Wodospady Datanla
i Prenn znajdują się stosunkowo blisko Da Lat i łatwo się tutaj dostać.
Największą chyba jednak sławą cieszy się Wodospad Słoniowy (lub Wodospad
Słonia). Tylko gdzie on dokładnie jest i jak się tam dostać? Po raz kolejny
muszę zakłócić spokój pracownikom informacji turystycznej znajdującej się na
skwerku przed moim hotelem. Pan jest bardzo miły, ale mamy poważne problemy
komunikacyjne.
Chyba rozumie, o
co pytam, ale odpowiedź mnie nie satysfakcjonuje. Taxi! Nie komentuję, ale
informuję pana, że pytam o public
transport. Tylko co to jest public
transport? Pan prosi, żebym to napisała, i z kartką biegnie do komputera.
Uruchamia program tłumaczący i uśmiech rozjaśnia jego twarz.
– A, chodzi
pani o autobusy? Nie, tam nie można się dostać autobusem. To jest trzydzieści
kilometrów od miasta, tam można dojechać tylko taksówką (!) – recytuje wyuczony
tekst.
Może nawet i
wie, jak dojechać autobusem, ale wytłumaczenie jakim i z jakiego przystanku, na
dodatek po angielsku, jest wyzwaniem ponad siły, a raczej ponad jego
umiejętności lingwistyczne. Postanawiam wykorzystać chociaż wielką mapę miasta
i okolic, jaka wisi na ścianie, i proszę o pokazanie, gdzie właściwie ten
wodospad się znajduje. Aha, na południowy-zachód od miasta. „Jadę” palcem po
mapie w kierunku centrum. Znajduję wylotówkę – tędy musi przejeżdżać autobus,
gdy opuści labirynt uliczek w centrum miasta. A większe miejscowości, do
których może się kierować, to… szukam w okolicy wodospadu. Może jechać do Nam
Ban lub Binh Thanh…
Chwilę później
jestem już przed hotelem Sajgon Da Lat, na przystanku czeka kilka osób. Na
rozkład jazdy nie mam co liczyć, muszę i mogę czekać, pogoda wyśmienita.
Wczoraj jeszcze trochę chmur straszyło deszczem, dzisiaj świeci piękne słońce,
które na tej wysokości nie męczy.
Po drugiej
stronie ulicy zatrzymuje się wracający skądś autobus. Poniżej dachu autobusu
nazwy miejscowości, jest i Nam Ban, i Binh Thanh. Fantastycznie! Już wiem, że
do wodospadu dojadę. Dwadzieścia minut później autobus podjeżdża. Chcąc się
upewnić, czy dojadę tam, dokąd chcę, pokazuję panu bileterowi zdjęcie (w folderze) wodospadu.
Dojadę!
Gdy zbliżamy się
do celu, pan zatrzymuje autobus, pokazuje drogę, którą mam pójść. Dwieście
metrów dalej znajduję wejście do wąwozu z wodospadem. Na razie nie ma kasy, nie
ma biletów wstępu. Wracające już dwie Niemki zaczepiają mnie, żeby mi
podpowiedzieć, że najpiękniejszy widok jest z samego dna wąwozu, gdzie wiele
osób już nie dociera, kończąc swoje spotkanie z wodospadem na pierwszym punkcie
widokowym. Dziękuję za podpowiedź i zapewniam, że na pewno dojdę do końca,
chociaż prawdę mówiąc, to nie zdaję sobie sprawy, co to oznacza. Tego dowiaduję
się chwilę później.
Ścieżka jest
stroma, wymaga przeskakiwania ze skały na skałę, dobrze, że w większej części
jest zabezpieczona poręczami. Na ostatnim odcinku poręczy już nie ma, ale
przecież nie po to tyle się męczyłam, żeby wracać, nie osiągnąwszy celu. Z
duszą na ramieniu pokonuję kolejne przeszkody.
Wielkie kamienne
słupy leżą poprzewracane u stóp trzydziestometrowej kurtyny wodnej. Chcę
wierzyć, że to skamieniałe legendarne słonie, a raczej ich trąby. Bo przed
wiekami miał się odbyć ślub syna i córki wodzów dwóch sąsiadujących z sobą
plemion. Na zaślubiny zostały zaproszone też słonie, które całym stadem udały
się nad potok Cam Ly, gdzie miało się odbyć wesele. Tutaj jednak okazało się,
że państwo młodzi już nie żyją. Słonie zaczęły płakać i lamentować, w końcu
zmarły i skamieniały u stóp wodospadu, który od tego czasu nazywa się
Wodospadem Słoniowym. To, co teraz widać i na czym stoję, to skamieniałe trąby.
Wielkie to zaiste musiały być słonie, skoro miały tak potężne nosy!
Piękne miejsce.
Tuż obok
wodospadu świątynia Linh An. Została wzniesiona bardzo niedawno – na przełomie
wieków XX i XXI – oczywiście wykorzystano zalety geomancji: woda przed i góry
za świątynią. Dwudziestometrowe, cementowe smoki wylegują się po bokach
schodów. We wnętrzu świątyni zwracają uwagę dwie figury Buddy o wielu twarzach
i wielu rękach, w ogrodzie za świątynią ogromny uśmiechnięty Budda z wielkim
brzuchem, w którym mieści się mały pokoik. Ale wejść do niego nie można,
przynajmniej w tej chwili. Mogę za to przyglądnąć się modłom, które odbywają
się właśnie przed świątynią. Przed wielką, zapewne nowo kupioną ciężarówką
zaimprowizowano mały ołtarzyk, mnich dokonuje poświęcenia pojazdu.
Wpis o wodospadzie Datanla: https://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2016/02/wodospad-dantala-da-lat-wietnam.html
Wpis o wodospadzie Prenn: https://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2016/02/wodospad-prenn-da-lat-wietnam.html
Wpis o wodospadzie Datanla: https://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2016/02/wodospad-dantala-da-lat-wietnam.html
Wpis o wodospadzie Prenn: https://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2016/02/wodospad-prenn-da-lat-wietnam.html
Wspaniała podróż, a właściwie podróże. Gratuluję odwagi i kibicuję w dalszej drodze. Moją pasją też są podróże ale sama bym się nie wybrała.
OdpowiedzUsuńNigdy nic nie wiadomo. Pozdrawiam z Singapuru...
OdpowiedzUsuńHey super pióro :) fajnie się czyta :) jestem właśnie w dalat i spotkała mnie taka sama sytuacja ...już wiem po pani wpisie że można dojechać normalnie autobusem a koleś z hostelu wciska mi kit że nie ma takiej opcji !!! Myslalam że go udusze..za to jego przyjaciel chętnie Zrobi za przewodnika i motocyklem zawiezie gdzie trzeba!!
OdpowiedzUsuńDziękuję za ciepłe słowa a przede wszystkim cieszę się, że moje pisanie "przydaje się" w praktyce.Życzę udanej wycieczki do wodospadu i w ogóle przyjemnego pobytu - i w Dalat i w całym Wietnamie. A może jeszcze i w innych krajach... POzdrawiam
Usuń