Mój rejs Kanałem Panamskim zaczyna się od
wyspy Flamenco. Kiedy docieram do portu, słońce dopiero wschodzi. Pacific Queen czeka. Niczym starą znajomą
wita mnie pani, która dwa dni temu sprzedała mi bilet. Dzisiaj stanowi jedną z
osób obsługi statku.
Pokonanie kanału zajmuje cały dzień. Upływa
na spożywaniu kolejnych przekąsek zapewnionych przez organizatora, obserwowaniu pracy śluz oraz oglądaniu
widoków i mijanych obiektów. I robieniu zdjęć pani w odświętnym, narodowym stroju,
zaangażowanej na statek właśnie w tym celu.
Ciekawe, że samo napełnienie wodą ogromnych
komór, czyli wzniesienie statku z poziomu, na jakim do komory wpływa, do poziomu,
na którym z komory wypływa, trwa zaledwie około dziesięciu minut. Prawie, a
może ponad godzinę trwają przygotowania do napełnienia komory – „uwiązanie”
statku, otwieranie i zamykanie przegród i bliżej nieokreślone (dla laika)
czynności, jakie wykonują osoby snujące się, a czasem nawet przyspieszające
kroku, brzegiem komór.
Jeżeli chodzi o mijane obiekty, to największym
zainteresowaniem cieszą się mosty, chociaż mnie ciepło się robi na sercu, gdy
mija nas Baltic Night, mimo że nie
mam pojęcia, pod jaką banderą pływa ten statek. Ale przecież Bałtyk to Bałtyk…
Brzegi kanału tuż u jego wylotu do Oceanu
Spokojnego łączy Most Ameryk wzniesiony w 1962 roku. Do chwili oddania do
użytku Mostu Stulecia był jedynym nieobrotowym mostem łączącym obydwie Ameryki.
3 listopada 2003 roku przypadało stulecie
powstania państwa Panamá. Jednym z obiektów mającym uhonorować tę rocznicę był
właśnie Most Stulecia – otwarty z małym „poślizgiem” – w 2004 roku, w
dziewięćdziesiątą rocznicę oddania Kanału Panamskiego do żeglugi. To równocześnie
most na trasie Autostrady Panamerykańskiej.
Poza tymi dwoma mostami z jednego na drugi
brzeg kanału można się dostać przejściami po górnych brzegach przegród śluz,
oczywiście gdy te są zamknięte.
Gdy docieramy do Colón, zaczyna zapadać
zmierzch. U wybrzeża, już w granicach miasta, leży zepchnięty z wody i położony
na burcie statek. Nie przetrwał niedawnego sztormu.
Przesiadka z Pacific Queen do autobusów jest błyskawiczna. Godzinę później
jestem ponownie w Panamá City. Autobusy mają nas dowieźć do portu na wyspie
Flamenco, tam, gdzie rejs się zaczynał. Nie bardzo rozumiem dlaczego. Większość
uczestników, o ile nie wszyscy, ma hotele w mieście. Jadąc na koniec La
Calzada, do portu na Flamenco, mijamy miasto. Z Flamenco trzeba wrócić
taksówką. Wiadomo, że tanio nie będzie – taksówkarze doskonale zdają sobie
sprawę, że są panami sytuacji. Ale kiedy widzę, że mijamy międzymiastowy terminal
autobusowy, pytam pana kierowcy, czy mogę wysiąść. O dziwo nie robi problemów,
chociaż tego przystanku nie miał w programie. Wysiadam i chwilę później, za 25
centów, jestem w hotelu. I tylko nie mogę się nadziwić, że jestem jedyną osoba,
która wysiada. Widać pozostali nie są niskobudżetowymi podróżnikami!
Zrealizowałam swój plan sprzed lat,
przepłynęłam Kanał Panamski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz