poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Japonia. Park Narodowy Unzen – przedsionek piekieł...


Park Narodowy Unzen został utworzony w 1934 roku i obejmuje teren o dużej aktywności wulkanicznej na wschód od Nagasaki, na półwyspie Shimabara. Pełna nazwa to Park Narodowy Unzen-Amakusa. Amakusa to wyspy, na które nie mam zamiaru jechać, ale na wulkan Unzen – czemu nie… 

Wulkan Unzen jest ciągle czynny. Ostatni okres dużej aktywności przypadł na lata 1991–1995. Najbardziej znamienna w skutkach była erupcja w roku 1991. W jej wyniku zginęły czterdzieści trzy osoby, w tym grupa francuskich i amerykańskich naukowców – wulkanologów. Najwyższymi stożkami wulkanu są: Fugen (1359 m n.p.m.) i Heisei (1486 m n.p.m.). To on właśnie powstał w wyniku erupcji na początku lat 90. XX wieku. Na przełęczy Nita autobus zwalnia, aby wszyscy mogli obejrzeć obydwa szczyty i lawinę wystygłego żużla na zboczu Heisei. Jeszcze dokładniej będę mogła ją zobaczyć, kiedy dotrę na szczyt Fugen. Zanim jednak znalazłam się na przełęczy Nita, najpierw dotarłam do miejscowości Unzen, zupełnie młodego miasta powstałego w wyniku połączenia siedmiu mniejszych miasteczek zawdzięczających gorącym wulkanicznym źródłom swój rozwój jako miejscowości wypoczynkowych. Stąd odjeżdżają autobusy do dolnej stacji kolejki linowej na górę Myōken (1333 m n.p.m.), najniższy ze szczytów Unzen. 

 















Dolna stacja kolejki to też początek okrężnego szlaku na Fugen. Zgodnie z tym, co powiedział pan w informacji turystycznej, nie ma połączenia między górną stacją kolejki a szlakiem. Zatem jeżeli chcę się wspiąć na Fugen, nie mogę sobie ułatwić wspinaczki, pokonując pierwszy odcinek kolejką. Szkoda, wybieram jednak szlak.

Pół godziny później okazuje się, że pan chyba nigdy tutaj nie był i źle zinterpretował schematyczną mapkę. Mogłam spokojnie podjechać kolejką i tutaj dopiero wejść na szlak. I tym samym zaoszczędzić trochę czasu i sił!

 
Z żalem mijam górną stację kolejki i idę dalej. Mijam niewielki chram poświęcony bodhisattwie Myōken. Szlak miejscami jest bardzo stromy, zaopatrzony w liny ułatwiające wspinanie się i schodzenie niewygodną, a tym samym niebezpieczną ścieżką. Spotykam tylko dwie grupy Japończyków, chyba nieco zdziwionych widokiem osoby samotnie przemierzającej szlak. Dwoje z nich pyta się, czy na pewno jestem sama. Ale przecież kiedy przemierzałam szlak na zboczu Fudżi, mijały mnie pojedyncze osoby, czyli samodzielne wędrowanie po górach nie jest w tym kraju takie bardzo nienormalne. A w końcu to nie taka znów wielka góra – Giewont jest o 535 metrów wyższy!





Docieram na szczyt Fugen. Nieomal w ostatniej chwili, zanim mgła zasnuje nie tylko Heisei, ale i wszystko dookoła.
To był wspaniały spacer. Inną już ścieżką wracam najpierw do dolnej stacji kolejki, następnie w kierunku miasteczka. Mijam najstarsze japońskie pole golfowe, założone w 1913 roku i… gubię szlak.


Miałam wrócić przez teren, na którym gorące źródła i wydobywająca się ze szczelin w ziemi para uzasadniają nadawaną przez Japończyków takim miejscom nazwę jigoku, co oznacza piekło. Ale coś mi się wydaje, że pomyliłam kierunek. A autobus do Nagasaki, ostatni w tym dniu, mam za pół godziny. Czarno to widzę!

 
Zaczynają się zabudowania miasta. Przed pierwszym domem – to raczej jakiś warsztat – widzę kręcącego się Japończyka. Podchodzę zapytać, czy chociaż w dobrym kierunku idę, jak daleko jest do dworca autobusowego i czy mam szansę zdążyć na autobus za pół godziny. Pan pokazuje, że nie zna angielskiego, ale coś jednak rozumie. Pospiesznie wyrzuca ze stojącego pickupa jakieś rzeczy, które leżą na siedzeniu, każe mi wsiadać do samochodu i pięć minut później jestem na dworcu. Moja wdzięczność nie ma granic. Skłaniam się niżej, niż dotychczas mi się to zdarzało i nawet niż pozwala na to mój zdezelowany kręgosłup…
Znów mi się lapsło…

Dzięki temu, że mnie podwiózł, mogę jeszcze zrobić króciutki wypad do jigoku, położonego w centrum miasteczka Unzen głazowiska, z którego szczelin wydobywają się z sykiem chmury gorącej pary wodnej. Umieszczony na zboczu krzyż przypomina, że właśnie tutaj męczennicy katoliccy, w sanktuarium których byłam przedwczoraj, byli poddawani mękom polegającym na zanurzaniu ich w gorących wodach wypluwanych z podziemnych źródeł.

I tak po krótkiej wizycie w przedsionku piekieł czekam na autobus o 16:00. W przedsionku, bo centrum piekieł odwiedzę za kilka dni. Zakończyłam wycieczkę zgodnie z planem.

 















A po Nagasaki krążą grupy występujących w festiwalu Kunchi. Tańczą przed domami i sklepami, gwarantując fortunę jego mieszkańcom i pracownikom…





2 komentarze:

  1. piękne zdjęcia i krajobrazy, muszą się wybrać kiedyś w te rejony :)

    OdpowiedzUsuń
  2. świetne zdjęcia, mój podróżowy cel numer 1 ! :)

    OdpowiedzUsuń