Nikt, kto jedzie z Granady do Managui (lub w odwrotnym kierunku), nie może nie zauważyć imponującego pomnika na jednym ze skrzyżowań na obwodnicy miasta Masaya, na rondzie św. Hieronima. Pomnik poświęcony jest św. Hieronimowi, chociaż równie często przypisuje się mu nazwę „Masaya i jej tradycje”. Bo figura świętego górująca na pomniku otoczona jest bliżej nieokreśloną liczbą postaci rodem z legend i wierzeń.
Dzisiaj akurat
fiesty żadnej nie ma, miasto jest, jak na mój gust, nieco senne. Może dlatego,
że południe już dawno minęło. Ale trzeba przyznać, że rzemieślnicze mercado ma tutaj szczególną oprawę.
Wybudowane zostało na kształt obronnego zamku – grube mury, wieże, ornamenty…
Ale ponieważ nie mam zamiaru kupować ani tkanych mat, ani tradycyjnych
instrumentów muzycznych, ani ceramicznych garnków, ani żadnych innych pamiątek,
nie szkoda mi, że większość kupców już zwija swoje biznesy.
Tyle że nie
sprawdzę, czy współczesne souveniry
rzeczywiście mają swe korzenie w rzemiośle tutejszych Indian.
Kościół św.
Hieronima wygląda dużo gorzej, niż wydawałoby się, że powinien wyglądać kościół
pod wezwaniem patrona miasta. Obdrapany, pokryty niechlujnym graffiti (chociaż
w takich przypadkach zawsze mam opory, żeby bazgroły nazywać graffiti).
Zamknięty.
Oj, zdolną młodzież mają – na
blejtramie jednego z uczestników rzeka przepływająca wąwozem! Nie wiem, jak
długo jej autor uczy się malowania, ale praca jest wyśmienita.
Uwieńczeniem
mojego pobytu w Masaya jest spacer nad jeziorem Masaya, chociaż i tutaj nie
można zapomnieć o rzemieślniczych tradycjach miasta. Dzielnicę nad brzegiem
jeziora upodobali sobie wytwórcy hamaków. Jeszcze nie zamykają swoich sklepów,
jeszcze kuszą wywieszonymi przed nimi swoimi wielokolorowymi wyrobami.
Nie, hamaku też
nie kupię!
Wolę popatrzeć
na jezioro. Wygląda tak niepozornie, a przecież ma pięć kilometrów długości,
dwa szerokości. Maksymalna głębokość – siedemdziesiąt sześć i pół metra. Ładnie
utrzymany malecón (promenada)
niewielu ludzi dzisiaj gości. W weekendy pewnie jest tutaj gwarno. Nad jeziorem
góruje wulkan, z którego patrzyłam na jezioro przed południem. Zachodzące
słońce odbija się w spokojnej dzisiaj wodzie. Gdyby wulkan nie spał, tak
spokojnie pewnie by nie było. I nie będzie, jeżeli zechce jeszcze kiedyś
przypomnieć o swoim istnieniu.
Wygląda mega egzotycznie. Trochę jak z bajki. :)
OdpowiedzUsuń