środa, 27 grudnia 2017

Za sprawą gąsienic… Alice Springs. Australia



Kiedy zbliżam się do Araluen Cultural Precinct – Centrum Kulturalnego Araluen, wita mnie wielka stalowa gąsienica. Gąsienica to nawiązanie do legend zamieszkującego te tereny ludu Arrernte. Zgodnie z tymi legendami topografia terenu, na którym obecnie leży Alice Springs, została ukształtowana w wyniku działania przodków – trzech gąsienic: Yeperenye, Utnerrrengatye i Ntyarike, które przywędrowały tutaj z Gór MacDonnella.

Do legendy tej i do historii Stworzenia nawiązuje też wykonane techniką kropkową malowidło-ołtarz w jednej z kaplic bocznych miejscowego kościoła katolickiego.

 

Całe Centrum koncentruje się wokół dwóch wzgórz: Wzgórza Dużej Siostry i Wzgórza Małej Siostry – świętych miejsc Aborygenów.

W Centrum Araluen, które tworzy kilka galerii i muzeów, spędzam całe przedpołudnie. 




Dla mnie najbardziej interesująca i godna zobaczenia jest galeria Alberta Namatjira (1902–1959), pierwszego Aborygena malującego akwarelami. Malował w tej technice dużo wcześniej, aniżeli jego rodacy zaczęli malować na płótnie. Jego ciało spoczywa na pobliskim cmentarzu pionierów, suchym jak i cała okolica, pustym, pozbawionym drzew. Jakże innym od naszych, polskich cmentarzy.


Nicholas Pike jest autorem prac eksponowanych na kolejnej wystawie – ilustracji do „Notatnika Przyrodniczego” (czasopisma?). Szczegółowe, niczym zdjęcia, niewielkie obrazki malowane akrylem prezentują okazy australijskiej flory i fauny.

Zupełnie z innej bajki, ale niezwykłej, jest wystawa czapek. „Najbardziej błyskotliwych czapek w Australii”, jak głosi slogan reklamowy. Czapki powstały w związku z Alice Springs Beanie Festival – czyli corocznym festiwalem czapek. Najnormalniejsze, robione na drutach czapki, dzięki zastosowaniu różnych technik i włóczek, a przede wszystkim pomysłowości, stają się dziełami sztuki, od których nie można oderwać wzroku. Włóczkowe domy, ludziki, ptaki, kwiaty i całe ogrody… Czego tu nie ma!
I tylko ciśnie się pytanie: a kiedyż i gdzie „oni” w tych czapkach chodzą? Odpowiedź jest prosta – nie są „do chodzenia”, ale „do artystycznego spełnienia” ich twórców. I pysznej zabawy dla oglądających!

Do chwili refleksji skłania ekspozycja w Centrum Badawczym prof. Teda Strehlowa (Strehlow Research Centre), antropologa, który w latach trzydziestych XX wieku badał tradycje i kulturę ludu Arrernte. Materiały archiwalne, artefakty, przedmioty ceremonialne zebrane w trakcie jego prac badawczych składają się na kolekcję Centrum.


Na trawniku piękne groszki Sturta, lub groszki pustynne, jak ktoś woli. Niewysokie, o niespotykanym kształcie kwiatostanu – jakby kilka połączonych razem „rurek”, których środkową część wybrzusza włożona do środka kulka. Niektóre z nich w miejscu wybrzuszenia są jaśniejsze od pozostałej części kwiatka, inne bordowe, prawie czarne.
– Wiesz, takie same mam w ogródku. – Moje zainteresowanie groszkami jest pretekstem do nawiązania rozmowy.
Helen mieszka w Perth. Przyjechała do Alice Springs z mężem, który został zaproszony na jakąś konferencję i podczas gdy on obraduje, ona zwiedza miasto. W ciągu najbliższych godzin jeszcze kilkakrotnie spotykam i Helen, i jej męża – przecież to nieduże miasto.

Wspinam się też na wzgórza ANZAC i na Billy Goat. Nie mogę przecież odmówić sobie popatrzenia „z góry” na Alice Springs i na stanowiące granice miasta Góry MacDonnella, te same, z których przywędrowały trzy legendarne gąsienice.




Rzeka Todd


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz