Popularnym celem
wycieczek z Luang Prabang są jaskinie Pak Ou. Jaskinie Pak Ou znajdują się w
odległości dwudziestu pięciu kilometrów w górę Mekongu, u ujścia rzeki Nam Ou.
Do jaskiń można się dostać tylko łodzią, zatem w końcu będę miała okazję do
naprawdę „bliskich spotkań” z Mekongiem.
Wraz z pięcioma
innymi amatorami wizyty w jaskiniach płynę długą, wąską łodzią. Jedna za drugą
odbijają od brzegu kolejne łódki, a ja czuję się jak uczestnik jakichś regat –
godzina rozpoczęcia wycieczek organizowanych przez wszystkie chyba biura jest
ta sama. I program też jest identyczny.
Chociaż nie, nie
wszystkie łodzie przybijają do przyczepionej do brzegu stacji benzynowej. My
przybijamy, tankujemy i czym prędzej ścigamy pozostałe łodzie. Mijamy, lub nas
mijają, nie tylko łodzie z turystami. Równie często widzimy długie łodzie
rybaków. Lub ludzi, którzy jedynie przemieszczają się wodą, załatwiając sobie
tylko wiadome sprawy.
Czasem miniemy
sklecony z patyków szałas koło niewielkich zagonów jakiejś uprawy. A tutaj
ponad krzakami wygląda iglica starej stupy. Przy brzegu odłożyły się łachy
piasku. Na jednej krzątają się przy swych łodziach zapewne ich właściciele.
Sterta worków na brzegu i skrzynka, którą człowiek niesie do jednej z łodzi,
każą przypuszczać, że to „port” wioski, której istnienia za zasłoną z drzew
można się domyślać. Na innej łasze dwa woły sczepiwszy się rogami, dają pokaz
swej siły.
W samym środku nurtu sterczy ceglany kikut czegoś, co chyba zaczęto budować. A może to „coś” było celem samym w sobie? Nie zaspokoję mojej ciekawości. Łódka omija szerokim łukiem i resztki konstrukcji zrobionej ręką człowieka i wystające z wody ciemne skały zrobione „ręką” natury.
Po wyżłobionych
na brzegu pisakowych tarasach węszy wychudzony pies. Znajdzie tutaj coś, co
podreperowałoby jego siły? Więcej szczęścia będą chyba miały białe ptaki, które
przysiadły na skałach będących w tym miejscu brzegiem rzeki i gromadzą siły do
ponownej próby wyłowienia z wody czegoś godnego ich podniebienia. Obniżający
się poziom wody odsłonił splątane korzenie drzew, które zda się wkraczają na
szczudłach w brązowo-żółtą toń.
Wyschnięte sitowie też zostało odsłonięte. Z powiewającymi na suchych witkach plastikowych workach, kawałkach papieru, sznurkach, których prąd opadającej wody nie zdołał ponieść dalej. A ile poniósł?
Pierwszy
przystanek, na którym wysiadamy, to wioska Ban Xang Hai – Wieś Wytwórców
Dzbanów. Nazwa ma sugerować profesję, jaką zajmują się mieszkańcy wioski,
chociaż przewodniki wspominają, że obecnie dzbany wytwarza się gdzie indziej, a
mieszkańcy wioski zajmują się wytwarzaniem wina ryżowego lao lao. Ale faktem jest też, że archeologowie odkryli w okolicy
dzbany z początku naszej ery.
Idąc uliczkami
wioski, mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach mieszkańcy zajmują się głównie
handlem. Na straganach królują szale, krosna tkackie ustawione między
straganami mają sugerować, że zostały utkane przez sprzedawcę.
Lao lao też można kupić – tuż po wyjściu
z łodzi czeka na nas kilku panów, proponując degustację wina ryżowego. Żeby nie
kupować „kota w worku”. No, co najwyżej jakąś kobrę w spirytusie – te widać w
słojach na innym ze straganów. Zakupy zrobione (!), niewielka świątynka na
krańcu wioski obfotografowana, wracamy do łodzi.
Wapienne jaskinie
są dwie. Ta niżej położona jest płytsza; aby dotrzeć do tej wyżej położonej, trzeba
pokonać schody, ale nie jest to zbyt wyczerpująca wspinaczka. Jest głębsza i
aby cokolwiek dostrzec, trzeba mieć latarkę. Dla tych, który tego nie
przewidzieli, „serwis” u wylotu groty czuwa – pani proponuje wypożyczenie za
opłatą. Tym razem latarki nie zapomniałam.
Zgodnie z
tradycją jaskinie zostały odkryte w XVI wieku przez króla Setthatirata (tego od
wznoszenia, może raczej fundowania świątyń). I od pięciu wieków są miejscem
kultu, a ludzie przynoszą do jaskiń figury Buddy. Pierwsze zostały złożone w
podziękowaniu za uratowanie ojczyzny. Małe i duże. Chyba najwięcej jest
drewnianych, ale są i kamienne, i ceramiczne. Przedstawiają Buddę stojącego,
siedzącego, leżącego. Wołającego o deszcz, nauczającego, zapewniającego pokój,
dającego ochronę, medytującego. Wiele figurek jest uszkodzonych. Bo zgodnie z
tradycją uszkodzonej figurki Buddy nie wolno wyrzucać – należy ją przynieść do
świętego miejsca.
Ile jest figur w
jaskiniach? Niektórzy mówią, że setki, inni – że cztery tysiące. Zresztą ich
liczba ciągle się zmienia, figurek przybywa. Jedne pokryte są grubą warstwą
kurzu, inne jeszcze błyszczą blaskiem złotej farby, ale wkrótce czas zrobi
swoje.
Wiele figur
ozdobionych jest sztucznymi girlandami czy kawałkami materiału. W wypełnionych
piaskiem wazach tlą się kadzidełka. To znak, że wśród tłumu, który wypełnia
jaskinie (a nie przesadzam, pisząc „tłum”!), są nie tylko turyści, ale również
pielgrzymi.
Z platformy
przed niższą jaskinią jest doskonały widok. Jeszcze ostatni rzut oka na brązowe
wody Mekongu, na sąsiedni brzeg, na góry w oddali. Niebo prawie bezchmurne,
tylko nad niewielką z tej odległości górą gromadzą się białe obłoki. Wyglądają
niczym kłęby pary wydobywające się z krateru wulkanu.
Kilkanaście
metrów niżej czekają nasze łodzie. Odpływamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz