Park Narodowy
Unzen został utworzony w 1934 roku i obejmuje teren o dużej aktywności
wulkanicznej na wschód od Nagasaki, na półwyspie Shimabara. Pełna nazwa to Park
Narodowy Unzen-Amakusa. Amakusa to wyspy, na które nie mam zamiaru jechać, ale
na wulkan Unzen – czemu nie…
Wulkan Unzen
jest ciągle czynny. Ostatni okres dużej aktywności przypadł na lata 1991–1995.
Najbardziej znamienna w skutkach była erupcja w roku 1991. W jej wyniku zginęły
czterdzieści trzy osoby, w tym grupa francuskich i amerykańskich naukowców –
wulkanologów. Najwyższymi stożkami wulkanu są: Fugen (1359 m n.p.m.) i Heisei (1486 m n.p.m.). To on
właśnie powstał w wyniku erupcji na początku lat 90. XX wieku. Na przełęczy
Nita autobus zwalnia, aby wszyscy mogli obejrzeć obydwa szczyty i lawinę
wystygłego żużla na zboczu Heisei. Jeszcze dokładniej będę mogła ją zobaczyć,
kiedy dotrę na szczyt Fugen. Zanim jednak znalazłam się na przełęczy Nita,
najpierw dotarłam do miejscowości Unzen, zupełnie młodego miasta powstałego w
wyniku połączenia siedmiu mniejszych miasteczek zawdzięczających gorącym
wulkanicznym źródłom swój rozwój jako miejscowości wypoczynkowych. Stąd
odjeżdżają autobusy do dolnej stacji kolejki linowej na górę Myōken (1333 m n.p.m.), najniższy ze
szczytów Unzen.
Dolna stacja
kolejki to też początek okrężnego szlaku na Fugen. Zgodnie z tym, co powiedział
pan w informacji turystycznej, nie ma połączenia między górną stacją kolejki a
szlakiem. Zatem jeżeli chcę się wspiąć na Fugen, nie mogę sobie ułatwić
wspinaczki, pokonując pierwszy odcinek kolejką. Szkoda, wybieram jednak szlak.
Pół godziny
później okazuje się, że pan chyba nigdy tutaj nie był i źle zinterpretował
schematyczną mapkę. Mogłam spokojnie podjechać kolejką i tutaj dopiero wejść na
szlak. I tym samym zaoszczędzić trochę czasu i sił!
Z żalem mijam
górną stację kolejki i idę dalej. Mijam niewielki chram poświęcony bodhisattwie Myōken. Szlak miejscami jest
bardzo stromy, zaopatrzony w liny ułatwiające wspinanie się i schodzenie niewygodną,
a tym samym niebezpieczną ścieżką. Spotykam tylko dwie grupy Japończyków, chyba
nieco zdziwionych widokiem osoby samotnie przemierzającej szlak. Dwoje z nich
pyta się, czy na pewno jestem sama. Ale przecież kiedy przemierzałam szlak na
zboczu Fudżi, mijały mnie pojedyncze osoby, czyli samodzielne wędrowanie po
górach nie jest w tym kraju takie bardzo nienormalne. A w końcu to nie taka
znów wielka góra – Giewont jest o 535 metrów wyższy!
Docieram na szczyt Fugen. Nieomal w ostatniej chwili, zanim mgła zasnuje nie tylko Heisei, ale i wszystko dookoła.
To był wspaniały
spacer. Inną już ścieżką wracam najpierw do dolnej stacji kolejki, następnie w
kierunku miasteczka. Mijam najstarsze japońskie pole golfowe, założone w 1913
roku i… gubię szlak.
Miałam wrócić
przez teren, na którym gorące źródła i wydobywająca się ze szczelin w ziemi
para uzasadniają nadawaną przez Japończyków takim miejscom nazwę jigoku, co oznacza piekło. Ale coś mi się wydaje, że pomyliłam kierunek. A
autobus do Nagasaki, ostatni w tym dniu, mam za pół godziny. Czarno to widzę!
Zaczynają się
zabudowania miasta. Przed pierwszym domem – to raczej jakiś warsztat – widzę
kręcącego się Japończyka. Podchodzę zapytać, czy chociaż w dobrym kierunku idę,
jak daleko jest do dworca autobusowego i czy mam szansę zdążyć na autobus za
pół godziny. Pan pokazuje, że nie zna angielskiego, ale coś jednak rozumie. Pospiesznie wyrzuca ze stojącego pickupa jakieś rzeczy, które
leżą na siedzeniu, każe mi wsiadać do samochodu i pięć minut później jestem na dworcu.
Moja wdzięczność nie ma granic. Skłaniam się niżej, niż dotychczas mi się to zdarzało
i nawet niż pozwala na to mój zdezelowany kręgosłup…
Znów mi się
lapsło…
Dzięki temu, że
mnie podwiózł, mogę jeszcze zrobić króciutki wypad do jigoku, położonego w centrum miasteczka Unzen głazowiska, z którego
szczelin wydobywają się z sykiem chmury gorącej pary wodnej. Umieszczony na
zboczu krzyż przypomina, że właśnie tutaj męczennicy katoliccy, w sanktuarium
których byłam przedwczoraj, byli poddawani mękom polegającym na zanurzaniu ich
w gorących wodach wypluwanych z podziemnych źródeł.
I tak po
krótkiej wizycie w przedsionku piekieł czekam na autobus o 16:00. W
przedsionku, bo centrum piekieł odwiedzę za kilka dni. Zakończyłam wycieczkę
zgodnie z planem.
A po Nagasaki
krążą grupy występujących w festiwalu Kunchi. Tańczą przed domami i sklepami, gwarantując
fortunę jego mieszkańcom i pracownikom…
Post o festiwalu Kunchi: http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2014/11/nagasaki-festiwal-kunchi.html
piękne zdjęcia i krajobrazy, muszą się wybrać kiedyś w te rejony :)
OdpowiedzUsuńświetne zdjęcia, mój podróżowy cel numer 1 ! :)
OdpowiedzUsuń