środa, 12 lipca 2017

Żółwie, legwany, głuptaki... – Wyspy Żółwie czyli Galapagos (Ekwador). Cz. II.



Na jednej z wysp zaglądamy na pocztę. Szczególną. Bez urzędników i znaczków pocztowych. Stara, rozlatująca się beczka pokryta graffiti służy za skrzynkę pocztową. Przewodnik wybiera znajdujące się w skrzynce kartki i odczytuje kolejno adresy, a właściwie nazwę państwa, w którym mieszka adresat widokówki. Większość z nas zabiera kartkę lub kilka do swojego kraju. Niestety, nie mogę się „wykazać” – nie ma żadnej kartki do Polski.

Teraz wrzucamy do beczki kartki do naszych znajomych. Może ktoś kiedyś je wybierze, weźmie z sobą do kraju i prześle w naszym imieniu. Tak ta poczta funkcjonuje – już od XVIII wieku. Niektóre z kartek pewnie nigdy nie dotrą do miejsca przeznaczenia. Ale to działa. W ramach eksperymentu wrzucam kartkę ze swoim adresem. Kilka miesięcy później otrzymam ją z powrotem – z pieczątką z Inowrocławia.


W czasie między spacerami po wyspach siedzimy na pokładzie, opalamy się, rozmawiamy czy wykorzystujemy ten czas na swój sposób, planując dalszą podróż. A gdy zapadnie już zmrok, nie mogę się napatrzeć na rozgwieżdżone niebo. W naszej szerokości geograficznej nigdy takiego nie widzimy.

Patrząc w ostatni wieczór na czerwone niebo w promieniach zachodzącego słońca, wracam myślami do czasu sprzed paru tygodni. Kiedy zaczęłam szukać rejsu, starałam się dowiedzieć, gdzie, na której z wysp, jakie zwierzęta można zobaczyć. Kiedy właściwie i na jakiej wyspie powinno się być… Innymi słowy, „doktoryzowałam się” z wysp Galapagos. Teraz widzę, że właściwie nie ma to znaczenia. Liczy się ogólne wrażenie. A to jest nie do zapomnienia…

 

W wyniku niedopełnienia jakichś formalności przez właściciela jachtu rejs zaczyna się z jednodniowym opóźnieniem – w zamian za stracony dzień w ostatnim dniu mamy pięćdziesięciominutową wycieczkę niebędącą wcześniej w programie, która niestety nie rekompensuje nam straconego dnia. Z jakichś półsłówek załogi domyślamy się, że może raczej chodzić o oszczędności. Taki dobowy przestój w porcie to krótsza trasa dla jachtu, a tym samym oszczędność paliwa. Dlatego myślę, że jednak lepiej było kupić rejs na dużym wycieczkowcu. Ceny porównywalne, a dużym statkom wycieczkowym trudniej chyba byłoby nie dotrzymać warunków opisanych w ofercie. I rekompensata za ewentualnie stracony dzień byłaby bardziej adekwatna. Cóż, jak zwykle podróże kształcą, ale to doświadczenie chyba już mi się nie przyda.


W ostatnim dniu rejsu znajdujemy na kojach po dwie koperty. Są przeznaczone na napiwki, jedna dla załogi, druga dla przewodnika. Wspólną decyzją wszystkich uczestników koperty przewodnika pozostają puste. Jak powiedział na początku, to jego ostatni rejs, rezygnuje już z wykonywania tego zawodu. I chyba dlatego nie starał się zbytnio, co znalazło przełożenie w zawartości kopert.

Ale tak sobie myślę, że nie powinniśmy byli również dawać napiwków dla załogi, bo przecież nasz stracony dzień wyniknął z zaniedbań załogi, a przynajmniej kapitana jachtu, który dzień wcześniej powinien był sprawdzić, czy wszystkich formalności dopełnił.  





Ponieważ poranna wycieczka w tym ostatnim dniu nie trwała zbyt długo, jesteśmy na lotnisku dużo wcześniej niż godziny zarezerwowanych odlotów. Udaje mi się jednak zmienić lot i tym samym mam dłuższe popołudnie w Quito.





Część I artykułu: http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2017/07/zowie-legwany-guptaki-wyspy-zowie-czyli.html

Więcej zdjęć: https://goo.gl/photos/6iXh5dhBX7i3wZEc6






1 komentarz: