środa, 24 grudnia 2025

Afrykański Ogród Edenu. Ngorongoro, Tanzania

 


„Wjechaliśmy na ogromną równinę Serengeti, największe na świecie skupisko dzikich zwierząt. Wszędzie, gdzie spojrzeć, olbrzymie stada zebr, antylop, bawołów, żyraf. Wszystko to pasie się, bryka, cwałuje. A jeszcze tuż przy drodze nieruchome lwy, trochę dalej gromada słoni, a jeszcze dalej, na linii horyzontu, wielkimi susami pomykający lampart. Nieprawdopodobne to wszystko, niewiarygodne. Jakby widziało się narodziny świata, ten szczególny moment, kiedy jest już ziemia i niebo, kiedy są – woda, rośliny i dzikie zwierzęta, a jeszcze nie ma Adama i Ewy. A więc właśnie ten świat ledwie narodzony, świat bez człowieka, a to znaczy – także i bez grzechu, widzi się tutaj, w tym miejscu, i jest to naprawdę wielkie przeżycie.”

[Ryszard Kapuściński Heban; Czytelnik, Warszawa 1998] 

W istocie, żadne inne miejsce na świcie nie kojarzyło mi się z rajem tak bardzo jak właśnie Serengeti.  


Serengeti.  Pełna nazwa to Wielki Ekosystem Serengeti-Mara. A ten Wielki Ekosystem to region geograficzny w Afryce, w północnej Tanzanii oraz południowo-zachodniej Kenii. Dom żyraf, zebr, lwów, słoni, antylop, lampartów, bawołów, hien… żeby wymienić tylko niektóre.

Nazwę „Serengeti” często przypisuje się masajskiemu słowu „siringet”, oznaczającemu „miejsce, gdzie ziemia ciągnie się w nieskończoność” lub „bezkresne równiny”, jakkolwiek słowo to nie występuje w słownikach tego języka.


„Organizacyjnie” cały ten obszar (30 000 km²) obejmuje Park Narodowy Serengeti (14 763 km²), Obszar Chronionego Krajobrazu Ngorongoro/ Obszar Chroniony Ngorongoro (8 292 km2) i kilka jeszcze innych rezerwatów i obszarów chronionych (z nazwy wymieniam te, które odwiedziłam będąc w Tanzanii; obydwa wpisane na listę UNESCO).

Na całym tym obszarze wyróżnia się Ngorongoro, zwane Afrykańskim Ogrodem Edenu.


Ngorongoro to największa na świecie wulkaniczna kaldera uformowana w czasie wybuchu wulkanu jakieś 2-3 miliony lat temu. Wysokość tego pierwotnego wulkanu szacuje się na 4500–5800 metrów. Teraz dno krateru leży na wysokości 1800 m n.p.m., jego głębokość to 610 metrów, a powierzchnia kaldery wynosi 260 km². W jej południowej części znajduje się jezioro Magadi, na brzegach którego żerują tysiące flamingów małych.  


Szacuje się, że w obrębie krateru Ngorongoro żyje 25 000 zwierząt, w większości kopytnych. Część z nich  (ok 20 % gnu, ok. 50% zebr) w porze deszczowej opuszcza krater – mimo, że jest on uważany za miejsce naturalnego zamknięcia. Pora deszczowa nie przeszkadza np. bawołom afrykańskim czy elandom – one przybywają tutaj właśnie w tym czasie. 

W Obszarze Chronionym Ngorongoro (a w szerszym ujęciu w Wielkim Rowie Afrykańskim – Wschodnim) leży też Wąwóz Olduvai/Oldupai (ok. 50 km), obszar najważniejszych stanowisk archeologicznych z czasów wczesnej obecności człowieka. Obszar, na którym znaleziono ślady bytności człowieka w okresu najstarszej kultury paleolitu, datowanej na 2,6–1,7 mln lat p.n.e., zwanej od miejsca odkrycia jej śladów kulturą olduwajską. Skromne muzeum i pomnik na trasie z Ngorongoro do Parku Narodowego Serengeti, na południu od Wąwozu Olduvai, upamiętnia, i przypomina, że jesteśmy w miejscu, gdzie odkryto ślady praczłowieka. W tym miejscu zatrzymaliśmy się na chwilę.

Przepaść Oldoway uchodzi dziś za miejsce, gdzie można najlepiej studiować, w jaki sposób w ciągu tysiącleci cywilizacja ludzi w Afryce, w południowo-zachodniej Europie i w różnych częściach Azji udoskonalała się w epoce kamiennej.
17 czerwca 1959 małżeństwo Leakey znalazło tutaj szczątki liczącego 600 000 lat „człowieka – dziada do orzechów” z niebywale silnymi szczękami i zębami trzonowymi. Jego miejsce w rozwoju człowieka znajduje się pomiędzy południowoafrykańskimi małpoludami a dziś żyjącymi ludźmi, Ten „dziadek do orzechów” jest najstarszym wykonawcą narzędzi kamiennych, jakie do tej pory zostały odkryte.”

[Barnhard i Michael Grzimek Serengeti nie może umrzeć. 367 000 zwierząt szuka swego państwa; Nasza Księgarnia, Warszawa 1968] 

 

Grób autorów książki, z której pochodzi powyższy cytat, znajduje się na terenie Obszaru Chronionego Ngorongoro. Niestety, przewodnik/kierowca samochodu, którym przemierzałam Serengeti nie uznał za stosowne zatrzymać się w tym miejscu choć na chwilę, chociaż zasługi obu w kwestii popularyzacji afrykańskiej przyrody i jej ochrony, szczególnie w Serengeti, są bezdyskusyjne. Pomnik w kształcie piramidy widziałam tylko przez okno samochodu. 

Bernhard Klemens Maria Grzimek (ur. 1909 w Nysie, zm. 1987 we Frankfurcie nad Menem) – niemiecki zoolog, lekarz weterynarii, dyrektor zoo we Frankfurcie nad Menem, autor książek z zakresu przyrody. W wielu źródłach przedstawiany jako założyciel Parku Narodowego Serengeti (chociaż de facto raczej brał udział w reorganizacji parku założonego w 1940 roku).

Znacząca postać w pracy na rzecz ochrony zwierząt, którą prowadził na Serengeti. Spędził tam kilka lat, studiując dziką przyrodę wraz ze swoim synem Michaelem, szczególnie obserwując i licząc coroczne migracje zwierząt w regionie Serengeti.
 
Michael Grzimek (1934–1959), syn Bernharda, zachodnioniemiecki zoolog, działacz na rzecz ochrony przyrody, filmowiec. Zginał tragicznie w katastrofie lotniczej nad kraterem Ngorongoro, w wyniku zderzenia samolotu z sępem płowym. Został pochowany w Ngorongoro.
W 1987 roku złożono w tym grobie również ciało ojca, po jego śmierci.

Wyprodukowany i wyreżyserowany przez Bernharda i Michaela Grzimków film „Serengeti nie może umrzeć” został uhonorowany Oskarem za rok 1959 (wręczenie nagrody w 1960 roku) w kategorii „najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny”. W tym samym roku ukazała się książka o tym samym tytule (przetłumaczona późnej na dwadzieścia języków), której fragment zacytowałam wyżej. Zarówno książka jak i film znacząco wpłynęły na wzrost zainteresowania regionem Serengeti, ochroną zwierząt i problemami mieszkańców tego terytorium.


Jedno jest pewne. Nie tylko autorom nazwy „ Afrykański Ogród Edenu”, i nie tylko mnie patrzącej na „bezkresne równiny”, na wyłaniający się spośród chmur krater Ngorongoro, na „brykające” stworzenia, na upamiętnione pomnikiem czaszki przedstawicieli pierwotnych ludów tej ziemi nasunęło się skojarzenie tego miejsca z rajem.  


 

Brak mi słów aby opisać to co widziałam. Tym bardziej, że to co oglądałam w czasie trzech dni safari to zaledwie ułamek tej całości „niedoopisania”.  Dlatego posłużyłam się na wstępie cytatem, który tak trafnie, a krótko, oddaje aurę dni, kiedy tam byłam – a nie różniącej się wiele od czasu, kiedy był tam autor tego tekstu. Brak mi słów – niech zatem mówią za siebie zdjęcia – jakże jednak niedoskonałe wobec zapisanych w mej pamięci obrazów.


I chociaż ta podróż przez równiny Serengeti – udział w safari – jest, i będzie, źródłem niezapomnianych wspomnień, to targają mną ambiwalentne odczucia. Bo fajnie było spoglądnąć żyrafie prawie prosto w oczy, gdy skręcała szyję w kierunku samochodu, wspaniale było patrzeć na słoniątka drepcące za matką, tuż koło samochodu, czy usiłować dostrzec wypatrzonego przez przewodnika nosorożca. Ale bardzo niekomfortowo się czułam, kiedy patrzyłam na osaczonego przez dziesięć albo i więcej samochodów lwa. Bo lwów jest niewiele, i nie chodzą wielkimi stadami. Kiedy zatem jeden z przewodników wypatrzy samotnika, lub lwią parę czy rodzinę, daje o tym znać kolegom (przez radio), a ci „na łeb na szyje”, po bezdrożach, pędzą, aby jego podopieczni też zobaczyli tego LWA!

 

Jakże dobrze rozumiałam „lewka” na zdjęciu umieszczonym na najpopularniejszej platformie społecznościowej – w dymku zacytowano jego myśl: „jak się pojawi jeszcze jedna wycieczka, to nie zdzierżę…”  

 

Więcej zdjęć:  Album zdjęć "Serengeti"









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz