środa, 8 kwietnia 2015

Czas na Kambodżę - Phnom Penh


Stolicy Kambodży, Phnom Penh, planowałam poświęcić nieco więcej czasu, ale Kha Vi Guest House okazał się wyjątkowo podłym hotelem. Tym razem nie spotykam żadnego Australijczyka, który by mnie przypadkiem przekonał, że hotel nie taki znów zły. Szkoda mi jednak czasu na szukanie lepszego lokum; muszą mi wystarczyć dwa dni.


I wystarczają. Wszystko, co jest rzeczywiście warte zobaczenia w stolicy Kambodży, można w ciągu dwóch dni zwiedzić : Pałac Królewski ze Srebrną Pagodą i Muzeum Narodowe to doskonałe przykłady khmerskiej architektury. Srebrna Pagoda to niewątpliwie najznakomitszy zabytek Phnom Penh. Nazwana tak za sprawą podłogi wyłożonej ponad pięcioma tysiącami srebrnych płyt o wadze ponad jednego kilograma każda. Wybudowana w latach 1892-1902, świątynia miała najpierw podłogę drewnianą, srebrną zyskała dopiero w 1962 roku, podczas gruntownej przebudowy. Szczęśliwie przetrwała czystkę Czerwonych Khmerów, którzy w ten sposób (nie niszcząc dzieła!) zamanifestowali swoją „troskę” o bogactwa narodowe. Obecnie podłoga w większości zakryta jest dywanami (i trudno się dziwić, tabuny wiernych i turystów starłyby ją w pył w bardzo krótkim czasie!), ale odsłonięty fragment daje pojęcie o całości. Szkoda tylko, że w niektórych miejscach płyty ordynarnie posklejano taśmą klejącą.
Godna uwagi jest świątynna kolekcja figur Buddy, na czele z niewielkim kryształowym posążkiem nazywanym kambodżańskim Szmaragdowym Buddą.
















W Muzeum Narodowym, w miejscu z przebogatą kolekcją zabytków khmerskiej sztuki, poznaję dwa nowe zjawiska, z jakimi dotychczas się nie spotkałam. Przed jednym z eksponatów, posągiem Buddy, pani rozdaje pęki lotosu, który należy włożyć do naczynia stojącego przed figurą, oddając tym samym hołd Oświeconemu. Tyle że razem z kwiatem należy złożyć odpowiednią daninę. Pani pilnuje, żeby tego obowiązku nie zaniedbać. Ale zwiedzający też już są bardziej oświeceni – albo kwiat oddają, albo wcale go nie biorą. Kto z nas lubi robić cokolwiek pod przymusem?
Drugie zjawisko to płatne WC. Jak świat długi i szeroki, we wszystkich muzeach we wszystkich krajach, które odwiedziłam, toalety były bezpłatne. W Muzeum Narodowym w Phnom Penh trzeba zapłacić.
O, nie! W końcu tuż obok muzeum znajduje się uniwersytet, w końcu to też budynek publiczny, a poza tym nie trzeba kupować biletu wstępu.

Tuż za uniwersytetem zaczyna się słynna ulica 178 (bo ulice w Phnom Penh są numerowane), zwana ulicą Artystów. Wzdłuż ulicy liczne galerie sztuki, ale jakże inne są te galerie od tych spotykanych gdzie indziej na świecie. Nie zmienia to jednak faktu, że warto się tutaj powłóczyć.

Świątynie Wat Botum, Wat Ounalom, Wat Phnom dają pojęcie, jak wyglądają miejsca tutejszych obrzędów religijnych. Przemieszczający się po nich mnisi, odziani w szafranowego koloru szaty, niejednokrotnie chodzą na bosaka, ale w dłoniach dzierżą torby z laptopami. 

A przy okazji: słowo wat wystąpi jeszcze nieraz, zatem wypada sprecyzować nieco jego znaczenie. Wat to nazwa otoczonego murem zespołu budynków spełniających rolę świątyni, klasztoru i miejsca zgromadzeń – dotyczy to całej Azji Południowo-Wschodniej. W skład takiego otoczonego murami świątynnego kompleksu wchodzą różne budynki pełniące rozmaite funkcje, o różnej architekturze i znaczeniu. Bot lub ubosot(h) to miejsce, w którym wyświęca się mnichów. W wielu świątyniach mogą w nim przebywać tylko mnisi. Viharn to świątynne sanktuarium, sala modlitewna, czasem budowana jako pawilon bez ścian. Tutaj znajdują się wizerunki Buddy, tutaj mnisi spotykają się z wiernymi. Mondop jest zbudowanym, najczęściej na planie prostokąta, budynkiem mieszczącym bibliotekę. Mnisi mieszkają w kuti, czasem jest to jeden budynek, a czasami – kilka. Nieodłącznym elementem buddyjskich watów stupy, w budowlach wywodzących się z architektury khmerskiej noszące nazwę prang, w Tajlandii – chedi. Mogą mieć kształt iglicy, stożka lub pęku lotosu, o różnorodności szczegółów architektonicznych i zdobień nie wspominając. W nich umieszczane są relikwie lub prochy świątobliwych lub wybitnych ludzi, także monarchów.
Za centrum kambodżańskiego buddyzmu uważany jest Wat Ounalom i jako taki stał się celem szczególnie brutalnych ataków Czerwonych Khmerów. Wybudowany w XV wieku dla pomieszczenia relikwii – włosa z brwi Buddy – został zbezczeszczony, ogołocony z ozdób i relikwii, a mieszkających tu 500 mnichów w większości zgładzono. Ale relikwię udało się ocalić. Znajduję się pod główną stupą.

Jednak chyba najbardziej znaną świątynią Phnom Penh jest Wat Phnom, której zresztą stolica zawdzięcza swoją nazwę. Phnom oznacza wzgórze, Penh jest imieniem kobiety, która w 1373 roku, idąc po wodę do rzeki Mekong, zauważyła płynący nią pień drzewa, a w jego dziupli cztery figurki Buddy z brązu i jedną z kamienia. Poleciła, aby i figurki, i pień wyłowić, usypać nieopodal wzgórze, a wyłowione drewno wykorzystać do zbudowania świątyni dla wyłowionych figurek. Powstałe 27-metrowe wzniesienie nazwano jej imieniem, Wzgórze Pani Penh – Phnom Penh. Na przestrzeni wieków świątynia była wielokrotnie przebudowywana i zmieniała swoje oblicze, ale cześć oddawana pani Penh jest niezmienna. Niewielka kapliczka za główną stupą, mieszcząca jej uśmiechniętą i pulchną figurkę, jest otoczona kobietami. Podobno tak jest zawsze, gdyż pani Penh szczególnie sprzyja kobietom.
Niestety – a może i dobrze – nie widzę małp, które mają zwyczaj hasać po wzgórzu, jest za to słoń Sambo. 51-letni słoń przeżył reżim Czerwonych Khmerów, mimo rozdzielenia go z jego właścicielem. Po kilku latach po powrocie do domu w Phnom Penh właścicielowi udało się odzyskać słonia dzięki przypadkowej informacji jakiegoś turysty. Dzisiaj Sambo, podobno jedyny słoń w Phnom Penh, stanowi atrakcję turystyczną i często pozuje do zdjęć.


A skoro mowa o Czerwonych Khmerach. 17 kwietnia 1975 roku ich oddziały zajęły Phnom Penh, rozpoczynając najbardziej ciemny i najbardziej krwawy okres dziejów Kambodży. Kończyłam wtedy studia, dwa miesiące później broniłam pracę magisterską. Niewiele wtedy wiedzieliśmy o tym, co dzieje się w oddalonej o tysiące kilometrów Kambodży. Pewnie docierały do nas jakieś sygnały, ale chyba nie bardzo zwracaliśmy na nie uwagę. Kto dziś pamięta…


Wieczorny aerobik przed Pomnikiem Przyjaźni Kambodżańsko-Wietnamskiej

2 komentarze:

  1. bardzo interesujące i jak zwykle kupuje autentycznością relacji

    OdpowiedzUsuń
  2. emerytka w podróży2 października 2015 13:33

    Dziękuję bardzo. Cieszę się, że się "daje" czytać!

    OdpowiedzUsuń