Nie ma chyba w Georgetown turysty, który nie
dotarłyby do 33-metrowego Buddy leżącego, przepraszam, doznającego oświecenia,
w tajskiej świątyni Chayamangkalaram, wzniesionej na gruncie podarowanym przez królową
Wiktorię. Wiele źródeł mówi, że to trzecia na świecie figura Buddy pod względem
wielkości, dokładne pomiary i statystyka plasują ją jednak dopiero na miejscu czternastym.
Ściany świątyni pokryte są niszami z prochami
wiernych. Wzrok przyciąga podłoga z kafelków przedstawiających stylizowane kwiaty
lotosu, jeden z symboli buddyzmu.
Po drugiej stronie świątynia birmańska
otoczona pięknie zaprojektowanymi, pełnymi rzeźb ogrodami. To doskonałe miejsce
na chwilę oddechu. Wizerunki Buddy, jego uczniów, mityczne stwory, zwierzęta,
sadzawki z rybami. Figury ustawiano tu przez lata, świątynię rozbudowywano.
Zaledwie kilka miesięcy temu oddano do użytku Złotą Pagodę Wieżę Zegarową.
Takie „dwa w jednym”, jak gdyby nie mogli się zdecydować, co wybudowali: pagodę
czy wieżę zegarową.
Na uwagę zasługuje wyobrażenie pary opiekunów-strażników
świata, Panca Rupa, opierających się o replikę kuli ziemskiej. Każda z tych mitycznych
postaci, panów wody, lądu i powietrza, ma głowę lwa, trąbę słonia, ciało ryby,
skrzydła mitycznego Garudy, uszy i kopyta konia i rogi jelenia.
A skoro o świątyniach mowa, nie można pominąć
leżącej na drugim końcu wyspy buddyjskiej Świątyni Węży. węże (grzechotniki) są, ale, wbrew informacjom
zawartym w przewodnikach, nie pełzają po ołtarzach i filarach, lecz leżą spokojnie,
zwinięte na konstrukcjach z patyków, chyba odurzone dymem z palących się
kadzideł. Tylko na zapleczu wiją się dwa gady, przeznaczone do fotografowania
się z turystami. Spora liczba okazów w niewielkim zoo obok świątyni daje dobry
przegląd gatunków i rodzajów węży.
Nie sposób nie wspomnieć też Kek Lok Si,
najbardziej znanej na wyspie Penang świątyni, również buddyjskiej i największej
w całej Azji Południowo-Wschodniej. I chyba najbardziej skomercjalizowanej,
jaką widziałam. Nie ma innego wejścia na teren świątyń – bo pod nazwą Kek Lok
Si kryje się cały zespół świątyń – jak przez wąski korytarz, utworzony przez
stragany pełne dewocjonaliów… za mało powiedziane. Chociaż dewocjonalia są.
Lśniący obrazek trójwymiarowego Buddy obok trójwymiarowego obrazka Ostatniej
Wieczerzy. Poza tym wszystko, czego turysta i pielgrzym może potrzebować.
Sukienki, podkoszulki, spodnie, majtki, klapki… A gdy dziecko zacznie płakać, o
zabawkę też nie będzie trudno. Kiedy utyrany pielgrzym/turysta poczuje głód, na
pewno z głodu i pragnienia nie umrze, wręcz przeciwnie… Oferta jest przebogata.
Najchętniej wróciłabym do centrum miasta. Ale skoro już tu jestem i nie ma
innego wejścia do świątyń, muszę jakoś przebrnąć przez to handlowe piekło.
Przed jedną ze świątyń kompleksu gałęzie
pomalowanego na złoto drzewka pełne są kolorowych wstążek. Można je kupić tuż
obok. Na każdej z nich widnieje jakiś napis: „zdrowie”, „szczęśliwy powrót”, „powodzenie
w egzaminach”, „miłość”… Kupuje się stosownie do „zapotrzebowania” i wiesza na
gałęziach drzewka. Rodzaj modlitwy.
I pomyśleć, że prawie w każdym kościele
katolickim w Meksyku znajduje się figura urodzonego w Libanie świętego
Makhloufa Charbela, na której wierni wieszają kolorowe wstążki. Zielona oznacza
modlitwę o pracę i powrót nadziei, czerwony – prośbę o pieniądze…
Dzięki za garść ciekawych informacji!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się spotkały z zainteresowaniem. Dziękuję!
Usuń"Na żywo" widziałam dwa pomniki leżącego Buddy - w Bangkoku i Ayutthaya. Dodając jeszcze ten Twój muszę przyznać, że każdy z nich jest inny ale każdy piękny i wspaniały.
OdpowiedzUsuńTe w Bangkoku i Ayutthaya też widziałam - zgadzam się,każdy z nich jest piękny.
Usuń