Dzisiaj, 26 stycznia, mieszkańcy Dominikany
świętują Dzień Duarte. Kilka lat temu byłam w Santo Domingo właśnie w styczniu,
obchodzono wtedy dwusetną rocznicę urodzin Juana Pablo Duarte (1813–1876), poety, filozofa,
pisarza, aktora, żołnierza, generała. I bohatera narodowego Dominikany.
Zachodni kraniec kolonialnego Santo Domingo wyznacza pochodząca z XVII wieku brama miejska, Puerta del Conde. Była sceną i świadkiem ogłoszenia w 1844 roku niepodległości Dominikany od Haiti. Tutaj po raz pierwszy zawieszono flagę niepodległego państwa.
Rozpościerające się za bramą pola zmieniono w Parque Independencia (Park Niepodległości) z pomnikami i symbolami odnoszącymi się do walki o wolność. W samym centrum wzniesiony z białego marmuru El Altar de la Patria (Ołtarz Ojczyzny), w którym znaleźli wieczny spoczynek Ojcowie Ojczyzny: Juana Pablo Duarte, Francisco del Rosario Sánchez i Ramón Matías Mella. W jego wnętrzu trzy wielkie posągi, pomniki bohaterów, również z białego marmuru, wznoszą się nad płytą kryjąca ich prochy. Kiedy docieram do parku, właśnie kończy się jakaś uroczystość. Nie mam czasu na wnikanie, z jakiego powodu została zorganizowana, bo prawdę powiedziawszy, głównym moim celem jest w tej chwili dotarcie do informacji turystycznej.
Wszystko staje się jasne, gdy dzień później, 26 stycznia wychodzę z hotelu i wita mnie pochód uczniów ubranych w niebieskie koszule i bluzki oraz beżowe spodnie lub spódniczki, z flagami i portretami Juana Duarte. Bo to właśnie dzisiaj mija dwusetna rocznica urodzin Duarte – poety, pisarza, filozofa, aktora, żołnierza, generała i bohatera narodowego. Jednego z Ojców Ojczyzny. Obchody zaczęto już wczoraj złożeniem kwiatów w mauzoleum na Placu Niepodległości – to właśnie była uroczystość, na której zakończenie trafiłam.
Kiedy jeszcze kilkakrotnie mam okazję przechodzić koło parku, widzę, z jakim zainteresowaniem ludzie czytają ustawione wokół parku tablice ze szczegółowym życiorysem Duarte, ilustrowanym obrazami przedstawiającymi szczególnie ważne chwile jego życia. Żurnaliści przeprowadzają wywiady. Filmują ludzi studiujących życiorys bohatera narodowego.
Tymczasem idę z
młodzieżą. Nie wiem dokąd, ale pewnie gdzieś dojdę i zobaczę, jak
Dominikańczycy świętują ważne dla nich rocznice. Dochodzę do katedry. Tutaj ustawione
w szpalery wojsko oczekuje na oficjalne delegacje rządowe. O godzinie 10.00 ma
się odbyć uroczysta msza. Wpuszczani są tylko zaproszeni goście.
A ja to co, nie
gość jestem?! Podchodzę do bramy placu przed katedrą i pytam pani
„ochroniarki”, czy mogę wejść. Pani chyba nie spodziewała się tego, że ktoś
obcy zechce wziąć udział w uroczystościach, wygląda na zaskoczoną, moment się
waha, ale w końcu prosi o pokazanie zawartości plecaka (ta procedura nie tylko
mnie dotyczy) i pozwala wejść. Kolejna pani, już przy drzwiach katedry,
zdecydowanie nie chce mnie wpuścić, ale tłumaczę, że pierwsza pani nie miała
zastrzeżeń, że chcę uczestniczyć w ich święcie itd. I zostaję wpuszczona.
(...) Uroczystości w
katedrze to nie ostatni punkt obchodów rocznicy urodzin Pablo Duarte. Późnym
popołudniem na ulicy Dam jestem świadkiem uroczystej kawalkady. Najpierw
orkiestra, później jadący na koniach wojskowi z flagami. Kolejni jeźdźcy są
zapewne reprezentantami jakiejś społeczności, jak wynika z jednakowych strojów,
w jakie są ubrani. Na końcu wszyscy „niezorganizowani” w strojach dowolnych,
ale za to co drugi z komórką przy uchu. Towarzyszą im cykliści i pieszy. I
wszyscy muszą, obowiązkowo, przed Panteonem zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie na
koniu. Koniom ślizgającym się na miejskim bruku chyba nie bardzo się to podoba…
Pełna wrażeń wracam do hotelu, ale… Chyba nie tak prędko. Droga do hotelu przebiega obok ruin klasztoru franciszkanów. Zabytkowe mury i brama stanowią tego wieczoru scenografię widowiska, pobliska ulica – widownię. O, to znaczy, że ruiny służą nie tylko do fotografowania. Impreza – też z okazji obchodzonego święta – właśnie się zaczyna, prawie wszystkie miejsca są już zajęte. Jedna z pań „trzyma” aż cztery miejsca. Przysiadam na jednym z krzeseł, mówiąc, że jak przyjdą jej znajomi, zwolnię je. Pani chyba nie bardzo się to podoba, co widzi „sąsiad” za moim siedzeniem. Zaprasza mnie na miejsce zarezerwowane przez niego. Mówi, że zawsze rezerwuje jedno miejsce „na wszelki wypadek”.
Fernando jest
doskonale „przygotowany” do imprezy (zresztą, jak widzę dookoła, nie tylko on).
W małej, przenośnej lodówce lód, w reklamówce wino i woda. Nie nalega, gdy
dziękuję i nie chcę poczęstować się drinkiem, ale równocześnie deklaruje, że
jego towarzystwo jest bezpieczne, bo on jest militar. Nie jestem pewna, czy zawód, może raczej funkcja
wojskowego gwarantuje bezpieczeństwo, ale skoro tak twierdzi… I jak podglądam,
jego drinki składają się głównie z wody i lodu, a przyniesiona butelka wina
chyba na długo mu wystarczy.
Zaczynają się występy. Kolejne zespoły prezentują swoje programy. Fernando komentuje je, wyjaśnia, który utwór to salsa, który merengue. Merengue, znane i popularne na całych Karaibach, ma swoje korzenie właśnie tutaj, na Dominikanie, a ja w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że moje spotkanie z tą muzyką, a ściślej mówiąc, z muzyką i tańcem – narodową muzyką i tańcem Dominikany – odbędzie się w tak fantastycznych okolicznościach.
Obserwuję
uczestników imprezy. Wszyscy, ale to dosłownie wszyscy, ruszają w tany.
Niekoniecznie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Niektóre pary rzeczywiście
tańczą na każdym skrawku wolnej przestrzeni. Między rzędami krzeseł, na
chodniku, na murawie wokół estrady. Inni stojąc przy swoich krzesłach. Nawet
ci, którzy nie wstali, też tańczą – siedząc, podrygują w takt żywej i radosnej
muzyki.
W pewnym momencie, po zapowiedzi konferansjera wszyscy cichną, powstają z miejsc i zwracają się w stronę pobliskiego budynku, na którym powiewa flaga. Następuje część oficjalna uroczystości – oddanie hołdu fladze Republiki Dominikany. W utworze będącym rodzajem dialogu uczestniczą wszyscy. Przypomina to trochę nasze „Kto ty jesteś? Polak mały”, tylko jest dużo, duże dłuższe, a stojący obok mnie ludzie znają na pamięć wszystkie odpowiedzi, do ostatniego wersu.
I tylko trochę dziwnie się czuję, kiedy dzień
później w parku Centro de los Heroes (Centrum Bohaterów) na pomniku „Kula
ziemska” widzę graffiti: ni patría, ni bandera
(ani ojczyzna, ani flaga). A skoro o graffiti mowa… Przez noc na ścianach
domów przybyło kilka nowych portretów Pablo Duarte – nawiasem mówiąc, bardzo
starannie wykonanych – a że tuż obok istniejącego wcześniej graffiti
ostrzegającego przed narkotykami, to jakie to ma znaczenie.
Jeden z murali - cytat Duarte |
Kościół pw. św. Barbary, w którym Juan Pablo Duarte został ochrzczony |
Chrzcielnica w kościele św. Barbary |
Muzeum w domu, w którym urodził się Duarte |
Telefon komórkowy - wyposażenie obowiązkowe jeźdźca... |
Ruiny klasztoru
franciszkanów –
na tych schodach zainstalowano
trybunę,
na której odbywała się
wieczorna impreza „ku czci”
|
Murale z motywem flagi narodowej (Salcedo) |
Dach ozdobiony motywem flagi (Puerto Plata) |
Super!świat jest przepiękny, wystarczy tylko chcieć zwiedzać :)jest Pani dla mnie inspiracją :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
http://welldone92.blogspot.com/
Dziękuję, taka opinia zawsze inspiruje...
Usuń