środa, 27 października 2021

Pod znakiem pumy. Cuzco – Sacsaywamán, Peru


Jestem w Cuzco. Jestem w stolicy imperium Inków. Stolicy, której plan przypomina sylwetkę świętego zwierzęcia – pumy – chociaż jego kształt można rozpoznać jedynie z lotu ptaka (lub drona). Nie bez powodu pumy – w kosmologii andyjskiej puma była symbolem mądrości, siły i władzy. Zatem miasto zaprojektowane na kształt silnej istoty również miało być potężne, miało być najpotężniejsze w całych Andach.  
 
Linia kręgosłupa pumy, od głowy do ogona, wyznaczała miejsca najważniejszych inkaskich budowli. Tam, gdzie jest głowa pumy, znajduje się twierdza Sacsaywamán, górująca nad dzisiejszym Cuzco, zbudowana około 1438 roku za panowania Pachacuteca. Twierdza o potrójnej linii murów obronnych wzniesionych na wysokości ponad 3600 metrów z wielokątnych bloków kamiennych różnej wielkości ściśle dopasowanych do siebie bez użycia zaprawy. Największy z bloków waży około 350 ton (9×5×4 metry). Te trzy rzędy tarasowo wzniesionych murów poprowadzone są zygzakiem symbolizując gigantyczne zęby pumy. 
 

 
I to właściwie wszystko, co wiemy. Wszystko inne pozostaje tajemnicą. Niektórzy archeolodzy twierdzą, że to nie była twierdza, ale miejsce kultu. Nawet co do okresu jej powstania istnieją wątpliwości. Według niektórych naukowców powstała ona już w XI wieku, a w XV została rozbudowana. W jaki sposób? Jak transportowano olbrzymie bloki skalne bez użycia koła czy nawet rolek, z kamieniołomu odległego o około 15 kilometrów? Jak te bloki zostały obrobione przy pomocy znanych ówczesnym budowniczym kamiennych narzędzi?
 


 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Jakkolwiek było, pozostały ruiny – ślady mieszkań, magazynów, zbiornika na wodę i obronnej baszty na planie koła, która miała stanowić ostatni punkt oporu przeciwko  najeźdźcom.
Przechodzę kilka razy, każdym z poziomów murów liczących około 400 metrów pozostałych po budowli będącej świadkiem ostatnich lat świetności imperium Inków. Patrząc na leżące w u stóp wzniesienia dzisiejsze Cuzco, w którym na próżno z tej perspektywy szukać kształtu dzikiego kota, podziwiając ambicje twórców tego miejsca i precyzję wykonania murów, zastanawiam się nad tajemnicami, jakie kryją te ściśle przylegające do siebie bloki skalne ułożone na kształt zębów pumy.  
 
 


 
 

 

 

 

 

 

 


 



 

 

 

 

 

 

sobota, 9 października 2021

Dhobi Ghat – Mumbaj, Indie


Wśród „atrakcji turystycznych” Mumbaju bardzo często wymieniane jest Dhobi Ghat, w dzielnicy Mahalaxmi (osiem kilometrów od centrum). Nie bez powodu ten cudzysłów, bo to miejsce nie ma nic wspólnego z tym, czego się spodziewamy, słysząc takie określenie. Dhobi Ghat to największa na świecie pralnia na otwartym powietrzu (jako taka została wpisana do Księgi rekordów Guinnessa), działająca od ponad 125 lat. Siedem tysięcy ludzi codziennie, przez większą część doby, pierze tutaj brudy z całego Mumbaju. Głównie ręcznie.
 
 
Klientami pralni są hotele, restauracje, szpitale, prywatne osoby i… inne pralnie. Większość pracujących również tutaj mieszka, tylko niewielki procent przyjeżdża do pracy z odległych wiosek. Na parterach domów i w uliczkach odbywa się pranie. Na piętrach ci ludzie mieszkają, na dachach wyprane rzeczy schną. Schną na linkach splecionych z dwóch sznurów – w ich sploty wkłada się mokrą bieliznę i nie trzeba używać klamerek. 
 
Wzdłuż domów rzędy betonowych boksów, w każdym kamienny słupek służący jako tara. W nich moczy się brudne odzienie, trze rękami lub ugniata nogami, co jest przyczyną częstych chorób stóp. W innych miejscach w olbrzymich beczkach gotuje się wodę lub pranie. Wydzielone są stanowiska do odplamiania i prasowania. Niektóre żelazka są na węgiel, próbowałam jedno podnieść – nie było łatwo, ważyło siedem kilogramów! Tylko nielicznym udało się na tym biznesie dorobić i kupić pralki czy suszarki, czyniąc swoją pracę choć trochę lżejszą, a czasem wręcz umożliwić – trudno wysuszyć pranie na wolnym powietrzu w porze monsunów. Aby się nie pogubić w tych setkach tysięcy sztuk pranej odzieży, każda otrzymuje niewielką łatkę z oznaczeniem właściciela. 
 

Tak, to jest „atrakcja”. To jest coś, czego na co dzień nie widzimy, dlatego nawet punkt widokowy zbudowano, umożliwiając nam, przyjezdnym, oglądanie Dhobi Ghat.
 

Ghat to ciąg schodów na brzegu rzeki (lub innego zbiornika wody) prowadzących w dół ku powierzchni wody. W wielu miejscach mają znaczenie religijne – wykorzystywane są przez hinduistów do rytualnych ablucji i ceremonii pogrzebowych. Powszechnie jednak używane są do bardziej przyziemnych celów – kąpieli i prania. Dhobi/dobis to nazwa kasty, z której ludzie tutaj pracują – wszak nie wszyscy mogą wykonywać taką brudną robotę!
Nawet w kwestii wejścia na teren Dhobi Ghat podział kastowo-funkcyjny też obowiązuje. Kto inny mnie „nagonił”, inny człowiek coś tam mi pokazał, a jeszcze inny zagarnął „drobną” opłatę.