Równie pożądaną jak złoto kopaliną, chociaż
z innych pobudek, jest sól. W Kolumbii, na północ od Bogoty, sól wydobywano już
w V wieku przed naszą erą. Solnym miastem zwana jest Zipaquirá. W języku
pierwotnych mieszkańców tych ziem Zipa to król/władca. Zipaquirá to „ziemia
króla”.
„Ziemia króla” podoba
mi się. Rozległy rynek. Niskie budynki sprzed wieków pokryte są półokrągłą
czerwoną dachówką typu „mnich-mniszka”. Zgrabne balkony dodają domom uroku,
chronią przed słońcem. Ale i tak większość – o ile nie wszyscy przyjeżdżający
do miasta – przybywa tutaj z powodu solnej katedry.
Wielka góra
soli, na stoku której rozłożyło się miasto, jest eksploatowana od wieków. Jedną
z wydrążonych komór przekształcono w latach pięćdziesiątych w kaplicę. Z
powodów bezpieczeństwa zamknięto ją na początku lat dziewięćdziesiątych XX
wieku i prawie natychmiast rozpoczęto budowę nowej, sześćdziesiąt metrów
poniżej tej starej. Solną katedrę, taką bowiem nazwę nosi, oddano do użytku w
1995 roku. Służy wiernym jako świątynia, ale jest również, a może przede
wszystkim, obiektem turystycznym. W roku 2007 została uznana za „Pierwszy Cud
Kolumbii”. My powiedzielibyśmy raczej „numer jeden” – wśród największych
atrakcji, jakie ma do zaoferowania jakiś kraj.
Przy okienku
kasowym tablica informująca o różnych atrakcjach i zróżnicowaniu cen biletów w
zależności od tego, z czego chce się skorzystać. Wśród przybywających krążą
panie udzielające informacji i pomagające podjęć decyzję, co zwiedzać. No i po
paru pytaniach już wiadomo, że i tak nie bardzo jest w czym wybierać, bo muzeum
nieczynne, park tematyczny też, a Muro de
Escalada to nic innego jak ścianka wspinaczkowa, najwyższa w Kolumbii. Co
do ścianki, to… może skorzystam następnym razem. Może gdyby była jeszcze
wyższa…
Decyduję się na trasę „górniczą”, lustro wodne oraz światło i dźwięk. I oczywiście zwiedzanie samej katedry. To ostatnie jest możliwe tylko z przewodnikiem. Zatem kolejna okazja do ćwiczenia hiszpańskiego, bo trasa z przewodnikiem anglojęzycznym będzie dopiero za dwie godziny. Nie będę czekała.
Wzdłuż chodnika prowadzącego do katedry stacje Drogi Krzyżowej. Każda z nich to wyciosany w soli krzyż ustawiony w niewielkich wyrobiskach różniących się kształtem i symboliczną aranżacją solnego wnętrza.
Sama katedra rzeczywiście imponująca. Pan przewodnik kilkakrotnie podkreśla, że to największa tego typu świątynia w świecie. Myślę o „naszej”, wielickiej kopalni i kaplicy św. Kingi. Dawno tam nie byłam, więc trudno mi porównać, może jest większa, może nie[1], ale jakże od niej inna.
Trzy nawy
katedry noszą nazwy: Nawa Życia, Nawa Narodzenia i Chrztu, Nawa Śmierci i Zmartwychwstania.
Proste, bez zbędnych ozdób. Nawa Życia to nawa środkowa. Od naw bocznych
oddzielają ją cztery olbrzymie filary nazwane imionami Ewangelistów. W ołtarzu La Cruz Mayor – Wielki Krzyż.
Wyrzeźbiony w soli krucyfiks ma szesnaście metrów wysokości, rozpiętość ramion
– dziesięć metrów, grubość – osiemdziesiąt centymetrów. Za sprawą oświetlenia
zmienia co chwilę kolor. W centralnej części, w podłodze, wyrzeźbiona w
marmurze, nie w soli, scena stworzenia Adama według fresku z Kaplicy
Sykstyńskiej. Z chóru dogląda świątyni Archanioł Gabriel wyrzeźbiony w soli (ta rzeźba widoczna jest na pierwszym zdjęciu tego postu).
Na mnie
szczególne wrażenie robi Nawa Narodzenia i Chrztu. Jakże doskonale pasuje tutaj
kaskada skrystalizowanej soli oświetlana kolejno wszystkimi odcieniami błękitu
– symboliczne podobieństwo do wody rzeki Jordan. W bocznej ścianie szopka
betlejemska – narodzinom Chrystusa towarzyszą wszystkie możliwe kolory, nie tylko
niebieskie.
W Nawie Śmierci
i Zmartwychwstania gry kolorów – nie bez powodu – zabrakło. Rzeźba Pieta to
odniesienie do śmierci, kaplica Najświętszego Sakramentu, raczej tabernakulum,
to symbol zmartwychwstania.
Na ścianie
bocznej kaplicy obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. W gablotach na jednym z
korytarzy niewielka rzeźba z wielickiej soli.
Ale zanim podeszliśmy do nich, pan przewodnik zadaje pytanie:
Czy ktoś wie,
gdzie jeszcze na świecie jest podobna katedra?
– Polska,
Kraków, Wieliczka – odpowiadam machinalnie, nie zdając sobie sprawy, jak wielką
radość sprawiam panu tą odpowiedzią.
– Od
początku, od kiedy pracuję jako przewodnik, każdej grupie zadaję to pytanie. I
nigdy dotąd nie otrzymałem odpowiedzi! – Pan jest „wniebowzięty”!
Oczywiście zostaję odpytana, skąd to wiem. Myślę, że obowiązkową kwestią w trakcie prowadzenia następnych grup będzie, że kiedyś oprowadzał osobę, która mieszka w odległości dziesięciu kilometrów od kopalni soli w Wieliczce. Kiedy dwie godziny później wychodzę z kopalni i mijam pana prowadzącego kolejną grupą, macha do mnie ręką jak do starego znajomego.
Trasa górnicza
to takie małe przedstawienie mające pobudzić wyobraźnię. Wędrówka w całkowitych
ciemnościach, spacer chronionym stemplami chodnikiem o wysokości niższej niż
ktokolwiek z uczestników, pokaz wybuchu rozbijającego solne zasoby,
własnoręczna próba użycia kilofa, wreszcie zapłata „w naturze”, czyli grudkami
soli. Proszę o jak najmniejszą (w trosce o nadbagaż), a i tak mam wątpliwości,
co na to służby celne.
Lustro wodne
rzeczywiście nieprawdopodobne. Podchodząc do balustrady, jestem przekonana, że
zabezpiecza dziurę w ziemi. A to jest podziemne jezioro. Rewelacja! Za to
„światło w dźwięk” tak „ni przyszył, ni przyłatał” – nie ta bajka! Ktoś chciał
zaimponować najnowszymi zdobyczami techniki, ale zrobił to bez żadnego
nawiązania do miejsca.
Na zakończenie
jeszcze piętnastominutowy filmik w 3D, krótki rekonesans po handlowych
straganach i czas wychodzić na powierzchnię. Do Bogoty mam tylko czterdzieści
osiem kilometrów. Tym razem powinnam zdążyć „przed nocą”.
[1] Chyba
rzeczywiście jest większa: 75
metrów długości (szerokość „na oko” podobna, ale nie
znalazłam danych), 18
metrów wysokości, może jednorazowo pomieścić 8400 osób;
kaplica św. Kingi ma 54
metry długości, 18 metrów szerokości, 12 metrów wysokości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz