Peonie lub
piwonie, jeżeli ktoś woli, są narodowym kwiatem Chin. Dla włodarzy miasta
Luoyang piwonia stała się narzędziem służącym promocji ich grodu. Nie mając –
mimo długiej historii – zbyt wielu obiektów do ujęcia w ofercie turystycznej,
postawiono na piwonie.
Przeglądając plan miasta, widzę kilka ogrodów
poświęconych tej roślinie. Jeden z nich, największy chyba, Ogród Narodowego
Kwiatu Chin, nie wymienia nazwy własnej tego kwiatu. Brama ze stylizowanych
żelaznych piwonii nie pozostawia jednak wątpliwości, o jaki kwiat chodzi.
Zagłębiam się w
alejki ładnie utrzymanego parku rozciągającego się na długości ponad dwóch
kilometrów na południowym brzegu rzeki Luo, na ruinach cesarskich budowli z
okresu dynastii Sui (VI/VII wiek) i Tang (VII–X wiek). Tablice informacyjne
podają statystyki – ile metrów kwadratowych, ile gatunków roślin, ile żyjątek
różnorakich żyje w parku. Nie staram się nawet zapamiętać tych liczb. Wolę
rozkoszować się spacerem wśród eleganckich pawilonów, brzegiem strumyków i
stawów, przechodzić mostkami, podziwiając ich rzeźbione elementy. Wolę napawać
się widokiem soczystej zieleni w wydzielonych ogrodach – ten nawiązuje do
antycznego założenia, tamten to już ogród na wskroś nowoczesny.
Ubolewam tylko,
że piwonie, których rabaty widać w całym ogrodzie, czas kwitnienia mają, tutaj
w Chinach, już za sobą. Szkoda, że nie byłam tutaj trzy tygodnie wcześniej, w
czasie festiwalu peonii, który odbywa się corocznie w kwietniu.
Gospodarze, a
pewnie i miejscowi biznesmeni, starają się ten krótki okres kwitnienia kwiatu
zrekompensować w inny sposób. Peonie są obecne w każdym miejscu miasta. Ścieżki
w parku wybrukowane są kolorowymi kostkami, tworząc stylizowane kwiaty tego
gatunku. Balustrada mostu, którym przechodzę na drugi brzeg rzeki, składa się z
kamiennych elementów z płaskorzeźbionymi piwoniami, lampy na moście, i nie
tylko w tym miejscu, ozdobione są metalowymi wizerunkami – jakżeby inaczej –
piwonii. Tuż za mostem jest widoczny z daleka pomnik peonii. Nie widziałam
chyba ani jednej reklamy, ani jednego banera, który nie byłby ozdobiony tymi
kwiatami. A przy wejściu do prawie każdego sklepu straszą naręcza
wielokolorowych, olbrzymich – w porównaniu z rzeczywistymi rozmiarami –
sztucznych kwiatów piwonii.
Kiedy docieram
do centrum miasta, zaczyna się już robić ciemno. Nie zwiedzę wybudowanego na
centralnym placu miasta Muzeum Luoyangu, nie zobaczę bogatej kolekcji brązów i
porcelany sprzed wieków, świadczących o niegdysiejszym splendorze miasta. Nowoczesny
budynek, w większości skryty pod ziemią, otwarto zaledwie pięć lat temu. Jego
szczyt wieńczy rydwan ciągniony przez sześć spiżowych rumaków.
Zobaczę jednak,
jak spędzają wieczory mieszkańcy miasta. Na drugim końcu placu gra muzyka. Tym
razem to nie aerobik, ale tańce. Całkiem sporo osób oddaje się tej formie
rozrywki wokół ogromniastego pomnika. Z grupy postaci na jego cokole wyróżnia
się jedna – to Chengwang, czyli król Cheng z dynastii Zhou, drugi władca tej
dynastii, założyciel wschodniej stolicy Chengzhou, dzisiejszego Luoyangu.
Chciałoby się powiedzieć: właściwy człowiek, może raczej pomnik, na właściwym
miejscu…
Reklama dźwignią handlu! |
Gdyby ktoś zapomniał co można, a raczej czego nie można w parku peonii robić... |
Niech mówią co chcą, ale Chiny mają taki klimat, którego nie spotkałem nigdzie indziej i którego nie podrobi nawet najbardziej renomowana i prestiżowa restauracja.
OdpowiedzUsuń