Stolicy Kambodży, Phnom Penh, planowałam
poświęcić nieco więcej czasu, ale Kha Vi Guest House okazał się wyjątkowo podłym
hotelem. Tym razem nie spotykam żadnego Australijczyka, który by mnie
przypadkiem przekonał, że hotel nie taki znów zły. Szkoda mi jednak czasu na
szukanie lepszego lokum; muszą mi wystarczyć dwa dni.
I wystarczają.
Wszystko, co jest rzeczywiście warte zobaczenia w stolicy Kambodży, można w ciągu dwóch dni zwiedzić : Pałac Królewski ze Srebrną Pagodą i Muzeum Narodowe to
doskonałe przykłady khmerskiej architektury. Srebrna Pagoda to niewątpliwie
najznakomitszy zabytek Phnom Penh. Nazwana tak za sprawą podłogi wyłożonej
ponad pięcioma tysiącami srebrnych płyt o wadze ponad jednego kilograma każda.
Wybudowana w latach 1892-1902, świątynia miała najpierw podłogę drewnianą,
srebrną zyskała dopiero w 1962 roku, podczas gruntownej przebudowy. Szczęśliwie
przetrwała czystkę Czerwonych Khmerów, którzy w ten sposób (nie niszcząc
dzieła!) zamanifestowali swoją „troskę” o bogactwa narodowe. Obecnie podłoga w
większości zakryta jest dywanami (i trudno się dziwić, tabuny wiernych i
turystów starłyby ją w pył w bardzo krótkim czasie!), ale odsłonięty fragment
daje pojęcie o całości. Szkoda tylko, że w niektórych miejscach płyty ordynarnie
posklejano taśmą klejącą.
Godna uwagi jest
świątynna kolekcja figur Buddy, na czele z niewielkim kryształowym posążkiem
nazywanym kambodżańskim Szmaragdowym Buddą.
W Muzeum Narodowym, w miejscu z przebogatą kolekcją zabytków khmerskiej sztuki, poznaję dwa nowe zjawiska, z jakimi dotychczas się nie spotkałam. Przed jednym z eksponatów, posągiem Buddy, pani rozdaje pęki lotosu, który należy włożyć do naczynia stojącego przed figurą, oddając tym samym hołd Oświeconemu. Tyle że razem z kwiatem należy złożyć odpowiednią daninę. Pani pilnuje, żeby tego obowiązku nie zaniedbać. Ale zwiedzający też już są bardziej oświeceni – albo kwiat oddają, albo wcale go nie biorą. Kto z nas lubi robić cokolwiek pod przymusem?
Drugie zjawisko
to płatne WC. Jak świat długi i szeroki, we wszystkich muzeach we wszystkich
krajach, które odwiedziłam, toalety były bezpłatne. W Muzeum Narodowym w Phnom
Penh trzeba zapłacić.
O, nie! W końcu
tuż obok muzeum znajduje się uniwersytet, w końcu to też budynek publiczny, a
poza tym nie trzeba kupować biletu wstępu.
Tuż za
uniwersytetem zaczyna się słynna ulica 178 (bo ulice w Phnom Penh są
numerowane), zwana ulicą Artystów. Wzdłuż ulicy liczne galerie sztuki, ale
jakże inne są te galerie od tych spotykanych gdzie indziej na świecie. Nie
zmienia to jednak faktu, że warto się tutaj powłóczyć.
Świątynie Wat
Botum, Wat Ounalom, Wat Phnom dają pojęcie, jak wyglądają miejsca tutejszych
obrzędów religijnych. Przemieszczający się po nich mnisi, odziani w
szafranowego koloru szaty, niejednokrotnie chodzą na bosaka, ale w dłoniach
dzierżą torby z laptopami.
A przy okazji: słowo wat wystąpi jeszcze nieraz, zatem wypada sprecyzować nieco jego
znaczenie. Wat to nazwa otoczonego
murem zespołu budynków spełniających rolę świątyni, klasztoru i miejsca
zgromadzeń – dotyczy to całej Azji Południowo-Wschodniej. W skład takiego
otoczonego murami świątynnego kompleksu wchodzą różne budynki pełniące rozmaite
funkcje, o różnej architekturze i znaczeniu. Bot lub ubosot(h) to miejsce, w którym wyświęca się
mnichów. W wielu świątyniach mogą w nim przebywać tylko mnisi. Viharn to świątynne sanktuarium, sala
modlitewna, czasem budowana jako pawilon bez ścian. Tutaj znajdują się
wizerunki Buddy, tutaj mnisi spotykają się z wiernymi. Mondop jest zbudowanym, najczęściej na planie prostokąta, budynkiem
mieszczącym bibliotekę. Mnisi mieszkają w kuti,
czasem jest to jeden budynek, a czasami – kilka. Nieodłącznym elementem
buddyjskich watów są stupy, w budowlach wywodzących się z
architektury khmerskiej noszące nazwę prang,
w Tajlandii – chedi. Mogą mieć
kształt iglicy, stożka lub pęku lotosu, o różnorodności szczegółów
architektonicznych i zdobień nie wspominając. W nich umieszczane są relikwie
lub prochy świątobliwych lub wybitnych ludzi, także monarchów.
Za centrum
kambodżańskiego buddyzmu uważany jest Wat Ounalom i jako taki stał się celem
szczególnie brutalnych ataków Czerwonych Khmerów. Wybudowany w XV wieku dla
pomieszczenia relikwii – włosa z brwi Buddy – został zbezczeszczony, ogołocony
z ozdób i relikwii, a mieszkających tu 500 mnichów w większości zgładzono. Ale
relikwię udało się ocalić. Znajduję się pod główną stupą.
Jednak chyba
najbardziej znaną świątynią Phnom Penh jest Wat Phnom, której zresztą stolica
zawdzięcza swoją nazwę. Phnom oznacza wzgórze, Penh jest imieniem kobiety,
która w 1373 roku, idąc po wodę do rzeki Mekong, zauważyła płynący nią pień
drzewa, a w jego dziupli cztery figurki Buddy z brązu i jedną z kamienia.
Poleciła, aby i figurki, i pień wyłowić, usypać nieopodal wzgórze, a wyłowione
drewno wykorzystać do zbudowania świątyni dla wyłowionych figurek. Powstałe
27-metrowe wzniesienie nazwano jej imieniem, Wzgórze Pani Penh – Phnom Penh. Na
przestrzeni wieków świątynia była wielokrotnie przebudowywana i zmieniała swoje
oblicze, ale cześć oddawana pani Penh jest niezmienna. Niewielka kapliczka za
główną stupą, mieszcząca jej uśmiechniętą i pulchną figurkę, jest otoczona
kobietami. Podobno tak jest zawsze, gdyż pani Penh szczególnie sprzyja
kobietom.
Niestety – a
może i dobrze – nie widzę małp, które mają zwyczaj hasać po wzgórzu, jest za to
słoń Sambo. 51-letni słoń przeżył reżim Czerwonych Khmerów, mimo rozdzielenia
go z jego właścicielem. Po kilku latach po powrocie do domu w Phnom Penh właścicielowi
udało się odzyskać słonia dzięki przypadkowej informacji jakiegoś turysty.
Dzisiaj Sambo, podobno jedyny słoń w Phnom Penh, stanowi atrakcję turystyczną i
często pozuje do zdjęć.
A skoro mowa o
Czerwonych Khmerach. 17 kwietnia 1975 roku ich oddziały zajęły Phnom Penh,
rozpoczynając najbardziej ciemny i najbardziej krwawy okres dziejów Kambodży.
Kończyłam wtedy studia, dwa miesiące później broniłam pracę magisterską.
Niewiele wtedy wiedzieliśmy o tym, co dzieje się w oddalonej o tysiące
kilometrów Kambodży. Pewnie docierały do nas jakieś sygnały, ale chyba nie bardzo
zwracaliśmy na nie uwagę. Kto dziś pamięta…
Wieczorny aerobik przed Pomnikiem Przyjaźni Kambodżańsko-Wietnamskiej |
bardzo interesujące i jak zwykle kupuje autentycznością relacji
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo. Cieszę się, że się "daje" czytać!
OdpowiedzUsuń