poniedziałek, 18 grudnia 2017

Byłam w Armenii i Górskim Karabachu

Klasztor Chor Wirap. W tle jeden ze szczytów Araratu


Pociągi Przyjaźni. W latach mojej młodości symbol polsko-radzieckiej przyjaźni i współpracy. Nie dane mi było pojechać takim pociągiem do „bratniego” wówczas kraju, ale szczerze zazdrościłam tym, którzy odwiedzili którąkolwiek z republik Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Oczywiście zazdrościłam nie z powodów ideologicznych ale z powodu samej możliwości podróżowania.

Nie wiem, czy Pociągi Przyjaźni jeździły też do republik kaukaskich, ale pamiętam, że z republik byłego ZSRR to one właśnie wzbudzały moje największe zainteresowanie i sympatię. Wreszcie nadszedł czas, kiedy mogę odwiedzić ten rejon świata. I cieszę się, że mogę pojechać do suwerennych już krajów.

Trasa całej podróży to: Azerbejdżan–Gruzja (część wschodnia)–Armenia–Górski Karabach–Gruzja (część zachodnia). Tę relację poświęcam Armenii.

Wyżyna Araracka była zamieszkana od zamierzchłych czasów historii ludzkości. Zorganizowane formy związku plemion – jako Urartu – pojawiają się w XIII wieku p.n.e. Mała Armenia, Wielka Armenia, Królestwo Anijskie, Armenia Cylicyjska to tylko niektóre nazwy jakie przybierało państwo istniejące na terenie Wyżyny Ararackiej. Państwo, którego  przebieg granic zmieniały inwazje Persów, Greków, Rzymian, Arabów, Mongołów, Turków i Rosjan. Długie, zawiłe i tragiczne były losy tego kraju, które ogłosiło niepodległość 21 września 1991 roku (rzeczywistą niepodległość uzyskała Armenia 25 grudnia 1991, wraz z rozwiązaniem Związku Radzieckiego). Obszar historycznej Armenii był sześć razy większy od powierzchni obecnej Republiki Armenii. Z krainy rozciągającej się od Morza Czarnego do Kaspijskiego, sięgającej zachodnimi rubieżami do Morza Śródziemnego, pozostało 29 800 kilometrów kwadratowych – tyle ile wynosi powierzchnia województwa wielkopolskiego.

[…]
Łatwo się podróżuje po Armenii, głównie ze względu na niewielkie odległości. Ogromną zaletą, przynajmniej dla mnie, było też to, że większość miejsc mogłam zwiedzić, nie ruszając się – w sensie zmiany hotelu – z Erywania.

Sewanawank – klasztor Sewan nad jeziorem o tej samej nazwie

Mówią, że jazdy na rowerze się nie zapomina. Teraz widzę, że podobnie jest ze znajomością języka rosyjskiego. Należę do pokolenia, które obowiązkowo uczyło się tego języka i w szkole, i na studiach. Od zakończenia tej językowej edukacji, czyli od 42 lat, nie miałam jednak okazji, ale i serca, aby tego niecieszącego się estymą języka używać. Teraz, podróżując po krajach, w których rosyjski był kiedyś językiem urzędowym, okazało się, że gdy zawodziły inne sposoby porozumienia, byłam w stanie wygrzebać z zakamarków umysłu jakieś słówka, jakieś zdania, które skutecznie pomogły przekroczyć barierę komunikacyjną. Czyli prawdą jest, że wszystko, czego się uczymy, kiedyś może się przydać.

Gawit (narteks) w klasztorze Geghart

Tak sobie myślę, że każde z miast, każde z miejsc, które odwiedziłam w Armenii, odwiedziłam z powodu świątyni. Z powodu ważnej ormiańskiej świątyni. Ważnej nie tylko ze względu na sakralny charakter budowli, lecz także ze względów historycznych, ze względu na architekturę i sztukę oraz godne odwiedzenia z powodu naturalnego otoczenia – gór, wąwozów, jezior.

Czyż może jednak być inaczej w kraju, które jako pierwsze na świecie przyjęło chrześcijaństwo jako religię państwową?

Spis treści eBooka, z którego pochodzą powyższe fragmenty: http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/p/e-booki.html


Niektóre księgarnie internetowe, w których można już nabyć eEmerytkę w Armenii i Górskim Karabachu




Na dziedzińcu klasztoru Tatew

Zespół klasztoru Hachpat (UNESCO) w kanionie rzeki Debed


Kościół św. Gajany (Eczmiadzyn)

Krzyż ormiański (2004) – chaczkar –
na dziedzińcu kościoła św. Mikołaja w Krakowie.
Poświęcony pamięci ludobójstwa Ormian w XX wieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz