piątek, 21 lipca 2017

Park Narodowy Yangmingshan. Tajwan



Żaden szanujący się podróżnik nie opuści Tajpej i w ogóle całego Tajwanu bez przewędrowania bodajże jednym szlakiem Parku Narodowego Yangmingshan, jednego z dziewięciu parków narodowych Tajwanu, chyba najpopularniejszego, bo i najłatwiej dostępnego. Położony jest na północnych peryferiach Tajpej.

Najpierw metro, potem autobus i jeszcze nie minęła godzina ósma, jak już jestem w samym centrum parku narodowego. Mapka, którą dostaję w informacji turystycznej, jest gęsta od szlaków i szlaczków. Który z nich mam wybrać, tak żeby nie wracać tą samą drogą? Aha, to jak pójdę w kierunku góry Qixing, to mogę zejść na jej drugą stronę. Do szczytu tylko 2,5 kilometra.


Nie tylko ja wybrałam się dzisiaj w góry, na szlaku całkiem tłoczno. Na szczycie – jeszcze bardziej. Nic dziwnego, Qixing (1120 metrów n.p.m.) to najwyższy szczyt Parku Narodowego Yangmingshan i w ogóle najwyższy nieczynny, przynajmniej na razie, wulkan Tajwanu. To zresztą doczytałam dopiero na szczycie, kiedy skonfrontowałam mapkę z przewodnikiem. O jakże się cieszę, że wędrowałam w nieświadomości – bo gdybym wiedziała, że tak wysoko i tak stromo, to może obeszłabym Górę Siedmiu Gwiazd, jak tłumaczy się chińską nazwę tego szczytu, jakimś okrężnym szlakiem. Góra Siedmiu Gwiazd, bo po ostatniej erupcji, 700 tysięcy lat temu, z wcześniejszego krateru wyłoniło się siedem małych szczytów. Teraz zarośniętych, nierozpoznawalnych przez laika.

 

To było jednak, mimo pewnego wysiłku, przyjemne wędrowanie, chociaż jaszczurki, nawet te ze srebrzysto-niebieskim ogonem, nie chciały pozować do zdjęć. Tym bardziej niegościnny okazał się ponad metrowej długości wąż wygrzewający się na kamiennych schodach szlaku. Pokazał mi tylko ogon – może to i dobrze! Za to mogłam się napatrzeć na rozleniwione wiewiórki i nieuświadomionych turystów, którzy je dokarmiali. A, i mogłam też nasłuchać się przebojów tajwańskiego popu wydobywających się z niesionych w rękach „nadajników” – niczym z tranzystorów z lat mojej młodości. Nie pierwszy to przypadek, który obserwuję, takiego umilania sobie wędrowania. Czy ktoś kiedyś położy kres tej okropnej modzie?!



Schodzę północną stroną zbocza, szlak wiedzie u podnóża Datun, szczytu znanego z pewnej aktywności wulkanicznej. Księżycowe krajobrazy, opary wydobywające się przez szczeliny w ziemi, gorący żużel, fumarole i inhalacja siarkowodorem. I nawet jedno bulgocące wrzątkiem źródełko.
Pozostaje niedosyt, że mogłam przejść tylko jednym ze szlaków Yangmingshan.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz