Pomnik/fontanna z fragmentem zastygłej lawy w roli głównej |
Chyba każde miasto lub inne turystyczne
miejsce w Korei ma przypisany slogan. Ten dla wyspy Czedżu, wpisanej w całości
na listę UNESCO, postanowiłam uczynić tytułem tego wpisu. Slogan poznałam co
prawda dopiero po postawieniu stopy na wyspie, ale faktem też jest, że kiedy
tylko zaczęłam planować wjazd do Korei, wyspa Czedżu znalazła się na jednym z
pierwszych miejsc harmonogramu mojej podróży. Tylko że dostanie się na nią wcale nie jest dla
mnie łatwe – mimo że samoloty latają na wyspę i z wyspy niemal co pół godziny.
Kiedy chciałam
kupić bilet lotniczy na wyspę jeszcze w kraju, koreańskie linie lotnicze nie
chciały ze mną nawiązać kontaktu – to znaczy nie personalnie ze mną, ale ze mną
jako obcokrajowcem. Już po przybyciu do Seulu rozmowa w dwóch agencjach
turystycznych przebiegła… nazwijmy to: niezgodnie z moim oczekiwaniem –
proponowana cena znacznie przekraczała moje możliwości. Zaczynałam się już
żegnać z myślą o odwiedzeniu wyspy, gdy pani w informacji turystycznej wskazała
mi biuro linii lotniczych T’way Air, których wcześniej w Internecie nie znalazłam – bilet
kupiłam szybko, niedrogo i bezboleśnie. No, prawie bezboleśnie, bo karty
bankomatowe odmówiły współpracy i nie mogłam nimi zapłacić. Ale na parterze
budynku były bankomaty.
Czedżu dosłownie znaczy „prowincja na
morzu”. A nazywana jest Wyspą Bogów. Położona na południowy wschód od wybrzeży
Korei wulkaniczna wyspa, uznana w 2011 roku za jeden z siedmiu nowych cudów
natury, ma siedemdziesiąt trzy kilometry długości i czterdzieści jeden
kilometrów szerokości. W jej centrum wznosi się uśpiony wulkan Hallasan (1950 m n.p.m.), równocześnie
najwyższy szczyt Korei i centralny punkt parku narodowego, w którym wytyczono
całkiem sporo turystycznych szlaków. Chyba się nie pomylę, mówiąc, że to
głównie Hallasan wabi na wyspę podróżników i turystów.
Magnesem, który
mnie na wyspę przyciągnął, są jednak tunele lawowe. Tunel Manjanggul został
utworzony jakieś dwieście–trzysta tysięcy lat temu. Mając prawie dziesięć
kilometrów długości, jest jednym z najdłuższych tuneli lawowych świata, do
zwiedzania udostępniono zaledwie kilometr. Dokąd zatem kieruję pierwsze kroki
po przybyciu na wyspę?
Idąc tunelem o
szerokości średnio dwudziestu trzech i wysokości trzydziestu metrów, mam
możliwość zobaczenia wszystkich chyba możliwych form, jakie może stworzyć
stygnąca lawa: stalaktyty, stalagmity, nacieki, firany, półki, ławy, tratwy,
mosty, heliktyty, bąble, prążkowania, zgrupowania kalcytu, aragonitu lub gipsu zwane
jaskiniowym popcornem… i kolumny lawowe, chociaż wszystkie mijane nikną w
blasku tej ostatniej, na samym końcu tunelu, wysokiej na siedem metrów i
sześćdziesiąt centymetrów, co daje jej pozycję najwyższej kolumny lawowej na
świecie. Iluminowana kolorowymi żarówkami przyćmiewa wszystkie inne – chociaż
niewątpliwie więcej uroku dodałoby jej dyskretne światło pozwalające na
odkrycie naturalnego piękna. Może wtedy tłok do zrobienia sobie zdjęcia „z
kolumną w tle” byłby mniejszy?
Ikoną tunelu
pozostaje jednak Lawowy Żółw – niezwykła forma przypominająca kształtem nie
tylko żółwia, lecz także zarys wyspy Czedżu. Trudno zatem dziwić się atencji, z
jaką się spotyka.
Kieruję się ku
wyjściu. Pająk jaskiniowy, gatunek unikalny dla tej właśnie jaskini, dobrze się
schował w szczelinach zastygłej lawy. Nie spotykam też innych lokatorów
podziemnego królestwa, chociaż naukowcy naliczyli sporo gatunków tutaj
występujących. Czasem tylko dolatuje furkot skrzydeł zabłąkanego nietoperza –
zabłąkanego, bo licząca trzydzieści tysięcy sztuk nietoperzowa kolonia
upodobała sobie okolice innego z wejść – niedostępnego dla zwiedzających. Czy
trudno się temu dziwić?
Inne wpisy o Korei Południowej:
http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2015/10/szklany-zamek-czedzu-korea-poudniowa.html
http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2017/08/delfin-wieloryb-czy-wzgorze-ddp-seul.html
http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2017/09/artystyczne-migawki-z-daegu-korea.html
http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2015/10/szklany-zamek-czedzu-korea-poudniowa.html
http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2017/08/delfin-wieloryb-czy-wzgorze-ddp-seul.html
http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2017/09/artystyczne-migawki-z-daegu-korea.html
Wynik fantazji organizatorów zwiedzania... |
Lawowy Żółw jest najlepszy!
OdpowiedzUsuńCałkowicie się zgadzam...
Usuńile razy zaglądam na Twój blog wydaje mi się niewiarygodne, że można przedsięwziąć takie wyprawy. Że w samotności, to już kilka pań oswoiło nas ze swoją odwagą, ale mimo wszystko jest to niebywałe osiągnięcie. Podziwiam, podziwiam i zazdroszczę kondycji. Ja mogę jedynie paść się twoją wiedzą na temat nieznanych mi światów, a potem cieszę się, że stać mnie na taksówkę, aby się spotkać z tytanami aktywności w Willi Decjusza. Piękna relacja.
OdpowiedzUsuńBasiu, nie wprawiaj mnie w zażenowanie! Każdy ma coś, czego nie ma ktoś inny i co u kogoś innego podziwia, i czegoś komuś zazdrości. Ja na forum nie przyznam się czego zazdroszczę Tobie…
OdpowiedzUsuń