niedziela, 25 maja 2014

Mój rejs Kanałem Panamskim



Mój rejs Kanałem Panamskim zaczyna się od wyspy Flamenco. Kiedy docieram do portu, słońce dopiero wschodzi. Pacific Queen czeka. Niczym starą znajomą wita mnie pani, która dwa dni temu sprzedała mi bilet. Dzisiaj stanowi jedną z osób obsługi statku.
Pokonanie kanału zajmuje cały dzień. Upływa na spożywaniu kolejnych przekąsek zapewnionych przez organizatora, obserwowaniu pracy śluz oraz oglądaniu widoków i mijanych obiektów. I robieniu zdjęć pani w odświętnym, narodowym stroju, zaangażowanej na statek właśnie w tym celu. 


Ciekawe, że samo napełnienie wodą ogromnych komór, czyli wzniesienie statku z poziomu, na jakim do komory wpływa, do poziomu, na którym z komory wypływa, trwa zaledwie około dziesięciu minut. Prawie, a może ponad godzinę trwają przygotowania do napełnienia komory – „uwiązanie” statku, otwieranie i zamykanie przegród i bliżej nieokreślone (dla laika) czynności, jakie wykonują osoby snujące się, a czasem nawet przyspieszające kroku, brzegiem komór.  


Jeżeli chodzi o mijane obiekty, to największym zainteresowaniem cieszą się mosty, chociaż mnie ciepło się robi na sercu, gdy mija nas Baltic Night, mimo że nie mam pojęcia, pod jaką banderą pływa ten statek. Ale przecież Bałtyk to Bałtyk…

Brzegi kanału tuż u jego wylotu do Oceanu Spokojnego łączy Most Ameryk wzniesiony w 1962 roku. Do chwili oddania do użytku Mostu Stulecia był jedynym nieobrotowym mostem łączącym obydwie Ameryki.

3 listopada 2003 roku przypadało stulecie powstania państwa Panamá. Jednym z obiektów mającym uhonorować tę rocznicę był właśnie Most Stulecia – otwarty z małym „poślizgiem” – w 2004 roku, w dziewięćdziesiątą rocznicę oddania Kanału Panamskiego do żeglugi. To równocześnie most na trasie Autostrady Panamerykańskiej. 


Poza tymi dwoma mostami z jednego na drugi brzeg kanału można się dostać przejściami po górnych brzegach przegród śluz, oczywiście gdy te są zamknięte.

Gdy docieramy do Colón, zaczyna zapadać zmierzch. U wybrzeża, już w granicach miasta, leży zepchnięty z wody i położony na burcie statek. Nie przetrwał niedawnego sztormu.

Przesiadka z Pacific Queen do autobusów jest błyskawiczna. Godzinę później jestem ponownie w Panamá City. Autobusy mają nas dowieźć do portu na wyspie Flamenco, tam, gdzie rejs się zaczynał. Nie bardzo rozumiem dlaczego. Większość uczestników, o ile nie wszyscy, ma hotele w mieście. Jadąc na koniec La Calzada, do portu na Flamenco, mijamy miasto. Z Flamenco trzeba wrócić taksówką. Wiadomo, że tanio nie będzie – taksówkarze doskonale zdają sobie sprawę, że są panami sytuacji. Ale kiedy widzę, że mijamy międzymiastowy terminal autobusowy, pytam pana kierowcy, czy mogę wysiąść. O dziwo nie robi problemów, chociaż tego przystanku nie miał w programie. Wysiadam i chwilę później, za 25 centów, jestem w hotelu. I tylko nie mogę się nadziwić, że jestem jedyną osoba, która wysiada. Widać pozostali nie są niskobudżetowymi podróżnikami!

Zrealizowałam swój plan sprzed lat, przepłynęłam Kanał Panamski. 

poniedziałek, 12 maja 2014

Panama


Nie pamiętam już, ile to lat temu wpadł mi w ręce jakiś artykuł o Kanale Panamskim. Zaintrygowało rozwiązanie techniczne. System śluz umożliwia dźwignięcie statków najpierw na poziom ponad 20 m n.p.m., potem ich opuszczenie do poziomu oceanów.
Prawdę powiedziawszy, to teraz już nie wiem, czy wtedy w ogóle o tego typu rozwiązaniach jeszcze nie słyszałam, czy raczej zainteresowanie i podziw wzbudziła skala śluz wybudowanych w Panamie. W każdym razie pragnienie przepłynięcia Kanału Panamskiego zakwitło wtedy w mojej głowie i jakoś przez całe lata nie zdołało się unicestwić.

Skoro zatem od kilku lat realizuję plany, które kiedyś tam się pojawiły i przez lata pozostawały nieurzeczywistnione, jadę do Panamy, aby przepłynąć Kanał Panamski.

A jeżeli będąc już tam, na wąskim pasku lądu łączącym obie Ameryki, dlaczego nie zobaczyć czegoś jeszcze. Przecież z Panamy do Kostaryki tak niedaleko, a z Kostaryki to można byłoby „skoczyć” do Nikaragui.

Jadę…

sobota, 3 maja 2014

O ile Caracas zawdzięczam życie, o tyle Mompós zawdzięczam sławę - Simón Bolívar



Mompós. Trzydziestotysięczne miasteczko zagubione na bagnistych bezdrożach między dwiema odnogami rzeki Magdaleny, najdłuższej rzeki Kolumbii – mniej więcej 1540 metrów. Płynie niemal przez cały kraj – wypływa w odległości około dwustu kilometrów od granicy z Ekwadorem, wpada do Morza Karaibskiego. Dlaczego Magdalena? Trzeba w tym miejscu wspomnieć o drugiej co do długości rzece Kolumbii – Cauca (1000 metrów) – łączącej się z Magdaleną gdzieś w okolicy Mompós. Hiszpańscy osadnicy traktowali je jako rzeki siostrzane i nadali im nazwy na cześć biblijnych postaci: Marta i Maria Magdalena. Tyle że w przypadku krótszej z rzek nazwa „Marta” się nie przyjęła. Używana jest nazwa „Cauca”, będąca imieniem jednego z kacyków regionu położonego nad rzeką, chociaż naukowcy nie są zgodni, o który region chodzi. 

Założone w 1537 roku Mompós czasy świetności ma już za sobą. Czasy świetności to ten okres, kiedy cały ruch towarowy z Kartageny w głąb kraju odbywał się po tej odnodze rzeki, nad którą rozłożyło się miasto. Kiedy w XIX wieku przewóz towarów skierowano drugą odnogą, miasto podupadło, co pozwoliło na zachowanie pierwotnego charakteru miejscowości.
No, i nie minęła dziewiąta, a ja zaczynam poznawać miasto. Niewielki plac przed kościołem pw. Niepokalanego Poczęcia Matki Boskiej, noszący zresztą taką samą nazwę, to miejsce, gdzie zaczynała się historia miasta. Tutaj osiedlali się pierwsi przybysze. Plac początkowo był większy, ale Magdalena stopniowo wydzierała go ludziom. Większą część placu zajmuje ruina niegdysiejszej galerii handlowej, czyli mercado. Chociaż to niekoniecznie ruina – raczej pomnik, jako że parę miesięcy temu budynek przeszedł gruntowną renowację i w tej postaci już pozostanie.   

Mam wrażenie, że pamięć Boliwara jest tutaj bardziej żywa niż w innych miastach. Być może inne miasta są rozleglejsze i nie miałam okazji tak wielu śladów Boliwara spotykać, a może to miasto jest szczególnie związane z historią walki o niepodległość Kolumbii. Boliwar przybył do Mompós w 1812 roku i zwerbował niemal wszystkich zdolnych do walki mężczyzn, formując podstawę swojej armii. Ustawiony na nabrzeżu Magdaleny kamień – Piedra de Bolivar – wyszczególnia wszystkie wizyty Boliwara w mieście – jest ich szesnaście. „O ile Caracas zawdzięczam życie, o tyle Mompós zawdzięczam sławę” – powiedział Boliwar i te jego słowa figurują na cokole pomnika La Libertad (Wolność) na placu Wolności. Historycznie rzecz biorąc, to bardzo ważne miejsce, pierwsze miasto Nowej Granady, które 6 sierpnia 1810 roku proklamowało niepodległość od Hiszpanii. Zgodnie z hasłem: „być wolnym lub umrzeć”.
Nie może też zabraknąć pomnika Boliwara. Ten ustawiono na placu Boliwara zwanym też placem Tamaryndowców.   
Co poza Boliwarem?

Kościołów w Mompós jest sześć. Tylko do dwóch udaje mi się wejść. Pozostałe zamknięte. Za najpiękniejszy uważa się kościół św. Barbary z unikalną w architekturze Kolumbii wieżą w stylu mudejar. 


Wypada też wymienić jeszcze kilka budynków. Wybudowany w 1600 roku Claustro San Carlos (zwany też Palacio San Carlos albo Palacio Municipal), Colegio Pinillos[1], Casa de la Cultura (Dom Kultury) – obecnie muzeum, to tylko niektóre. Każdy budynek ma swoją historię, która właściwie nie jest taka ważna, kiedy wędrując ulicami miasta, zaglądam do pięknie utrzymanych wewnętrznych podworców czy oglądam kraty z kutego żelaza. Tutejsze kraty, może ze względu na ich urodę, nie drażnią mnie tak, jak chociażby te na Dominikanie. Ale widzę też, że większość domów jest bardzo nadszarpnięta zębem czasu. Odpadające elewacje czy łuszcząca się farba są powszechne. Szkoda. Sądziłam, że miasto wpisane na listę UNESCO będzie jednak trochę bardziej zadbane. 

Mompós od dawna znane jest z wysokiej jakości filigranowych wyrobów ze złota, ostatnio również ze srebra. A ja mam słabość do kolczyków, zatem nie mogę nie spróbować chociaż popatrzeć na złote czy srebrne klejnoty. Dlatego chodząc ulicami miasta, wypatruję warsztatów jubilerskich. Niestety, „natykam” się na jedno tylko stoisko – na niewielkim stoliku w jednej z bram. Rozczarowanie!

Sława Mompós związana jest też z uroczystościami religijnymi. W szczególnie celebrowanych procesjach Wielkiego Tygodnia uczestniczą nie tylko mieszkańcy, ale i ci, którzy przybywają do miasta właśnie z tego powodu. Ale to dopiero za miesiąc, dopiero kończy się luty.

Tymczasem kończy się moja krótka wizyta w Mompós, sennym miasteczku gdzieś w środku Kolumbii. Tak sennym, że po nocy spędzonej w autobusie musiałam się przespać dwie godziny w ciągu dnia (a to nowe doświadczenie, zazwyczaj po nocnej podróży filiżanka kawy stawia mnie na nogi!). Dysonans między zadbanymi patiami i zapuszczonymi fasadami oraz filigranowy zawód absolutnie nie znaczą, że żałuję, iż zdecydowałam się tutaj przyjechać. Wprost przeciwnie. To jedno z najciekawszych miast, w których dane mi było być. 




[1] Pedro Martínez de Pinillos – fundator Colegio Universidad de San Pedro Apóstol, którego nazwa została potem zmieniona na Colegio Pinillos.