Żaden szanujący się podróżnik nie opuści Tajpej i w ogóle całego Tajwanu bez przewędrowania bodajże jednym
szlakiem Parku Narodowego Yangmingshan, jednego z dziewięciu parków narodowych
Tajwanu, chyba najpopularniejszego, bo i najłatwiej dostępnego. Położony jest
na północnych peryferiach Tajpej.
Najpierw metro,
potem autobus i jeszcze nie minęła godzina ósma, jak już jestem w samym centrum
parku narodowego. Mapka, którą dostaję w informacji turystycznej, jest gęsta od
szlaków i szlaczków. Który z nich mam wybrać, tak żeby nie wracać tą samą
drogą? Aha, to jak pójdę w kierunku góry Qixing, to mogę zejść na jej drugą
stronę. Do szczytu tylko 2,5
kilometra.
Nie tylko ja
wybrałam się dzisiaj w góry, na szlaku całkiem tłoczno. Na szczycie – jeszcze
bardziej. Nic dziwnego, Qixing (1120 metrów n.p.m.) to najwyższy szczyt Parku
Narodowego Yangmingshan i w ogóle najwyższy nieczynny, przynajmniej na razie,
wulkan Tajwanu. To zresztą doczytałam dopiero na szczycie, kiedy
skonfrontowałam mapkę z przewodnikiem. O jakże się cieszę, że wędrowałam w
nieświadomości – bo gdybym wiedziała, że tak wysoko i tak stromo, to może
obeszłabym Górę Siedmiu Gwiazd, jak tłumaczy się chińską nazwę tego szczytu,
jakimś okrężnym szlakiem. Góra Siedmiu Gwiazd, bo po ostatniej erupcji,
700 tysięcy lat temu, z wcześniejszego krateru wyłoniło się siedem małych
szczytów. Teraz zarośniętych, nierozpoznawalnych przez laika.
To było jednak,
mimo pewnego wysiłku, przyjemne wędrowanie, chociaż jaszczurki, nawet te ze
srebrzysto-niebieskim ogonem, nie chciały pozować do zdjęć. Tym bardziej
niegościnny okazał się ponad metrowej długości wąż wygrzewający się na
kamiennych schodach szlaku. Pokazał mi tylko ogon – może to i dobrze! Za to
mogłam się napatrzeć na rozleniwione wiewiórki i nieuświadomionych turystów,
którzy je dokarmiali. A, i mogłam też nasłuchać się przebojów tajwańskiego popu
wydobywających się z niesionych w rękach „nadajników” – niczym z tranzystorów z
lat mojej młodości. Nie pierwszy to przypadek, który obserwuję, takiego umilania
sobie wędrowania. Czy ktoś kiedyś położy kres tej okropnej modzie?!
Schodzę północną
stroną zbocza, szlak wiedzie u podnóża Datun, szczytu znanego z pewnej
aktywności wulkanicznej. Księżycowe krajobrazy, opary wydobywające się przez
szczeliny w ziemi, gorący żużel, fumarole i inhalacja siarkowodorem. I nawet
jedno bulgocące wrzątkiem źródełko.
Pozostaje
niedosyt, że mogłam przejść tylko jednym ze szlaków Yangmingshan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz