W centrum
Tirany, na skwerze za ratuszem wyłania się z ziemi betonowa kopuła. To bunkier.
Jeden z 173 371 schronów (ich liczba zmienia się w zależności od źródła
informacji), zwanych potocznie bunkrami, zbudowanych w Albanii w okresie
1960–1983, chociaż oficjalna decyzja o ufortyfikowaniu kraju została podjęta na
XII Plenum KC Albańskiej Partii Pracy w marcu 1971 roku. Były budowane wszędzie
– na plażach i w górach, na polach i pastwiskach, w lasach i parkach, w
miastach i wioskach, nawet na cmentarzach i zadbanych trawnikach luksusowych
hoteli. Najczęściej są jedno- lub dwuosobowe, ale były też rozbudowane
przeciwnuklearne kwatery dowodzenia jak ta, przed którą stoję. O ironio! Żaden z bunkrów, na których budowę
wydano więcej środków niż na konstrukcję linii Maginota i zużyto trzy razy
więcej betonu, nigdy nie został użyty do celów, dla których powstał.
Schody wiodą w głąb ziemi. Korytarze prowadzą do kolejnych sal, w których zorganizowano
wystawy odsłaniające kulisy gigantycznego przedsięwzięcia autorstwa ogarniętych
paranoją przywódców narodu. Napisy na ścianach informują: tutaj było
wcześniejsze wejście, bezpośrednio z budynku ministerstwa spraw wewnętrznych, w
tej sali był pokój przesłuchań, prysznic w tym pomieszczeniu, wyglądającym z
pozoru na łazienkę, miał służyć do spłukiwania pyłu radioaktywnego.
W kilku
salach wiszą długie wykazy osób, które poniosły śmierć z powodu przekonań
politycznych. W innych odsłonięto kulisy działalności Sigurimi (Dyrektoriat
Bezpieczeństwa Państwa), albańskiej tajnej policji, której głównym celem było
zapobieganie jakimkolwiek próbom zmiany elity rządzącej. W kolejnej
zaprezentowano zabezpieczenia granicy państwa – co nie przeszkodziło w ucieczce
9220 osób i 4472 członków ich rodzin. 988 osób nie przeżyło tej eskapady.
Oficjalna nazwa obiektu to Bunk’art Muzeum. „Art” (sztuka) w nazwie to
odniesienie do faktu, że w niektórych ekspozycjach zastosowano nowoczesne
środki przekazu artystycznego.
Korytarze
prowadzą mnie teraz do wyjścia, kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym się
do bunkra wchodzi. Może wizyta w Galerii Narodowej pomoże mi zapomnieć o
okropnościach, które minęły, a które działy się przecież współcześnie.
(…)
Po drugiej stronie drogi – z Pogradca do
parku Źródła Drilon – widzę efekt artystycznej wrażliwości mieszkańców. Co
kilkadziesiąt metrów sterczy z ziemi bunkier – do tego widoku, typowego dla
Albanii, już zdążyłam się przyzwyczaić. Tutaj jest ich wyjątkowo dużo – bo
przecież niedaleko jest granica państwa. Usuwanie bunkrów generowałoby spore
koszty. Na takie wydatki nie stać właścicieli gruntów, na których kiedyś, bez
pytania ich o zdanie, zostały wylane tony betonu.
Albańczycy nauczyli się żyć z niechcianymi
podarunkami. Niektóre zaadaptowano dla potrzeb gospodarskich, inne niszczeją i
może kiedyś czas sam je unicestwi, jeszcze inne stały się obiektami street
artu. Za najciekawsze uważam: białą margerytkę na Klasztornej Plaży w pobliżu
Sarandy, globus na dziedzińcu szkoły w Pogradcu oraz „ubrany” w moro zespół
kilku bunkrów w centrum Sarandy. Teraz chyba jednak na pierwsze miejsce wysuwa
się zmieniony w dzieło sztuki ulicznej bunkier, do którego się zbliżam. No
właśnie: biedronka to czy żółw? Czaszę bunkra pokryto czerwoną farbą, na której
rozrzucono czarne kropy. Zatem biedrona. Ale… betonowy, nieregularny element
konstrukcji wystający z boku zamalowano na czarno, białą farbą zaznaczono oczy,
uśmiech i uszy (?). Tylko że swoim kształtem ten element bardziej przypomina
głowę żółwia wysuwającą się spod pancerza aniżeli głowę owada w czarne kropki.
Nieważne, czy biedronka, czy żółw –
pogratulować inwencji twórczej!
Byłam w Sarandzie. Tam też te schrony zwane pieczarkami oglądałam. To jest coś, czego chyba nie nigdzie indziej!!!
OdpowiedzUsuńSolidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Zapraszam, systematycznie staram się zamieszczać wpisy z różnych podróży. Pozdrawiam.
Usuń