Większość
współuczestników wyprawy po Outbacku[1]
Australii potraktowała Alice Springs jako krótki, na jedną noc tylko, przystanek
na swojej trasie i nie zaplanowała żadnego zwiedzania. Chyba trochę szkoda, ja mam
co robić całe dwa dni. I żałuję, że tylko dwa dni…
Sam fakt, że
zamieszkane przez zaledwie dwadzieścia pięć tysięcy mieszkańców miasto jest
największym skupiskiem ludności w promieniu 1500 kilometrów,
jest godny uwagi. Godna uwagi jest też stacja telegraficzna, która dała
początek miastu. Teraz od centrum nieco odległa, ale trzykilometrowy spacer do
niej brzegiem koryta rzeki Todd to prawdziwa przyjemność.
Todd to dziwna
rzeka, bez wody. Woda pojawia się sporadycznie, po obfitych opadach, co nie przeszkadza
w odbywaniu dorocznych regat w łódkach poruszanych siłą nóg. Ale to dopiero za
jakieś dwa miesiące. Jeżeli przez przypadek w rzece znajduje się wtedy woda,
impreza zostaje odwołana.
Zza krzakami
zastygł w bezruchu kangur, w każdej chwili gotowy do skoku, do ucieczki.
Żerujące na spalonej słońcem trawie stadko kakadu różowych wcale nie przejmuje
się moją obecnością. Ptaki nie mają czubków, tylko poniżej głowy ciemnoróżowy
kołnierzyk i taki sam brzuszek.
Niskie,
parterowe budynki, stare słupy telegraficzne. I tablice wielokrotnie
przypominające, że to miejsce narodzin miasta. Pamiątki i repliki wnętrz – tak
wyglądało to miejsce na samym początku, gdy w 1871 musiano wybudować stację
przekaźnikową na trasie linii telegraficznej między Adelajdą a Darwin.
Wybudowano ją w pobliżu naturalnych, niewysychających źródeł – springs.
W 1888 roku,
kilka kilometrów na południe od stacji telegraficznej, założono nową osadę o
nazwie Stuart. Miała towarzyszyć stacji kolejowej, ale budowa kolei żelaznej
przedłużała się, zastój w rozwoju miasta trwał do 1933 roku. W tymże roku
miasto zyskało swoją obecną nazwę – Alice Springs. Liczyło wtedy zaledwie
dwustu mieszkańców. Do końca II wojny światowej do miasta nie prowadziła żadna
asfaltowa droga. Teraz drogi
asfaltowe dookoła miasta już są, łączą Alice Springs z innymi częściami
kontynentu. A ja już nie mam czasu na ponowny spacer brzegiem rzeki, wychodzę
na asfaltówkę i muszę się zabawić w autostop, jeżeli chcę szybko wrócić do
miasta.
Pierwszy mijany
samochód, solidna terenówka, zabiera mnie do centrum. Dużo starsze ode mnie
małżeństwo z okolic Melbourne zlikwidowało swoje mieszkanie. Zatrzymane meble i
rzeczy zostawili w garażu u dzieci i od sześciu miesięcy podróżują dookoła
swojego kraju. Nowe, mniejsze już mieszkanie kupią, jak zwiedzą cały kraj!
–
Wiesz, całe życie pracowaliśmy i nigdy nie było czasu, żeby zobaczyć inne
miejsca niż nasze miasto. Aż nam było szkoda, kiedy spotykaliśmy ludzi z innych
kontynentów, którzy mówili, ile w Australii widzieli. A my nie!
Jakże ich
rozumiem. Ja też wielu ciekawych miejsc w Polsce jeszcze nie odwiedziłam!
Witaj. Australia na razie wydaje mi się taka odległa. No cóż jako, że ciągle poruszam się pomiędzy dwoma krajami na razie nie myślę o podróżach. Choć tak w głębi moich myśli podobnie jak opisane przez Ciebie małżeństwo, kiedyś chciałabym wsiąść w auto,zapakować moje psy i wyruszyć w drogę.Ach życie, zobaczmy, co pokaże. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPodobno chcieć to móc… Ja do Australii „jechałam” 32 lata – bo decyzję, żeby zobaczyć ten kraj podjęłam w 1976 roku. Ale dojechałam!
UsuńŻyczę wytrwałości.