Początki Nikkō
jako miejsca kultu sięgają VIII wieku, kiedy na tereny te przybył kapłan Shōdō
Sōnin (735–817). Aby się do Nikkō dostać, poszłam po linii najmniejszego oporu,
wykupując pakiet usług obejmujący przejazd pociągiem, wstępy do trzech świątyń
oraz przejazd autobusem ze stacji kolejowej do zespołu świątyń. Pociąg, jakaś
prywatna linia kolejowa, jedzie prawie dwie godziny do odległej o 128 kilometrów
miejscowości będącej celem chyba wszystkich przybywających do Japonii.
Miasteczko Nikkō,
położone na skraju parku narodowego o tej samej nazwie, kryje wiele skarbów, ale
tym, co przyciąga podróżników z całego świata, jest kompleks chramów Tōshō-gū wzniesiony
jako mauzoleum Ieyasu, pierwszego sioguna z rodu Tokugawa. Zmarły w 1616 roku
Ieyasu życzył sobie co prawda skromnego grobowca, ale niespełna dwadzieścia lat
później jego wnuk, Iemitsu, rozpoczął budowę mauzoleum, które miało być godne
jego dziadka. I rzeczywiście, stworzył obiekt budzący podziw i szacunek. Przede
wszystkim dla talentu twórców. Koszty budowy zamknęły się kwotą czterdziestu
bilionów jenów (według dzisiejszej wartości tej waluty). Sanktuarium nie
ominęła jednak fala krytyki. Główny zarzut to brak prostoty i elegancji charakterystycznej
dla tradycyjnej japońskiej architektury. Ze względu na nieprawdopodobne wręcz
bogactwo zdobień mówi się, że obiekt ten reprezentuje styl japońskiego baroku,
a nawet japońskiego rokoko.
I
chociaż brama Yōmei-mon uważana jest za
najwspanialszy obiekt świątyni, dla mnie równie wspaniała jest pięciopiętrowa
pagoda. Każde z pięter ma swoją symbolikę – ziemia, woda, ogień, wiatr i eter –
coś ulotnego, przemijającego. To najwyższy poziom pagody. Stąd już bliżej do
niematerialnego świata. Oryginalna pagoda z XVII wieku spłonęła, ale na
początku XIX wieku została odbudowana. Obecna nie ma fundamentów. Między poszczególnymi
poziomami nie ma stropów, a na wysokości czwartego piętra zawieszono belkę o
sześćdziesięciocentymetrowej średnicy. Kończy się około dziesięciu centymetrów
nad ziemią. Taka konstrukcja pozwala na przesuwanie się środka ciężkości
budynku, podnosząc jego odporność na podmuchy wiatru czy trzęsienie ziemi.
Teren całego
świątynnego kompleksu wznosi się łagodnie ku górze. Zwiedzając kolejne obiekty,
dociera się do miejsca usytuowanego najwyżej, do grobowca Ieyasu, który jako
jedyny obiekt pozostał skromny, zgodnie z jego życzeniem. Sporych rozmiarów
urna z brązu chroniona jest daszkiem w kształcie stożka. Do grobowca prowadzą strome
schody, każdy stopień wykuty w jednym kamieniu. Pielgrzymów na nich nie
brakuje. Pamięć protoplasty sławnego rodu trwa.
Wizyta w miejscu
wiecznego spoczynku Ieyasu nie mieści się w wykupionym pakiecie. Muszę kupić
dodatkowy bilet, ale dzięki temu mogę zobaczyć kota śpiącego w otoczeniu peonii,
albo po prostu piwonii, na portalu nad wejściem na święte schody prowadzące do
mauzoleum. A kot to nie byle jaki, to arcydzieło japońskiej sztuki, kolejny narodowy
skarb Japonii. Kot został wyrzeźbiony przez Hidari Jingorō, artystę – rzeźbiarza i cieślę, aktywnego latach 1596–1644,
chociaż wielu historyków uważa tę postać za fikcyjną. Jingorō dążył do
stworzenia nowego stylu polegającego na rzeźbieniu jak najbardziej
realistycznych postaci. Biały kot w czarne łaty jest bardzo realistyczny. Drzemie
w tym miejscu od ponad czterystu lat, a ma się wrażenie, że za chwilę zacznie
ziewać i przeciągać się leniwie.
Realistyczne rzeźbiarstwo w drewnie nie rozwinęło
się, nie było kontynuowane, ale miało swój wkład w rozwój innych dziedzin
sztuki, szczególnie ceramiki. Wyglądające jak żywe koty z porcelany,
fascynowały i nadal fascynują kolekcjonerów.
Hidari Jingorō przypisuje się też często
składający się z ośmiu paneli fryz okalający ściany Sinkyusha (Świętej Stajni).
Scena przedstawiona na drugim z tych paneli znana jest powszechnie – to trzy małpy,
z których jedna zakrywa sobie uszy, druga usta, trzecia oczy. Ale mało kto wie,
że wyobrażenie trzech mądrych małp to tylko część historii przedstawionej na
fryzie, historii, która w syntetycznej formie opisuje cały cykl ludzkiego
życia. Nowo narodzone dziecko uczy się wszystkiego od rodziców patrzących z
niepokojem na przyszłość swoich potomków. Rodzice udzielają rad: „nie słuchaj
zła, nie mów zła, nie patrz na zło”. Z biegiem lat dzieci stają się niezależne,
szukają swego miejsca w ziemi. Nie wszystko się udaje, przyjaciele się
odwracają. Nadchodzą lepsze dni, powstaje nowa rodzina. Urodzi się nowe
dziecko, któremu matka przekaże to samo, czego nauczyła się od swoich rodziców:
„nie słuchaj zła, nie mów zła, nie patrz na zło”.
I jakkolwiek uważa się, że wyrażona w scenach
fryzu filozofia ma swe korzenie w chińskiej legendzie buddyjskiej z VIII wieku,
to niewątpliwie ta życiowa maksyma rozprzestrzeniła się na cały świat za sprawą
XVII-wiecznej rzeźby na ścianach Świętej Stajni, przed którą stoję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz