Do fachowca
muszę dojechać pociągiem. Jak zwykle kupuję bilet na pociąg najniższej klasy,
czyli najtańszy. Pociąg przyjeżdża, wsiadam. Chwilę później przeżywam kontrolę
biletów. Po raz pierwszy. W czasie wcześniejszych przejazdów biletów nie
kontrolowano. No i okazuje się, że jestem w pociągu nieco wyższej klasy.
Dziwne, bo różnica wizualna żadna w porównaniu z tymi pociągami, którymi
jeździłam w poprzednie dni.
Deklaruję chęć dopłaty lub opuszczenia pociągu na
najbliższej stacji, ale pani konduktorka macha ręką. Zaprzestaje dalszej
kontroli biletów, ucinając sobie ze mną towarzyską pogawędkę. Pyta gdzie i po
co jadę, skąd jestem, jakie jeszcze miejsca mam zamiar zwiedzać. Jest
przyjaźnie nastawiona i ciekawa moich wrażeń z dotychczasowego pobytu w
Indonezji (oszczędzam jej jednak opisu rzeczywistych odczuć po pierwszych
spacerach ulicami Dżakarty). Dziękuję jej bardzo za wyrozumiałość i obiecuję
poprawę, czyli uważniejsze przyglądanie się pociągom, do których wsiadam,
chociaż wiem, że to mój ostatni kolejowy przejazd.
A aparat udaje
się naprawić. Fachowiec co prawda uszkadza przy okazji obiektyw, ale jak się
później okaże, nie ma to wpływu na jakość zdjęć – przynajmniej do pewnego
czasu.

Niestety, zbliża
się 17:00 i nie zostaję wpuszczona do środka. Ich strata, w końcu to Indonezyjczykom
powinno zależeć, żeby przyjezdni zapoznali się z ich historią!
Zresztą
otoczenie pomnika nie napawa chęcią do przedłużania wizyty. Zniszczone
trawniki, połamane kwiaty, rozdeptane ścieżki. Ludzi sporo, ale nie tyle co dwa
dni temu, w ostatnim dniu grudnia. Pozostały śmieci. A przecież jadąc w Nowy
Rok do portowej dzielnicy, z okien kolejki widziałam dziesiątki osób i
samochodów usuwających pozostałości po noworocznej fecie! Syzyfowa praca?!
W drodze
powrotnej do mojego hotelu mam okazję zobaczyć, jak wygląda ambasada
amerykańska w muzułmańskim kraju. A właściwie jej otoczenie, bo budynki
znajdują się za wysokim płotem zabezpieczonym dodatkowo pierścieniami drutu
kolczastego. Chodnik przed obiektem wyłączony jest z ruchu. Współczesna
forteca.

I tutaj, w
Dżakarcie, ostatni dzień spędzam w Taman Mini Indonesia Indah, co w dosłownym
tłumaczeniu znaczy Piękny Indonezyjski Park Miniatur. I tutaj, podobnie jak w
Bangkoku, nie o miniatury chodzi, ale o repliki – w tym przypadku niekoniecznie
konkretnych historycznych budowli, ale raczej budowli typowych dla różnych
regionów kraju, budowli skupionych wokół sztucznego jeziora z tysiącem wysp,
które ma odwzorowywać rzeczywistą topografię indonezyjskiego archipelagu.
Wspaniałe miejsce, jakże różne od zaśmieconego centrum. Encyklopedia
architektury i kultury wyspiarskiej Indonezji. Dojazd co prawda fatalny, długi
i skomplikowany – metrobusem (autobus jadący wydzielonym pasem) z przesiadką i bemo (minibus), dodatkowo w strugach monsunowego deszczu, ale wrażenia
niezapomniane. Szkoda tylko, że w ciągu tych paru godzin wystarczyło czasu na
poznanie tylko cząstki tego, co można tutaj zobaczyć.
Szkoda, ale
jutro mam samolot do położonej w centralnej części Jawy Yogyakarty.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz