Yogyakarta to również punkt wypadowy do
odwiedzenia Borobudur. Pobyt w Borobudur urozmaica mi kontakt z miejscową
policją po tym, jak bankomat nie wypłaca mi kasy. Bankomat „mówi” po angielsku,
ja postępuję zgodnie z poleceniami, słyszę liczenie w „brzuchu” automatu, karta
zostaje wyrzucona, ale pieniądze nie.
Kolejna
użytkowniczka bankomatu swoje pieniądze dostaje. Czyli powodem niewypłacenia
nie był brak środków. Kobieta zawozi mnie na posterunek policji. Na wszelki
wypadek chcę mieć jakiś dokument, że nie otrzymałam pieniędzy.
Sześciu panom
policjantom jakoś dziwnie nie chce się pisać, ale za to bardzo intensywnie
zastanawiają się, gdzie by mnie posłać, a dokładniej mówiąc, gdzie w Borobudur
mają Internet, żebym mogła sprawdzić na swoim koncie, czy pieniądze zostały z
niego pobrane. W końcu znajdują, wsadzają mnie do policyjnego samochodu i jeden
z panów zawozi mnie do kasy biletowej obiektu, który przyjechałam zwiedzić. W
części wydzielonej dla obcokrajowców (tak, tak, wydzielonej jak dla trędowatych!)
jest komputer i Internet, więc mogę sprawdzić stan konta. Na szczęście
pieniądze nie zostały pobrane. Poza tym od jednej z osób należącej do obsługi
dowiaduję się, że w miejscowości jest tylko jeden automat banku
współpracującego z bankami zagranicznymi, czyli BNI. Kilka pozostałych to
bankomaty BRI, które przeznaczone są dla miejscowych.
To po co, do
licha, ten BRI „gadał” po angielsku?!
Bankomat BNI znajduje
się tuż obok posterunku policji, zatem wracam z panem policjantem i wybieram
pieniądze. Czynię postanowienie, że już nigdy nie dopuszczę do takiej sytuacji,
żeby nie posiadać pewnej rezerwy finansowej.
Kiedy parę
godzin później, wracając rikszą na dworzec autobusowy, mijam posterunek, siedzący
na ławce przed nim policjant przyjacielsko macha do mnie dłonią. Ma się te
znajomości!
Perypetie z
wybraniem pieniędzy nie przesłaniają mi wrażeń, jakich dostarcza Borobudur,
świątynia buddyjska wybudowana na przełomie VIII i IX wieku. 100 lat wcześniej,
niż zaczęły powstawać budowle Angkoru, 300 lat wcześniej, niż wzniesiono
najznamienitszą z nich: Angkor Wat. Mniej więcej dwa wieki wcześniej, niż miał
miejsce Chrzest Polski.
Jednak historia
lubi się powtarzać. W XI wieku – do tej pory nie wiadomo dlaczego – świątynia,
podobnie jak i inne w okolicy, została opuszczona. Dzieła zapomnienia dokończył
wybuch wulkanu Merapi, którego popiół na całe wieki pogrzebał budowlę. Dopiero
w XIX wieku opowiadaniami o kamiennych rzeźbach znajdowanych w tym miejscu zainteresowali
się Brytyjczycy. Dokonane odkrywki, odsłaniając chronione popiołami szczątki,
tylko pogorszyły stan ruin. Zakrojony na większą skalę proces restauracji
zabytku zapoczątkowali na początku XX wieku Holendrzy, ale zmienne koleje
dziejów nie pozwoliły na przywrócenie świątyni dawnej świetności. Gruntownej,
nowoczesnej renowacji dokonano dopiero w latach 70. XX wieku pod auspicjami
UNESCO. Rozebranie budowli, skatalogowanie, konserwacja i ponowne złożenie
ponad miliona kamiennych elementów trwało 10 lat. Z pierwotnych 10 poziomów
świątyni udało się odtworzyć siedem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz