Jednymi z najczęściej odwiedzanych miejsc na Lanzarote są Cueva de los Verdes i Los Jameos del Agua. Nie byłoby tych atrakcji, gdyby nie Tunel Atlantydy (Tunnel de la Atlantida).
Tunel powstał jakieś 20.000 lat temu jako efekt wybuch wulkanu La Corona, w północnej części wyspy, odległego o siedem kilometrów od wschodniego wybrzeża. Górna warstwa wylewającej się z krateru lawy zastygała, pod tworzącą się skorupą nadal kotłowały się zanurzone w płynnej magmie głazy, zatrzymywały się, pędziły dalej popychane przez żywioł tworząc nisze, przejścia, tunele. Wieki później ludzie wykorzystywali je jako schronienie przed piratami i handlarzami niewolników. W części jaskiń aż do XIX wieku mieszkała rodzina Verdes (Zieloni), stąd nazwa: Cueva de los Verdes. Do zwiedzania udostępniony jest około półtorakilometrowy odcinek zakończony niewielką sala koncertową.
Jedną z największych atrakcji
jaskini jest lustrzane jezioro. Nie słyszałam początku wypowiedzi przewodniczki
i byłam pewna, kiedy z pewnym opóźnieniem podeszłam do grupy, że stoję nad głęboką
rozpadliną mieniącą się – za sprawą sztucznego oświetlenia – kolorami żółci i
beżu. Dopiero eksperyment z rzuceniem kamienia uświadomił mi, że stoję nad brzegiem
jeziora o idealnie gładkiej powierzchni a „głęboka rozpadlina” jest lustrzanym
odbiciem w wodzie sklepienia jaskini (podobne zjawisko widziałam wcześniej w
kopalni soli w Zipaquirá, w
Kolumbii).
W dalszej części tunelu, już gdzieś w pobliżu, a właściwie w głębi masywu góry La Corona, znajduje się stacja sejsmologiczna. Tam mają dostęp tylko wtajemniczeni.
Dwa kilometry w
przeciwnym kierunku, tuż nad brzegiem oceanu tunel rozszerza się tworząc kilka
grot. Jedna, zakryta lawowym sklepieniem została przekształconą w salę koncertową/audytorium.
W części, w której tunel jest częściowo odsłonięty, znajduje się niewielkie
słone jezioro połączone z morzem. Jego osobliwością są niewielkie kraby-albinosy
– zwykle żyją na głębokości większej niż kilometr i nie wiadomo, dlaczego upodobały
sobie skały tuż pod powierzchnią jeziora. Dlatego też symbolem tego miejsca nazwanego Los Jameos del Agua jest krab zaprojektowany, podobnie
jak cały kompleks, przez Césara Manrique.
Ten „kompleks” to
restauracje, bary, sztuczne jeziorko/basen, galeria sztuki (w czasie mojego pobytu
nieczynne) i wspomniane wyżej audytorium.
Pamiętając o udziale Césara Manrique w zagospodarowaniu wulkanicznej spuścizny, nie można
nie wspomnieć o wkładzie w to dzieło innego z artystów. Jesús Rafael
Soto (1923–2005) był wenezuelskim malarzem i rzeźbiarzem, przedstawicielem
sztuki kinetycznej i op-artu. Był też specjalistą od systemów oświetleniowych. Przybył
na Lanzarote w wieku dwudziestu lat, założył firmę oświetleniową i realizował
kolejne projekty zlecone przez władze wyspy. I to on podobno miał wpływ na
powrót Manrique z Nowego Jorku na Lanzarote. A ściślej mówiąc zasugerował władzom,
aby przekonały Manrique do powrotu na rodzinną ziemię.
W 1965 roku Soto
został dyrektorem technicznym i artystycznym Cueva de los Verdes i Jameos del
Agua a współpraca tych artystów nie ograniczyła się tylko do tych dwóch miejsc.
Dla mnie wizyta tutaj
to też możliwość porównania tego wnętrza w głębi i nie tylko w głębi ziemi z tunelem, którym wędrowałam w innej części globu –
na wyspie Czedżu w Korei Południowej: http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2017/11/swiat-przybywa-na-czedzu-czedzu.html
![]() |
![]() |