nie o to mi chodzi. O tak, ta oferta jest lepsza: trzygodzinne warsztaty – to jest właśnie to, co mnie interesuje.


I znów cantingiem nanoszę woskową linię na skopiowanym wzorze. Ręka jest już pewniejsza, gorący wosk nie plami ani rąk, ani tkaniny. No, może trochę!
Practice makes progress – chwali mnie maestro, gdy dowiaduje się, że to nie jest mój pierwszy raz.

Tworzona tym razem serwetka będzie jednokolorowa. Kilkakrotnie zanurzam ją w bordowej kąpieli. Kolejna kąpiel w gorącej wodzie rozpuszcza wosk. Pojawia się biały motyw. Już wiem, gdzie w moim mieszkaniu zawiśnie ta pamiątka z podróży.

Zobacz też:
http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2017/03/inspiracje-miedzy-jedna-wyprawa-druga.html
https://sites.google.com/site/mawoartgallery/malarstwo


 





2 komentarze:

  1. Gratuluję zdobycia kolejnych umiejętności!Ładne prace! Ciekawa technika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, chętnie bym powtórzyła takie spotkanie z cantngiem...

      Usuń