czwartek, 1 września 2016

Laos. Równina Dzbanów – kto, kiedy i dlaczego… Część I.


Płaskowyż Xieng Khouang w Laosie zwany jest Równiną Dzbanów. A to dlatego, że cały jest wprost usiany wielkimi kamiennymi… jedni nazywają je dzbanami, inni urnami, jeszcze inni amforami. Archeolodzy twierdzą, że powstały między VI wiekiem przed naszą erą a IX wiekiem naszej ery. Nie są zgodni, czy te gigantyczne naczynia były urnami grzebalnymi, czy przechowywano w nich żywność, czy wodę. Pierwszym naukowcem, który zajął się badaniem równiny, była francuska archeolog Madeleine Colani, która w latach trzydziestych XX wieku spędziła tutaj kilka lat. I wypada jeszcze dodać, że podobne dzbany, ale na dużo mniejszą skalę, odkryto na terenie Tajlandii i w północnych Indiach. W tym przypadku naukowcy nie mają wątpliwości, że są to urny.


Zgodnie z legendą królem ludów żyjących kiedyś na tych ternach był okrutny Chao Angka. Bohaterski Khun Cheung pokonał srogiego króla i aby uświetnić zwycięstwo, kazał wykuć wielkie naczynie, aby w nim uwarzyć ryżowego wina. I świętować pokonanie tyrana. Naczyń wykuto więcej niż jedno…

Na płaskowyżu znajduje się ponad czterysta stanowisk archeologicznych. Na niektórych znaleziono kilkadziesiąt, a nawet kilkaset naczyń, na innych zaledwie kilka. Niektóre mają swoje nazwy, ale na co dzień używa się bezdusznych określeń: stanowisko pierwsze, stanowisko drugie, trzecie… Te trzy udostępnione są do zwiedzania. Stanowisko pierwsze jest odległe o dwanaście kilometrów od Phonsavan, drugie i trzecie są położone niedaleko siebie, ale w odległości dwudziestu pięciu kilometrów od miasta.

Przedstawiciele biur turystycznych w Phonsavan zacierają ręce, przyjechała nowa partia obcokrajowców… Są przygotowani. Każdy ma zafoliowaną informację z różnymi wariantami „wycieczek”, a użycie tutaj cudzysłowu nie jest przypadkowe. Bo ta oferta nie ma nic wspólnego z zorganizowaną wycieczką, jakiej należałoby się spodziewać. Każda „wycieczka” obejmuje wizytę albo na stanowisku pierwszym i „gdzieś” jeszcze, albo na stanowisku drugim i trzecim i również „gdzieś” jeszcze. To „gdzieś” to: Bombowa Wioska, Wioska Łyżek, pobliski wodospad, zdezelowany rosyjski czołg… Ceny zwalają z nóg. Do przyjęcia w przypadku kilku osób. Ale nie zawsze jest możliwe szybkie zmontowanie takiej grupy, szczególnie że to nie jest szczyt sezonu. 


Podejmuję negocjacje. No dobrze, jeżeli już mam zapłacić horrendalną kwotę (około siedemdziesięciu pięciu dolarów) za przewiezienie na dystansie sześćdziesięciu kilometrów, to niech to będzie chociaż przewózka tam, dokąd ja chcę. A do rosyjskiego czołgu to ja nie chcę! Ja chcę tylko zwiedzić wszystkie trzy stanowiska z dzbanami.

– A nie, tak to nie można – odpowiada pan agent, podtykając mi ponownie zafoliowaną ofertę. – Można tylko wybrać jeden z przedstawionych tutaj wariantów.
– Ale przecież jadę sama, na dobrą sprawę wynajmuję samochód na mój użytek, to nie mogę pojechać tylko do stanowisk archeologicznych, wszystkich trzech?
– Nie, bo jeździmy tylko tak jak w ofercie.


Nietrudno zorientować się, o co chodzi. Gdyby klient mógł wykupić jedną „wycieczkę”, obejmującą to, co najatrakcyjniejsze, zapłaciłby tylko raz. Jak delikwent chce zwiedzić wszystkie trzy stanowiska, to musi zapłacić dwa razy taką samą kwotę. Oczywiście pan sprzedał już „wycieczkę” jakiejś grupie, może nawet kilka, ale pojedynczego delikwenta do niej nie dokooptuje mimo wolnych miejsc w samochodzie, bo liczy jednak na powtórną sprzedaż „całej” wycieczki. 


Dziękuję, nie skorzystam. Wynajęcie roweru kosztuje dwa i pół dolara na cały dzień. Daleko? Mój dotychczasowy rekord w jeździe na rowerze to tak do dwudziestu kilometrów jednego dnia. Tam i z powrotem do stanowiska pierwszego to będzie około dwudziestu pięciu kilometrów. Ale nad kondycją pracuję od dwóch miesięcy, bo tyle trwa moja podróż, dam radę. Jedyne, czego się trochę obawiam, to fakt, że drogi do stanowisk tylko w połowie są asfaltowe, druga połowa to dirty road (droga gruntowa, nieutwardzona). A droga drodze nierówna – niezależnie, czy chodzi o asfaltówkę, czy o drogę dirty.

 

Największym utrudnieniem na drodze dirty do pierwszego stanowiska są kamienie. Nie drobne, jak na naszych szutrówkach, ale kamulce o średnicy nawet i czterech centymetrów. Jadąc po śladach motocykli, jednak jest trochę łatwiej. Jest jeszcze jedno utrudnienie, którego nie wzięłam pod uwagę. Jestem na terenie górskim, droga wznosi się i opada. Kilka razy muszę zsiąść z roweru – zbyt stromo, żeby jechać. I bez sensu tracić siły.








 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz