Beppu to samo
centrum jigoku – piekieł. Tutaj
przyjeżdża się, aby zawrzeć bliższą znajomość ze zjawiskami typowymi dla
terenów geotermalnych. No i oczywiście zakosztować dobrodziejstw ciepłych
źródeł.
Najbardziej
popularna trasa po terenach wulkanicznych jest poza centrum, zatem zostawiam ją
sobie na jutro. Dzisiaj poznaję miasto i odwiedzam zabytkowy już, z 1879 roku, Takegawara Onsen. Imponujący
drewniany budynek.
Onsen to w dosłownym tłumaczeniu ciepłe
źródło, ale w praktyce stosuje się tę nazwę również do określenia zagospodarowanego
miejsca, w którym można kąpieli zażywać. Ot, takie europejskie „łazienki” lub
bliższe współczesnym czasom SPA. W prospektach turystycznych są zamieszczane
dokładne instrukcje, jak korzystać z onsenów. No bo to nie tak jak w Europie.
Do pomieszczenia
z basenem wchodzi się jak mamusia urodziła. Korzystając ze zgromadzonych misek,
kraników i pryszniców zainstalowanych poza głównym basenem, należy się
dokładnie umyć. Dyskretnie podpatruję, z jakim namaszczeniem panie Japonki
dokonują ablucji. Dokładnie namydlają mikroskopijne ręczniczki, jeszcze
dokładniej namydlają tymi ręczniczkami każdy kawałek ciała, po czym jeszcze
bardziej dokładnie spłukują najmniejszy ślad mydła. Teraz dopiero wchodzą do
basenu zasilanego wodą z gorącego źródła. Staram się jak mogę i mimo że używam
gąbki, a nie ręczniczka, i nie jestem w stanie uczynić z procesu mycia takiego
rytuału jak towarzyszące mi panie, myślę, że równie czysta wchodzę do basenu. I
jeszcze prędzej wychodzę…
Woda w basenie
to po prostu wrzątek, siadam w pobliżu kranu doprowadzającego zimną wodę, ale i
tak nie da się długo wysiedzieć. To znaczy ja nie mogę, Japonki mogą. Opuszczam zabytek.
A ponieważ wrzątek
wydobywający się z wnętrza ziemi jest tak łatwo dostępny, to i każdy dom ma
swój własny onsen. Mój hotel też, zatem nie mogę nie skorzystać z jego
dobrodziejstw. Tutaj temperaturę wody można uregulować, co sprawia, że kąpiel
jest prawdziwą przyjemnością. Może godzina wylegiwania się w przyjemnie ciepłej
wodzie wystarczy?
(...)
Wracam na plażę,
żeby nabrzeżem wrócić do centrum. Uwagę moją zwraca coś dziwnego – z czarnego
piachu wyglądają ludzkie głowy. Po chwili dociera do mnie, że to kąpiele w
piasku, które wczoraj oferowano mi już w Takegawara Onsen, rzetelnie jednak
uprzedzając, że tego typu kąpiele nie są wskazane dla osób z problemami
ciśnieniowymi i kardiologicznymi.
Teraz obserwuję całą procedurę. Delikwenci
ubrani w niebieskie, płócienne kimona kładą się w przygotowane w piasku płytkie
wykopy, obsługa zasypuje ich ciała grubą warstwą mokrego piachu. Nad wszystkim
unosi się lekka para, co wskazuje, że piasek jest gorący. No tak, jest
wybierany z płytkiego basenu obok, gdzie jest ogrzewany wodą z gorącego źródła.
Powstają w ten sposób dwa rzędy „mogił”, tak, tak to wygląda. Z tych „mogił”
wystają tylko głowy poddających się piaskowej kąpieli. To podobno doskonały
sposób pozbycia się wszelkich trosk i problemów. Po około 10–15 minutach
„mogiłki” są rozkopywane, zrelaksowani kuracjusze, już w mokrych i pobrudzonych
piaskiem kimonach, udają się pod prysznic, poza zasięg wzroku obserwatorów z
zewnątrz.
Staczam
wewnętrzną walkę, ciekawe byłoby tego zakosztować, ale jednak nie… Mój
organizm, jakkolwiek znosi cierpliwie wszelkie moje ekscesy, w tym przypadku
miałby prawo zaprotestować… Szkoda.
Powoli wracam do
hotelu. I znów oddając się błogiemu lenistwu w hotelowym onsenie, podsumowuję
minione dni i snuję plany na dni następne.
Od jutra czeka
mnie ciężka – ale przyjemna – „praca”. Kioto.
I jeszcze parę zdjęć z Beppu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz