Z wnętrza statku
wyłania się ponton, którym grupami płyniemy do brzegu. Dostajemy kaski i maski
przeciwgazowe. Czy rzeczywiście będą nam potrzebne? Skoro organizatorzy uznali,
że powinniśmy je mieć, to pewnie mają rację. W końcu jesteśmy na czynnym
wulkanie. W księżycowym krajobrazie wyspy gdzieniegdzie widać zielone, marne
jeszcze roślinki, walczące o prawo do życia.
Przewodnik prowadzi nas w kierunku krateru. Stąpamy po biało-popielato-żółtych kamieniach, pyle, błocie, siarce. Z różnych szczelin, dziur, fumaroli wydobywa się bardziej lub mniej gorąca para. Z bardziej lub mniej świszczącym odgłosem. Bardziej lub mniej śmierdząca. Mam wrażenie, że jestem gdzieś w okolicy Tarnobrzeskiego Zagłębia Siarkowego w latach jego największej świetności. Maski okazują się nie tylko przydatne, ale momentami wręcz niezbędne. Z innych szczelin wypływa woda. Też gorąca.
Największy
krater wulkanu wypełnia teraz jezioro o krystalicznie czystej, wrzącej wodzie.
Chmura pary, podobna do tej, która przed wiekami zainspirowała Cooka, może się
rozciągać nawet do wysokości trzech kilometrów nad kraterem. Ostatnie znaczące
zmiany krajobrazu wyspy zaszły po erupcjach w latach 1981–1983.
Pod koniec XIX i
na początku XX wieku podejmowane były próby przemysłowego wykorzystania zasobów
siarki. W połowie 1914 roku brzeg jednego z kraterów zawalił się, tworząc lawę popiołów
wulkanicznych, które zasypały dziesięciu pracujących robotników. Zniknęli bez
śladu. Przeżył tylko obozowy kot.
Ponownie próbę
pozyskiwania siarki podjęto w roku 1923, tym razem sytuując zabudowania tuż
przy zatoczce, w której wysiedliśmy z naszego stateczku, w pobliżu kolonii
głuptaków – w końcu ptaki najlepiej wiedzą, co robią, tzn. gdzie mają założyć
swoje gniazda! Ostatecznie zaprzestano wydobywania siarki w roku 1930 ze
względu na niską zawartość minerału. Chodząc po ruinach budynków byłej fabryczki,
patrząc na skorodowane pod wpływem siarkowych oparów resztki maszyn, myślę, jak
będą wyglądały wszystkie upadłe kombinaty za lat kilkadziesiąt, o ile nie
zostaną zrewitalizowane na supermarkety czy centra kulturalne.
I jeszcze tylko
tęskne spojrzenie na wodę, a nuż delfiny znów zechcą eskortować naszą łajbę?! Niestety,
nie chcą. Za to wiatr rzuca nami z jeszcze większym impetem niż przed
południem. Na dolnym pokładzie pozostało kilku śmiałków, którym wyraźnie
sprawia przyjemność zimny prysznic wzburzonych fal. Jeśli lubią…
Przybijamy do
brzegu, godzinę później zbliżamy się do Rotorua. Kierowca naszego autobusu chce
nam dogodzić i wyraża ochotę zawiezienia nas, dokąd tylko chcemy. Ale nie
będzie mu dane się wykazać. Okazuje się, że jesteśmy zgodni. Wszyscy chcemy do
supermarketu. Ot, życie!
Rzeczywiście gorąca! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz