Kilkanaście
kilometrów od wodospadu Datanla, wodospad Prenn. Właściwie nie miałam go w
planach, ale kiedy wychodzę na drogę, aby wrócić autobusem do miasta, właśnie
jedzie autobus z Da Lat, a nie do Da Lat. Nie zastanawiam się długo.
Z wysokości
dziewięciu metrów spada ze skalnej półki kurtyna wody o szerokości dwudziestu
metrów. Kurtyna, za którą można wejść, co nie zdarza się często. Co prawda
suchym się nie wychodzi (mało mi było deszczu w Hoi An, prawda?), ale przecież
przyjemności tak bliskiego obcowania z żywiołem wody nie mogę sobie odmówić.
Ale z największą przyjemnością odmówię sobie pozostałych atrakcji, jakie
przygotowali dla zwiedzających organizatorzy turystyki. Nie przejadę się na
strusiu (lubię wyzwania, ale bez przesady!) ani na słoniu, nie będę się
przebierała do zdjęcia w ludowe stroje wietnamskie, nie spróbuję zupy z głów
węży, nie zatrzymam się dłużej w ecoogrodzie. Może dla dzieci jest to miejsce
ciekawe, ale trochę szkoda mi czasu na krążenie pomiędzy sztucznymi ważkami,
motylami i biedronkami. Zbadam jednak, dokąd prowadzi ta ścieżka biegnąca
stokiem wzniesienia…
Na jego szczycie
rozciąga się kompleks świątyń Au Lac, wybudowanych zaledwie dziesięć lat temu i
ciągle rozbudowywanych. Świątynie dedykowane są królom Hung – królom z czasów
zamierzchłych, tych sprzed naszej ery, przypomnianych złotymi (w sensie koloru,
a nie kruszcu) pomnikami w parku koło wodospadu. Całe założenie ma służyć
integracji rekreacji z kultywowaniem pamięci o przodkach. Bo podobno młode
pokolenie Wietnamczyków nie bardzo wie, o co chodzi, gdy mowa o królach Hung –
mimo że w 2007 roku rząd wietnamski ustanowił święto państwowe –
Hung Kings’ Festiwal. Obchody święta mają być celebrowane właśnie w świątyniach
poświęconych tym królom każdego roku dziesiątego dnia trzeciego miesiąca
księżycowego (w marcu).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz